Czyli dlaczego okręgi jednomandatowe mają niewiele wspólnego z dobrą demokracją.
Wreszcie są! W większości miast i gmin w Polsce wybory odbyły się w okręgach jednomandatowych. Reklamowano je jako fantastyczny środek na usprawnienie demokracji. Niezbędny. Jakież szczęście musi panować tam, gdzie zostały wprowadzone, jaka radość na ulicach i w domach mieszkanek i mieszkańców! Zapewne najbardziej cieszą się mieszkańcy Kutna, gdzie wszystkie co do jednego miejsca w radzie miasta zdobył lokalny komitet Zbigniewa Burzyńskiego, który jednocześnie został prezydentem miasta. Jak wspaniale! Żegnaj opozycjo, żegnajcie spory w radzie miasta! 100-procentowe zwycięstwo: to jest to! A jak duże poparcie mieszkanek i mieszkańców było potrzebne do osiągnięcia tak fenomenalnego wyniku? 38,66 procent głosów. Czyż nie jest to po prostu genialne?
Oto nadszedł czas rozkwitu demokracji w Polsce. Kto wie, może nawet powinniśmy mówić o jej złotym okresie? Spójrzmy tylko na wyniki głosowania w Bytowie: PO otrzymała blisko 40 procent poparcia, co dało jej 71,43 procent mandatów w radzie miasta. Jeszcze lepiej poszło PO w Rumi, gdzie 27,74 procent głosów przełożyło się na 74,43 procent miejsc w radzie miasta i samodzielną większość. Z kolei w Starym Sączu lokalny komitet zdobył 47,84 procent głosów, co dało mu 80,95 procent mandatów. Nie wszędzie rozbieżności są tak duże, niemniej jednak są miasta, w których wyniki głosowania całkowicie nie odzwierciedlają woli wyborców. Ani w Bytowie, ani w Rumi, ani w Starym Sączu, ani w Kutnie mieszkańcy i mieszkanki nie wyrazili w głosowaniu zgody na to, by jedno ugrupowanie mogło samodzielnie podejmować decyzje w radzie miasta.
Ugrupowania te uzyskały większość tylko dlatego, że pozwalają na to okręgi jednomandatowe, w których zwycięzca bierze wszystko.
Jak to działa? Wybory w okręgach jednomandatowych to jak wybory prezydenta miasta, w których nie ma drugiej tury. Z jedną istotną różnicą – nie ma konieczności uzyskania 50 procent głosów w pierwszej i jedynej turze. Liczy się tylko to, kto otrzymał więcej głosów. W praktyce więc wyniki głosowania mogą wyglądać tak jak w Lęborku, gdzie w okręgu wygrał kandydat, który otrzymał zaledwie 19,42 procent głosów. Cóż z tego, że następny kandydat miał 18,64 procent poparcia, a trzeci w kolejności kandydat uzyskał 12,20 procent głosów. Cóż z tego, że 80,58 procent wyborców zagłosowało w tym okręgu na kogoś innego. Drugiej tury nie ma. Arrivederci! Sayōnara! Żegnajcie pozostali kandydaci i kandydatki. Głosy oddane na was nie mają znaczenia.
Jeżeli mieszkasz w mieście na prawach powiatu, w którym wciąż obowiązuje „stara” ordynacja, to nie miałeś lub nie miałaś okazji doświadczyć, jak gdzieś wyparowuje duża liczba kandydatów i kandydatek, którzy przedtem byli do wyboru. W okręgach jednomandatowych liczba nazwisk na karcie do głosowania uległa bowiem radykalnemu zmniejszeniu. Skoro może wygrać tylko jedna osoba, partie lub lokalne komitety zastanawiają się, kto ma największe szanse na zwycięstwo i nie wystawiają przeciw sobie kandydatów z jednego ugrupowania. Do wyboru jest więc garstka osób, z których żadna może nam nie odpowiadać. Na dzień dobry jesteśmy więc zmuszeni głosować co najwyżej na mniejsze zło lub taktycznie przeciw komuś, zamiast na osobę, którą naprawdę chcielibyśmy poprzeć. Na karcie do głosowania mogą się znaleźć wyłącznie dwa nazwiska do wyboru, jak w czterech okręgach w Pruszczu Gdańskim (zamiast 25 lub 30 nazwisk, jak poprzednio), lub nawet może się zdarzyć, że kandydować będzie tylko jedna osoba, więc mandat przyznaje się jej bez głosowania.
Zwolennicy okręgów jednomandatowych podkreślają, że ich celem jest zwiększenie osobistej odpowiedzialności radnego lub radnej przed wyborcami. Pojawia się tu jednak pytanie – przed którymi wyborcami? W poprzednich wyborach Rumia była podzielona na 4 okręgi wyborcze. W związku z tym, że głosuje się wyłącznie na kandydatów i kandydatki w jednym okręgu, radny lub radna w Rumi był w praktyce odpowiedzialny jedynie przed mniej więcej jedną czwartą wyborców. Tylko przed tymi ze swojego okręgu. Jeśli tego chce, to pozostałych może mieć w nosie, gdyż i tak nie będą na niego lub na nią głosowali. Mimo to ów radny lub radna ma prawo decydować o sprawach mieszkańców i mieszkanek we wszystkich okręgach, w całym mieście, choć, w sensie wyborczym, nie ponosi absolutnie żadnej odpowiedzialności u około 75 procent głosujących.
Przy okręgach jednomandatowych liczba wyborców, przed którymi odpowiada radny lub radna, zmniejsza się jeszcze bardziej. Ich wprowadzenie oznacza bowiem poszatkowanie miasta na tyle okręgów wyborczych, ile jest miejsc w radzie miasta, czyli w Rumi na 21. Odpowiedzialność radnego lub radnej zmniejszyła się zatem z około 25 procent wyborców do 4,76 procent.
Czy w takim razie oznacza to, że ordynacja z listami komitetów i metodą D’Hondta jest świetna? Oczywiście, że nie. Jest pełna wad i warto ją jak najszybciej zmienić.
Nie oznacza to jednak, że jedyną dla niej alternatywą są jednomandatowe okręgi wyborcze. Systemów wyborczych są na świecie dziesiątki. Pozwalają one nie tylko wyłaniać radę miasta czy parlament, lecz mogą także być źródłem konfliktów społecznych lub je minimalizować. Mogą zachęcać polityków do współpracy, mogą również pogłębiać podziały i prowadzić do dyskryminacji części mieszkańców i mieszkanek. Są one odzwierciedleniem określonej wizji demokracji, naszych celów i wartości.
Co jest zatem celem wprowadzenia okręgów jednomandatowych? Zdaniem ich zwolenników najważniejsza jest „stabilność rządzenia”. Co to oznacza w praktyce? Przyznanie samodzielnej większości jednemu z ugrupowań, nawet jeżeli otrzyma mniej niż połowę głosów. Koalicje nie są tu mile widziane. Odzwierciedlenie poglądów mieszkańców i mieszkanek w składzie rady miasta również nie jest uważane za wartość, a nawet może być postrzegane jako zagrożenie dla „stabilności”, bo wtedy trzeba się przecież dogadywać.
A po co rozmawiać, skoro można za pomocą systemu wyborczego zmarginalizować inne ugrupowania, a małe nawet wypchnąć z rady?
Może się oczywiście zdarzyć, że mandat otrzyma jakiś niezależny kandydat lub kandydatka, lecz gdy ma się samodzielną większość, to nawet kilka takich osób będzie zupełnie nieszkodliwych i można je zbywać na sesji rady miasta machnięciem ręki. Na dobrą sprawę trudno w ogóle uznać ten system za demokratyczny, gdyż pozwala on na to, by zdecydowana mniejszość, jak obecnie w Rumi czy w Kutnie, uzyskała pełnię władzy w radzie miasta.
W ordynacji z listami komitetów i metodą D’Hondta również możliwe są nieproporcjonalne wygrane, jak w Gdańsku, gdzie PO otrzymało 48,3% głosów, co dało temu komitetowi 64,7% miejsc w radzie miasta. Nie ma tam jednak monolitu PO, gdyż w radzie znalazł się również PiS, który uzyskał 29,4% głosów, co przełożyło się na 35,3% mandatów. Wypchnięte z rady natomiast zostały, za pomocą metody D’Hondta, mniejsze komitety, które nie uzyskały żadnego mandatu. Swoich przedstawicieli w radzie miasta Gdańska nie ma dziś 22,3 procent mieszkańców i mieszkanek, którzy oddali głos na inne ugrupowania. Ta ordynacja jest korzystna dla dużych ugrupowań, które mogą wystawić na swoich listach wielu znanych i popularnych kandydatów i kandydatek, a do tego może przyznawać im bonusowe miejsca w radzie miasta (dzięki metodzie D’Hondta), kosztem małych komitetów.
Celem systemu wyborczego może być jednak coś innego – może nim być precyzyjne odzwierciedlenie woli wyborców oraz sprawiedliwy podział mandatów. Zamiast stawiania jednego krzyżyka, który ogranicza wyborcom możliwość wyrażenia swojej opinii, przydatne będzie wówczas głosowanie preferencyjne, w którym możemy wskazać kilku kandydatek lub kandydatów w kolejności naszych preferencji – 1, 2, 3 itd. Jeżeli ważna jest dla nas odpowiedzialność radnych wobec wszystkich mieszkańców i mieszkanek miasta, a nie tylko wobec części z nich, wówczas powinno się to przełożyć na utworzenie jednego okręgu wyborczego na całe miasto. Z kolei sprawiedliwy podział mandatów to przyznawanie miejsc w radzie miasta proporcjonalnie do liczby głosów (po uwzględnieniu wszystkich preferencji), które uzyskali poszczególni kandydaci i kandydatki.
Szanowni posłowie, szanowni senatorowie, szanowny panie prezydencie – tegoroczny eksperyment z okręgami jednomandatowymi zakończył się spektakularną klapą. Z kolei ordynacja z listami komitetów i metodą D’Hondta szwankuje od dawna. Czy moglibyśmy to wreszcie naprawić?
Czytaj także:
Piotr Uziębło: Obecny sposób podziału mandatów sprzyja największym [rozmowa Marcina Gerwina]