Mam wrażenie, że zbliżamy się do punktu krytycznego – mówi Stefan Gardawski z Miasto Jest Nasze.
Sławek Blich: Czym jest centrum lokalne dla rzemieślników i artystów na Pradze-Południe?
Stefan Gardawski, Miasto Jest Nasze: Po pierwsze jest jedynym miejscem w dzielnicy, a może i w całej Warszawie, gdzie artyści i rzemieślnicy mogą pracować w przestrzeniach tak dobrze przystosowanych do ich potrzeb. Mocne betonowe posadzki, wysokie pomieszczenia, ogromne połacie okien wpuszczające mnóstwo światła z zewnątrz, windy towarowe, sprawna wentylacja i odciągi sprawiają, iż adaptacja wnętrz dawnej fabryki PZL Warszawa na pracownie dla artystów i rzemieślników była procesem dość naturalnym.
Kiedyś produkowano tu rakiety lotnicze.
A teraz powstają tu drewniane meble, ceramika użytkowa, rowery i wiele innych rzeczy. Poindustrialne modernistyczne budynki sprzed ponad pięćdziesięciu lat świetnie się sprawdzają w tej roli. Nie bez znaczenia jest też to, że stawki najmu za metr kwadratowy są tu stosunkowo atrakcyjne, co przesądziło o dużej popularności tego miejsca.
A ludzie?
Artyści, rzemieślnicy, goście i przyjaciele z Podskarbińskiej tworzą autentyczną, zgraną społeczność. Organizowali wspólnie noc otwartych pracowni. Kiedy trzeba, pomagają sobie. Gdy ktoś w okolicy musi coś zespawać, to wie, że należy się udać do pracowni rowerowej lub rzeźbiarskiej, a jeśli trzeba zrobić coś z drewna, to wystarczy pójść do jednej z kilku stolarni.
Połączył ich wspólny los. Wszyscy przez kilka lat wynajmowali tu pomieszczenia na swoje pracownie od fabryki zbrojeniowej Mesko, której przedstawiciele nigdy nie ukrywali, jaki los czeka to miejsce.
Mesko?
To spółka akcyjna specjalizują się w produkcji… amunicji. Od 2015 roku jest częścią państwowego koncernu Polska Grupa Zbrojeniowa. Mają kilka oddziałów, a główna siedziba spółki znajduje się w Skarżysku-Kamiennej. W Warszawie zaś mają lokalny zarząd, który odpowiada za wynajem pomieszczeń w budynkach pofabrycznych na Podskarbińskiej 32/34.
Mówi się, że spółka chce te tereny wyburzyć.
Wraz z całym centrum artystycznym i rzemieślniczym. O planach Mesko wiem tylko z plotek, które systematycznie są rozpuszczane wśród najemców. Faktem jest, że po terenie chodzą ludzie, którzy wyglądają jak potencjalni inwestorzy, a w internecie można znaleźć wizualizację osiedla deweloperskiego z 1,7 tys. mieszkaniami, które ma tu powstać. Z kolei przedwojenne budynki, niegdyś siedziba takich zakładów, jak Fabryka Dźwigów Braci Jenike czy Karoserii Samochodowych „Grecynger i Syn”, zostały wyburzone wiosną tego roku. Interwencja stołecznego konserwatora zabytków, Michała Krasuckiego, który osobiście dostarczył na miejsce pismo wstrzymujące rozbiórkę, ostatecznie nic nie dała. Kierownik ekipy burzącej przedwojenne budynki odesłał go do głównej siedziby spółki Mesko w Skarżysku-Kamiennej. Działo się to w piątek, a po weekendzie nie było już czego ratować.
Jakie jest stanowisko miasta w tej sprawie? Czy odbyły się jakieś konsultacje?
Odbyło się kilka nieformalnych spotkań z osobami odpowiedzialnymi za rewitalizację i przedstawicielami dzielnicy Praga-Południe. Burmistrz Kucharski odwiedził nawet w zeszłym roku pracownie na Podskarbińskiej. Wiem, że sprawa oparła się też o wiceprezydenta Olszewskiego. Scenariusz jest jednak zawsze podobny – początkowy entuzjazm decydentów szybko ustępuje wątpliwościom, ostatecznie żadne działania w tej sprawie nie są podejmowane. Raz nawet usłyszeliśmy, że wszelka pomoc dla rzemieślników i artystów jest niemożliwa, gdyż byłoby to nieuprawnione wsparcie dla prywatnych przedsiębiorców.
Rządzi w końcu święte prawo własności.
Zarządcy miasta, zgodnie z duchem neoliberalizmu, mówiąc obrazowo, leżą plackiem przed prywatnymi inwestorami, wspinając się na wyżyny swoich możliwości, czasem na granicy prawa, żeby im dogodzić. Natomiast w pomocy młodym ludziom, którzy w kreatywny sposób produkują i tworzą ciekawe rzeczy, już nie widzą żadnego interesu.
Warszawa może się jednak pochwalić kilkoma udanymi projektami w przestrzeni publicznej, weźmy centrum na Targowej 56, albo Lubelską 30/32, przeznaczoną na cele artystyczno-kulturalno-oświatowe.
Sytuacja nie jest beznadziejna. Zaczynają powstawać w Warszawie miejsca przeznaczone dla ludzi, którzy chcą coś tworzyć, ale już niekoniecznie dla rzemieślników, których działalność wymaga specjalnych pomieszczeń spełniających określone warunki techniczne. Centra kreatywności umieszczone w zwykłych kamienicach się do tego po prostu nie nadają. Ostatnio pojawił się temat remontu Młyna Michla na Szmulowiźnie z przeznaczeniem na „Praski Dom Rzemiosła”. Obiekt bardzo ciekawy, natomiast jeśli powstanie, będzie gotowy za co najmniej 3 lata, kiedy rzemieślnicy i artyści z Podskarbińskiej już będą dawno rozproszeni po całym mieście, a niektórzy z nich, zniechęceni tułaczką, wyjadą za granicę. Zresztą kubatura Młyna jest ograniczona, wszystkie pracownie z Podskarbińskiej i tak by się nie zmieściły.
No to mamy paradoks. Miasto ma na sztandarach wspieranie miejsc takich, jak Podskarbińska, ale potem w mediach i tak czytamy, że albo buduje się je nie tam, gdzie trzeba, albo że pojawia się prywatny inwestor i przy społecznym sprzeciwie rozpędza niedochodową bohemę.
Bo lokalne centra kreatywności tworzone są od podstaw i odgórnie, a więc są przez to trochę sztuczne. Natomiast na Podskarbińskiej funkcjonuje centrum stworzone oddolnie, z prywatnych środków. No i ma zostać wkrótce zniszczone.
czytaj także
Macie jakiś plan?
Mamy, i w dodatku nieskomplikowany. Wymaga on jednak bliskiej współpracy pomiędzy miastem a spółką Mesko.
Marzyciele.
To możliwe! Ta spółka należy przecież do skarbu państwa, więc działanie w interesie publicznym nie powinno być jej obce.
Najpierw z nieruchomości na Podskarbińskiej 32/34 należałoby wydzielić działkę z jednym z pofabrycznych budynków. W rachubę wchodzą w sumie trzy: sąsiadujące ze sobą o numerze 51 oraz 54, a także najbardziej oryginalny, bo z całkowicie przeszkloną elewacją, budynek nr 64. Następnie miasto w drodze negocjacji może przejąć tą wydzieloną działkę od obecnego właściciela, w zamian oddając inną nieruchomość o maksymalnie zbliżonej wartości. Takie rozwiązanie umożliwia ustawa o gospodarce nieruchomościami.
Czemu inwestor, który chce budować apartamenty, miałby na to pójść?
Bo to korzystne dla obu stron. Spółka Mesko, która planuje sprzedaż terenu deweloperowi pod osiedle mieszkaniowe, zyskałaby atrakcyjne sąsiedztwo lokalnego centrum kreatywności z prawdziwego zdarzenia, a takie miejsce zawsze generuje duże zainteresowanie.
Mieszkańcy zyskaliby równie dużo. Do umów najmu z rzemieślnikami i artystami można wpisać wymóg prowadzenia pracowni w formie otwartej, to znaczy poprzez prowadzenie warsztatów, pokazów rzemiosła lub po prostu prowadzenia działalności edukacyjnej. Wiele rzemieślników i artystów i tak już dzisiaj działa właśnie w ten sposób. Ze względu na ogromną funkcjonalność budynków pofabrycznych można, po małym remoncie, rozszerzyć przeznaczenie tego miejsca i urządzić tam dodatkowo na przykład salę konferencyjną, przestrzeń wystawienniczą, dom kultury, galerię sztuki, muzeum lub inną tego typu instytucję.
Tak zaprojektowane obiekty od lat powstają na Zachodzie, zwłaszcza w dzielnicach poprzemysłowych czy portowych, i cieszą się ogromną popularnością.
Na przykład ExRotaprint w Berlinie, który funkcjonuje w oparciu o model własności prywatno-społecznej. Niestety, polska praktyka pokazuje, że dla właścicieli prywatnych ostatecznym celem jest zawsze pełna komercjalizacja i maksymalizacja zysków. Tymczasem dla najemców obiektów artystycznych i rzemieślniczych najważniejsza jest stabilizacja, którą może zapewnić tylko gwarancja długookresowego najmu (na przykład 3-5 lat), co pozwala na zwrot poniesionych w pracownie inwestycji.
Przejmując działkę na Podskarbińskiej, miasto wyjęłoby ją z dzikiego rynku nieruchomości, na którym ostatecznie wygrywa zawsze ten, kto zapłaci wyższy czynsz.
A więc na pewno nie rzemieślnik czy artysta.
Dlatego wyobrażamy sobie, że centrum na Podskarbińskiej powinno na razie funkcjonować jako własność miejska.
Domagacie się, by miasto zaczęło walczyć z monokulturą deweloperską. Co przez to rozumiecie?
Odniosę się znowu do okolicy, w której mieszkam. Wznoszona przez deweloperów zabudowa mieszkaniowa warszawskiego Kamionka i Grochowa wciska się z każdej strony, bezplanowo, bo dla większości wolnych działek nie uchwalono planów zagospodarowania przestrzennego.
Politycy, co zrobiliście, żeby losu Jolanty Brzeskiej nie podzieliła kolejna emerytka?
czytaj także
Co to znaczy w praktyce?
Że dla dziesiątków tysięcy nowych mieszkańców dzielnicy nie ma przewidzianych budynków użyteczności publicznej: szkół, domów kultury czy przedszkoli. Bezpowrotnie znika specyficzny charakter dzielnic i ich kultura materialna. Parę tygodni temu wyburzono większość oryginalnych zabudowań pofabrycznych w Soho przy ulicy Mińskiej, a w ich miejsce powstaną apartamentowce. Dodajmy do tego jeszcze reprywatyzację, która trwa tu już od lat, a także rewitalizację, która się właśnie zaczyna i która też może prowadzić do gentryfikacji. Jednocześnie miasto sprzedaje fragment zabytkowych Błoń Kamionkowskich deweloperowi, a miejska spółka oddaje w wieczyste użytkowanie na kilkadziesiąt lat kawałek Parku Skaryszewskiego. W miarę swoich możliwości nagłaśniamy takie przypadki i interweniujemy przy użyciu dostępnych środków prawnych, ale są to skomplikowane sprawy. Jeśli popatrzymy na nie jak na proces, który przybiera na sile, to naprawdę boję się, w jakiej stolicy przyjdzie nam żyć za 10 lat. Mam wrażenie, że zbliżamy się do punktu krytycznego, za którym będzie już bardzo trudno przywrócić zdrową równowagę pomiędzy interesem prywatnym a publicznym.
czytaj także