Kraj

Lewica powinna walczyć o obronę cywilną

Na ten moment nie wiadomo, kto w razie wojny na terenie Polski powinien informować ludzi, gdzie jest najbliższy schron, kto miałby skoordynować zaopatrzenie cywili w żywność, zorganizować ewakuację. Nie wiadomo, kto byłby odpowiedzialny za ochronę infrastruktury krytycznej, szkół czy zakładów pracy, kto miałby grzebać ścielące ulice trupy.

Jeśli za miedzą wojna, trzeba się zbroić. Najwięcej sensu miałoby rozwijanie takiej produkcji na miejscu, a nie zakupy w Korei Południowej i USA, ale to wymagałoby od rządzących więcej wysiłku niż złożenie podpisu. No więc samoloty, czołgi i armatohaubice mamy już zaklepane, gorzej z żołnierzami, którzy mieliby je obsługiwać – PiS obiecywał trzystutysięczną armię, ale chętnych jak na razie brakuje. Obrony cywilnej nie ma za to wcale, nawet w teorii.

Zniknęła z obiegu prawnego w 2022 roku, gdy wraz z przyjęciem ustawy o obronie ojczyzny uchylono wiele starych aktów. MSWiA obiecywało wówczas uchwalenie nowej ustawy, która regulowałaby funkcjonowanie obrony cywilnej, jednak nie udało się to do końca kadencji rządu PiS. Trudno powiedzieć dlaczego. Ekspert portalu InfoSecurity24 uważa, że zawinił brak zgody co do szczegółowych zapisów ustawy między różnymi resortami, brak pieniędzy, wreszcie – zbliżające się wybory. Mój rozmówca bliski kręgom poprzedniej władzy twierdzi, że nikomu na tym nie zależało. „Ten folwark nie miał swojego dziedzica” – kwituje.

W kwestii obronności rząd najpierw strzela, potem myśli

Co to oznacza w praktyce? Nie wiadomo, kto powinien informować ludzi, gdzie jest najbliższy schron albo kto jest odpowiedzialny za ich przygotowanie w razie zbliżającego się zagrożenia. Nie wiadomo, kto miałby zapewnić cywilom pomoc, skoordynować ich zaopatrzenie w żywność czy zorganizować ewakuację. Nie wiadomo, kto byłby odpowiedzialny za ochronę infrastruktury krytycznej, szkół czy zakładów pracy. Nie wiadomo, kto miałby grzebać ścielące ulice trupy. Przed 2022 rokiem zadania z zakresu obrony cywilnej należały do Państwowej Straży Pożarnej. Obecnie nie jest za nie odpowiedzialny nikt.

Sytuację pogarsza niski poziom świadomości obywateli. W szkołach, owszem, uczy się edukacji dla bezpieczeństwa, dawniej zwanej przysposobieniem obronnym. W praktyce jednak mało kto orientuje się, gdzie jest najbliższy jego mieszkania schron (lub jego surogat – ukrycie lub tzw. miejsce doraźnego schronienia) czy punkt poboru wody, jak zachować się w sytuacji odłączenia prądu (i internetu) czy jak ugasić pożar, mało kto potrafi też udzielić pierwszej pomocy, nie wspominając o założeniu opaski uciskowej.

Polska sobie nie radzi

Miesiąc po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie polskie Rządowe Centrum Bezpieczeństwa wydało broszurę zatytułowaną Bądź gotowy. Poradnik na czas kryzysu wojny. Jak dowiaduję się w RCB, publikacja została w ciągu dwóch tygodni pobrana ze strony 500 tysięcy razy – więcej danych na temat jej dotarcia do odbiorców nie udało się zgromadzić ze względu na „problem techniczny”. Ponadto MSWiA zleciła Państwowej Straży Pożarnej inwentaryzacje budowli ochronnych (czyli schronów, ukryć i tzw. miejsc doraźnego schronienia), która zaowocowała powstaniem aplikacji Schrony. Według danych PSP odnotowała ona – podobnie jak poradnik RCB – nieco ponad pół miliona wyświetleń. I to by było na tyle, jeśli chodzi o działania edukacyjne rządu ogarniętego obsesją na punkcie bezpieczeństwa.

Scenariusze wojny rosyjsko-ukraińskiej. „Zachód przeżarł dywidendę pokoju” [rozmowa]

Oczywiście nie jest tak, że konflikt zbrojny czyha na nas tuż za rogiem. W XXI wieku wojny nie wybuchają z zaskoczenia, bo o ruchach wojsk wiedzą wszyscy ci, którzy mają dostęp do obrazów z satelity. Jednocześnie wojna to dziś nie tylko ta na pełną skalę, lecz również wszelakiej maści ataki hybrydowe (np. szerzenie dezinformacji czy cyberataki), z którymi – jak wykazał zeszłoroczny raport NIK – Polska sobie nie radzi. Obrona cywilna ma zresztą co robić również w czasie pokoju. Przydałaby się przy coraz częstszych w dobie globalnego ocieplenia klęskach żywiołowych, epidemiach czy kryzysach uchodźczych. Jej brak zalepia się w Polsce a to wojskiem, a to WOT-em, a to strażą pożarną. Kłopot w tym, że jeśli zagrożenia się skumulują, nie uda się ich powstrzymać plastrami.

Razem z pomysłem na obronę cywilną

Nie jest to jednak temat, który ruszałby polityków. Jak zauważył Wojciech Albert Łobodziński na łamach OKO.press, jedyną partią, która sformułowała przed zeszłorocznymi wyborami swój pomysł na obronę cywilną, była Lewica Razem. W opublikowanym w sierpniu 2023 roku stanowisku wobec obronności czytamy, że jej odbudowa powinna stać się priorytetowa. Razem postuluje powołanie lokalnych formacji Służby Obrony Cywilnej i centralnego koordynatora – Inspektora Obrony Cywilnej w randze ministra. Zdaniem partii dotychczasowa praktyka powierzania tej roli jednostkom Państwowej Straży Pożarnej była błędem.

Rosja werbuje migrantów z granic UE na wojnę z Ukrainą

Nowa Lewica, pytana przez Łobodzińskiego o pomysł na obronę cywilną, odcinała się od pomysłu Razem, zapewniając, że na temat wizji na ten temat „toczą się dyskusje”. Generał Mirosław Różański – ekspert Trzeciej Drogi od bezpieczeństwa – formułował postulaty zbliżone do Razem. Koalicja Obywatelska przypomniała swój projekt z 2022 roku, który zakładał oparcie obrony cywilnej na dwóch filarach – państwowej i ochotniczej straży pożarnej oraz samorządzie terytorialnym. Powrót do zrzucenia obrony cywilnej na barki PSP planował też PiS. Konfederacja postulowała z kolei wzmocnienie WOT oraz „racjonalizację” posiadania broni przez cywili.

– Politycy niechętnie podejmują ten temat, bo nie da się zrobić zdjęcia na tle działającego systemu – komentuje Krzysztof Ruciński, specjalista ds. strategii i twórca cyklu rozmów Czy Polska jest gotowa na kryzys. – Nie dziwi mnie natomiast, że jedyną partią, która traktuje go poważnie, jest Razem. Prawica ma silnie zmilitaryzowane postrzeganie tematu bezpieczeństwa, ekscytuje się polityką historyczną, staniem na tle czołgów. Z kolei liberałowie mają do tematu kontraktowe podejście. Uważają, że obroną powinni zajmować się profesjonaliści opłacani przez resztę obywateli, co zresztą zupełnie nie wypaliło w Ukrainie.

Wojna a równouprawnienie. Pięć kwestii, o których dyskutują ukraińskie feministki

Tymczasem obrona cywilna to zagadnienie, które łączy się z mądrym planowaniem przestrzennym, przewidywaniem skutków kryzysu klimatycznego, budową państwa, które jest dla obywateli godne zaufania i wysiłków na rzecz jego ochrony. Dlatego lewica powinna walczyć o obronę cywilną. Szczególnie że kieruje obecnie Ministerstwem Cyfryzacji – a więc resortem, który odpowiada za monitorowanie dezinformacji oraz świadomości kontrwywiadowczej obywateli.

Ciężar spadnie na nieprzygotowane samorządy

Zdaniem Rucińskiego powrót do modelu, w którym za obronę cywilną odpowiada straż pożarna – postulowany zarówno przez PiS, jak i KO – nie przystaje do dzisiejszych realiów. – To nie jest ta skala zagrożeń. Straż pożarna nie może zostać obciążona np. informowaniem staruszków na osiedlu o tym, co robić w razie ataku rakietowego. W czasie wojny służby mają na głowie dużo bardziej zaawansowane działania. Na wsiach sporo zdziałać mogłaby Ochotnicza Straż Pożarna, jednak w miastach z pewnością zabrakłoby rąk do pracy. Przychylam się do propozycji Razem i generała Różańskiego – w obronie cywilnej potrzebujemy odrębnej, parasolowej instytucji.

Nie tylko Grupa Wagnera. Prywatyzacja wojny tworzy krwawy raj dla najemników

Dość powiedzieć, że w samą tylko inwentaryzację schronów dokonaną przez Państwową Straż Pożarną zaangażowane było 40 proc. formacji tej służby. Nie da się uzupełnić tego samym tylko WOT-em. Raz, że wykluczyłoby to z działań na rzecz ochrony ludności osoby, które nie chcą (i nie muszą) wiązać się z wojskiem, dwa – w przypadku wojny WOT miałby szereg zadań związanych z obroną terytorialną, trzy – na co zwraca uwagę Ruciński – miejsca, w których operowałby WOT, z automatu stawałyby się celem militarnym.

Rucińskiemu bliski jest również pomysł KO, by wzmocnić rolę samorządów. – Dziś dużo mówi się o 5. artykule NATO [klauzuli o wzajemnej pomocy militarnej państw członkowskich – przyp. aut.], a mało kto wie, że w razie wojny za zapewnienie warunków żołnierzom państw sojuszniczych odpowiadają właśnie samorządy. Jest cała lista rzeczy, które muszą spełnić, by ów artykuł został uruchomiony. Nie sądzę, żeby samorządy o tym na poważnie myślały. W mojej opinii powinny odgrywać większą rolę w polityce bezpieczeństwa kraju, szczególnie że w świetle obecnego prawa ponoszą większość wydatków związanych z obroną cywilną. Powinien powstać również specjalny fundusz, który by je w tym wspierał.

Obrona totalna, czyli wszystkie ręce na pokład

W opinii Rucińskiego Polska powinna wziąć przykład z państw nordyckich, gdzie obrona cywilna ma charakter totalny. W języku nauk o bezpieczeństwie oznacza to, że w ochronę ludności angażują się nie tylko służby i wojsko, lecz wszystkie instytucje państwowe i samorządowe, a także firmy, organizacje pozarządowe, związki wyznaniowe i sami obywatele. Za tą logiką stoi przekonanie, że lokalne społeczności najszybciej będą w stanie rozwiązać swoje problemy, korzystając z lokalnego know-how i zasobów. By to się powiodło, potrzebny jest skoordynowany plan – tak by każdy z aktorów znał swoją rolę.

Wojna rujnuje zdrowie psychiczne Ukraińców

czytaj także

Tak to wygląda na przykład w Szwecji, gdzie działania z zakresu obrony cywilnej koordynuje oddzielne ministerstwo wraz z szeregiem podległych mu instytucji. Każdy szczebel samorządowy ma przy tym ściśle określoną rolę, a w razie ogłoszenia stanu wyjątkowego każdy obywatel może zostać zobowiązany do pomocy państwu zgodnie z posiadanymi kompetencjami. Ponadto pod koniec ubiegłego roku Szwecja przywróciła obowiązkową służbę w obronie cywilnej – na razie dla pracowników służb ratowniczych oraz sektora energetyki. W przyszłości szkolenia mogą objąć również inne grupy zawodowe (np. nauczycieli), podobnie jak działo się to w czasie zimnej wojny.

Tymczasem w budżecie na 2024 rok zabezpieczono 18 milionów euro na doposażenie schronów. Kilka dni temu szwedzki minister obrony cywilnej Carl-Oskar Bohlin zaapelował do mieszkańców, by dopuścili do swojej świadomości możliwość wybuchu wojny na terytorium Szwecji.

Doktrynę „obrony totalnej” wyznaje również Finlandia. Na poziomie rządowym, regionalnym i lokalnym organizowane są tzw. fora współpracy przygotowawczej, w których biorą udział przedstawiciele władz, biznesu, NGO-sów i obywatele. Finlandia jest ponadto jednym z niewielu krajów w Europie, który po zakończeniu zimnej wojny nie zniósł obowiązkowej służby wojskowej. Nie trzeba jednak odbywać jej „pod bronią” – można odsłużyć na kursie obrony cywilnej, który obejmuje m.in. przetrwanie w sytuacjach kryzysowych, udzielanie pierwszej pomocy, gaszenie pożarów.

W 2022 roku, gdy Finlandia przystąpiła do NATO, do jego odbycia zgłosiła się rekordowa liczba osób. W ubiegłym roku dokonano również przeglądu schronów – okazało się, że znakomita większość z nich spełnia kryteria bezpieczeństwa, również na wypadek ataku chemicznego, a nawet nuklearnego. Wyposażona jest w odpowiednią wentylację, hermetyczne drzwi, łóżka piętrowe oraz suche toalety. Niektóre z ukryć służą ludności również podczas pokoju – jako baseny, kluby sportowe czy grota świętego Mikołaja.

(Nie)gotowi na wojnę

– Zarówno Finlandia, jak i Szwecja w ostatnim czasie wykonały dużą pracę, jeśli chodzi o komunikowanie obywatelom, jak mogą przygotować siebie i swoje społeczności na sytuację kryzysową – wyjaśnia mi Damian Szacawa, ekspert ds. krajów nordyckich z Instytutu Europy Środkowej i Uniwersytetu Marie Curie-Skłodowskiej. – Badania wykazały, że najgorzej przygotowaną na zakłócenia i sytuacje kryzysowe w życiu codziennym grupą są młodzi mieszkańcy miast w wieku 18–25 lat, dlatego to głównie do nich kierowano komunikaty. Oprócz tego kładziono nacisk na wspólne ćwiczenia i wymianę doświadczeń między krajami.

Życie w zatopionym Chersoniu

czytaj także

– Państwa nordyckie powinny być dla nas inspiracją również w dziedzinie tzw. planowania zintegrowanego, szczególnie na wschodzie Polski – dodaje Krzysztof Ruciński. – W Finlandii budynki projektuje się m.in. z myślą o zmianach klimatu, a drogi – potencjalnego użycia ich przez wojsko. Autostrady i linie kolejowe biegną równolegle, a nie prostopadle granicy z Rosją, by w razie czego nie ułatwiać agresorowi wjazdu.

Są oczywiście granice, do których możemy się porównywać z Finlandią czy Szwecją – państwami o znacznie wyższym PKB per capita i znacznie niższej liczbie mieszkańców. W pewnym sensie bliżej nam do Ukrainy AD 2022, z którą dzielimy postkomunistyczne dziedzictwo. Mamy sporo schronów – czy raczej piwnic, bo na miano (w pełni bezpiecznego) schronu zasługuje zaledwie 0,4 proc. zinwentaryzowanych przez PSP obiektów ochronnych.

Sikorski: Putin nie będzie wieczny. Gdzie jest śmierć, jest i nadzieja

Reszta to zazwyczaj zagrzybione graciarnie. Niektóre służyły w latach dziewięćdziesiątych za sklepiki, do innych zgubił się klucz. Takich miejsc – podobnie jak w Ukrainie – starczy dla wszystkich, a w porównaniu z wieloma krajami Europy Zachodniej to już coś. Jeśli rakieta uderzy w nasz budynek, a my schowamy się w takiej piwnicy czy na parkingu podziemnym, możemy nie przeżyć, ale gdy trafi kilka bloków dalej – najpewniej wygramy życie. Większość cywili w Ukrainie ginie bowiem od odłamków oraz skutków fali uderzeniowej.

Gdzie jest większa szansa na przeżycie?

Tyle teoria, w praktyce jednak do zagrzybionych piwnic mało kto schodzi. – Jeśli mieszkasz w pobliżu fajnego, wyremontowanego schronu, to wygrałeś w totolotka – mówi Monika Andruszewska, dokumentalistka Centrum Dokumentowania Zbrodni Rosyjskich w Ukrainie im. Rafała Lemkina i wolontariuszka mieszkająca w Ukrainie od 2014 roku, a przed wybuchem pełnoskalowej wojny reporterka wojenna. – W Kijowie nie schodzę do schronu, bo w pobliżu mojego domu nie ma nic sensownego. Po ostatnim ostrzale, kiedy rakieta uderzyła 600 metrów od mojego domu – tym razem obiektem strategicznym okazał się salon Tesli – i zatrzęsło się tak, że w kuchni odpadł okap, zrobiłam research, czy nic się nie zmieniło od czasu, gdy badałam temat jeszcze w 2022 roku. Niestety nie.

Rosyjski dezerter na mojej kanapie

czytaj także

Rosyjski dezerter na mojej kanapie

Katarzyna Roman-Rawska

Andruszewska podkreśla, że komfort schronienia ważny jest przede wszystkim dla rodzin z dziećmi. – Jeśli siedzisz w domu z dziećmi w piżamie, które następnego dnia muszą iść wyspane do szkoły, dwa razy się zastanowisz, czy schodzić do zmurszałej piwnicy. A jeśli do tego któreś z dzieci jest przeziębione czy ma jakąś alergię – po prostu tam nie pójdziesz. Wyliczysz sobie, że szansa, że rakieta walnie akurat w ciebie, jest dużo mniejsza niż to, że dziecko pochoruje się od tych wycieczek. Kłopot w tym, że w dobie masowych ostrzałów, gdy na miasto regularnie nadciąga kilkadziesiąt rakiet, ta mała szansa rośnie.

„Nierówne” są też schrony w ukraińskich szkołach – najlepsze znajdują się zazwyczaj pod szkołami z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Podczas gdy jedne dzieci nie mają się gdzie ukryć, inne kontynuują lekcje pod ziemią we względnym komforcie (czyli np. w ławkach i z dostępem do toalety).

Powołania do wojska, czyli odroczony przymus zostania mięsem armatnim

W Polsce z myślą o wojnie budowano „tysiąclatki”, gotowe na kwaterowanie żołnierzy i przekształcenie w szpital (kojarzycie te dziwne krany w salach do chemii i przylegające do nich kantorki – nauczycielskie palarnie, które w zamyśle miały służyć za zaplecze sali operacyjnej?). Z biegiem lat i modernizacji większość z nich utraciła swoją awaryjną funkcjonalność. – W wielu szkołach nie działają nawet prysznice, a przecież ich remont nie byłby ogromnym wydatkiem – zauważa Krzysztof Ruciński. – Wojna to jedno, ale budynki szkół mogą okazać się przydatne podczas kryzysów uchodźczych czy epidemii.

Andruszewska uważa, że doprowadzenie ukryć do przyzwoitego stanu, budowanie ich w nowych budynkach oraz przejrzyste oznakowanie to kluczowa lekcja, którą Polska powinna wyciągnąć z wojny w Ukrainie. Na to potrzebne są jednak ogromne pieniądze – i być może to jeden z powodów, dla którego politycy u władzy niechętnie podejmują temat. Dla Rucińskiego to żaden argument. – Skoro byliśmy w stanie zobowiązać deweloperów do tego, by zmienić sposób budowania garaży zgodnie z ustawą o elektromobilności, moglibyśmy ich zmusić do budowania schronów – uważa ekspert. – A do modernizacji naszych zmurszałych piwnic można by wykorzystać środki unijne. Jako kraj położony tu, a nie gdzie indziej, moglibyśmy w Brukseli walczyć o specjalną ich pulę. Trzeba tylko chcieć. To tak naprawdę mniejsze wyzwanie niż budowa sensownego systemu obrony cywilnej.

Technologie i silne społeczeństwo obywatelskie

Na progu pełnoskalowej wojny Ukraina również go nie miała – przynajmniej nie w tak drobiazgowo przemyślanej formie jak państwa nordyckie. Miała jednak specjalną służbę, której korzenie sięgają jeszcze czasów katastrofy w Czarnobylu – Państwową Służbę Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych. – Przed wojną zajmowali się np. likwidowaniem skutków wichur – opowiada Andruszewska. – A teraz odpowiedzialni są za wiele sfer od czynności pirotechnicznych, udzielania pierwszej pomocy, wyciągania ludzi spod gruzów, ewakuacji ludności cywilnej z miejscowości przyfrontowych. Dostosowali się do zaistniałej sytuacji i robią to świetnie, cieszą się ogromnym szacunkiem. Nie wyobrażam sobie, żeby tym wszystkim zajmowała się straż pożarna, która również ma pełne ręce roboty.

Obwarzanek uzbrojony: perspektywa dla Polski

Służby radziłyby sobie jednak dużo gorzej, gdyby nie oddolne zaangażowanie obywateli i obywatelek Ukrainy. W praktyce charakter obrony cywilnej kraju stał się „totalny”. Szczególnie na początku wojny – ale i pierwszej zimy, podczas najpoważniejszych blackoutów – inicjatywy samopomocowe mnożyły się w tempie geometrycznym. Jedni wyjeżdżają na wieś, by odbudowywać seniorom domy, drudzy plotą sieci maskujące i lepią świeczki okopowe, inni organizują kursy medycyny taktycznej dla cywili. Często wyręczają w tym państwo – również w kwestii zaopatrzenia żołnierzy np. w auta czy drony.

Co pozwoliło na względny sukces tego partyzanckiego dość systemu? Hanna Szelest z Rady Polityki Zagranicznej Ukraiński Pryzmat uważa, że zadecydowały dwa czynniki: silne społeczeństwo obywatelskie i sprawne wykorzystanie nowych technologii. To pierwsze to rezultat Majdanu – w ostatniej dekadzie zaangażowanie Ukraińców w życie obywatelskie gwałtownie wzrosło. To drugie z kolei – rezultat wysokiego poziomu edukacji technicznej. Rozmaite apki, boty i czaty pomagają Ukraińcom zadbać o własne bezpieczeństwo – dowiedzieć się o ogłoszeniu alarmu powietrznego, toczących się w pobliżu walkach czy obejrzeć instruktaż założenia opaski uciskowej. Z pomocą Diji – czegoś w rodzaju bardziej rozwiniętego mObywatela – można zgłosić państwu zniszczenie mienia czy poprosić o pomoc finansową dla przesiedleńców. Powiązanemu z Diją czatbotowi JeWoroh można zgłosić lokalizację wroga, wrogiego sprzętu czy kolaboranta. Innemu botowi – poskarżyć się na warunki panujące w danym schronie.

A co, jeśli zabraknie prądu?

Andruszewska przestrzega jednak przed fetyszyzacją roli technologii w obronie cywilnej, w której jej zdaniem specjalizują się przyjezdni dziennikarze. – Wspaniale, że powstały różnego rodzaju grupy samopomocy czy samoinformowania się społeczeństwa. Te same platformy wykorzystywane są jednak również do siania dezinformacji czy przekazywania informacji rosyjskim wojskom przez kolaborantów.

Dla mnie to dość przerażające, że bezpieczeństwo ludzi zależy od Telegrama – bo to właśnie z tej platformy Ukraińcy dowiadują się, z jakiego powodu ogłoszono alarm lotniczy. Czasem alarm jest tylko prewencyjny, np. z powodu poderwania rosyjskiego samolotu, a czasem jego przyczyny są poważne, więc zdecydowanie warto udać się do schronu. Przez dwa lata wojny państwo nie wymyśliło żadnego innego sposobu, by przekazywać tę informację obywatelom. A co, jeśli Telegram zostałby wyłączony?

Internet pomaga Ukraińcom się bronić. Gorzej, jeśli go zabraknie

Internet niesie więc za sobą zagrożenia dla ochrony ludności, ale jest jeszcze gorzej, kiedy go nie ma – co zdarzało się np. przy zeszłorocznych blackoutach. Zdaniem Krzysztofa Rucińskiego Polska nie jest na nie gotowa – a do wywołania blackoutów nie trzeba wojny, wystarczy atak hybrydowy, ale również nieudolne zarządzanie skutkami kryzysu klimatycznego. – Nasze sieci energetyczne są przestarzałe, więc wyłączenie prądu w całym kraju wcale nie jest trudne. Do tego nie mamy bezpiecznych kanałów komunikacji. To przepis na chaos.

Kiedy Ukraina w ubiegłym roku pogrążyła się w ciemności, w całym kraju zaczęły powstawać tzw. punkty niezłomności – miejsca, gdzie można się ogrzać i podładować telefon czy powerbanka. Organizowano je w szkołach, na dworcach kolejowych czy w restauracjach. Zdaniem Rucińskiego już teraz moglibyśmy myśleć o wyznaczeniu miejsc, które w razie potrzeby mogłyby pełnić taką funkcję.

Smartfon i powerbank, nie kompas i baterie

Andruszewska radzi z kolei, by jak najszybciej wziąć się za szkolenia z pierwszej pomocy – zaniedbania w tej kwestii okazały się po wybuchu wojny wyjątkowo bolesne, a przecież nie jest to umiejętność przydatna tylko w warunkach wojennych. Za równie ważną uważa edukację w zakresie bezpieczeństwa w internecie. – Masa ludzi została wymordowana, bo wysyłała armii informacje zwykłymi SMS-ami albo pisała spod okupacji posty na Facebooku pod nazwiskiem – opowiada Andruszewska. – Ukraińskie doświadczenie uczy, że zdjęcia na komputerze warto trzymać w jednym miejscu, by w razie czego móc je szybko skasować. A także wiedzieć, jak pozbyć się historii konwersacji.

Front leśno-bagienny, czyli ekologia a obronność [rozmowa]

Wspomniany wyżej poradnik Rządowego Centrum Bezpieczeństwa budzi jej rozbawienie. – Najważniejszy sprzęt na tej wojnie to smartfon i powerbank, a nie kompas, baterie i radio ustawione „na pasmo lokalne” – komentuje Andruszewska. – Łom w plecaku ewakuacyjnym to kiepski pomysł, bo mógłby zostać uznany za broń lub użyty przeciwko tobie. No i nie ma nic o zasadzie dwóch ścian – w razie nalotu warto schronić się w pomieszczeniu, które nie przylega do zewnętrznej ściany budynku. To podstawowy środek ochrony dla tych, którzy nie mają w pobliżu schronu lub przespali alarm.

Wojenna przemoc seksualna

czytaj także

Wojenna przemoc seksualna

Jakub Gałęziowski

No dobrze – przypuśćmy, że uda się wprowadzić choć część rozwiązań tak pieczołowicie przemyślanych w krajach nordyckich i wyciągnąć lekcje z tego, co naprędce i w praktyce osiągnęła Ukraina. Może się jednak wydawać wysoce wątpliwe, aby anarchiczni i egoistyczni kulturowo Polacy grzecznie stawili się na szkoleniach z masek gazowych, nie wspominając o budowie skomplikowanych i dalekowzrocznych systemów koordynacji działań. Dlatego – jak postulowała na naszych łamach Weronika Grzebalska, socjolożka obronności i współautorka Manifestu Obrony Hybrydowej – planując obronę cywilną, warto walczyć z państwem z kartonu. Budowa zaufania do państwa jest bowiem kluczem do tego, by obywatele chcieli je chronić.

Obowiązkowa służba cywilna również dla kobiet?

Przykład Ukrainy jest w tym kontekście pocieszający. Jej obywatele i obywatelki współdziałają na rzecz ochrony ludności w imponującej skali, choć mają takie same jak my memy (w pierwotnym, kulturoznawczym znaczeniu tego słowa – memy, czyli „geny” kulturowe). Stereotypizując, podobnie jak nam brakuje im pokory i systematyczności, co nadrabiają sprawnym działaniem pod wpływem adrenaliny i kreatywnością. Trudno też nazwać Ukrainę państwem silnych i wzbudzających zaufanie instytucji. A jednak zmobilizować naród się udało.

Z badań opinii publicznych wynika ponadto, że Polacy i Polki chcą się zaangażować w pomoc ludności podczas wojny. W sierpniu 2022 roku „ideę szkoleń zwykłych obywateli w zakresie obrony na wypadek agresji obcych wojsk” poparło czworo na pięcioro ankietowanych przez CBOS. Podobny procent obywateli przychyla się w badaniu IBRiS do zdania, że każdy w pełni sprawny dorosły obywatel powinien mieć wyznaczone obowiązkowe zadania na wypadek np. klęski żywiołowej. Z kolei zaciągnięcie się na front deklaruje zaledwie jedna trzecia Polaków.

Innym dowodem na potencjalne zaangażowanie Polaków w ochronę ludności – ale nie w szeregach regularnej armii – jest utrzymujące się od lat wysokie zainteresowanie służbą w WOT. Do formacji należy już ok. 40 tysięcy osób, z czego 20 proc. to kobiety (rośnie też liczba kobiet w Wojsku Polskim – obecnie to 12 proc.). Jeśli służbie w obronie cywilnej uda się uniknąć politycznej reputacji („bojówki Macierewicza”), z pewnością uda znaleźć się jeszcze więcej chętnych niż do WOT.

Wieczorkiewicz: „Zginęli cywile, w tym kobiety i dzieci”. Czas skończyć z tą zbitką słowną

– W mojej opinii służba w obronie cywilnej powinna być obowiązkowa, zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet – uważa Krzysztof Ruciński. – Po pierwsze dlatego, że alternatywa dla wojska mogłaby sprawić, że mniej mężczyzn uciekłoby na emigrację. Po drugie – jasne wskazanie obowiązków kobiet podczas kryzysu załagodziłoby frustrację tych, którzy wskazują na dyskryminację mężczyzn podczas wojny. Po trzecie wreszcie – i tego uczą nas kraje nordyckie – powszechność takiego szkolenia wzmacnia wspólnotę, bo uczestniczą w nim wszyscy, niezależnie od statusu majątkowego.

Na ten ostatni aspekt zwraca uwagę również Weronika Grzebalska w wywiadzie udzielonym radiu TOK FM. Badaczka zauważa, że rozwarstwienie majątkowe znajduje odzwierciedlenie w podejściu do służby wojskowej. Obecnie walczyć za Polskę bezwarunkowo chcą przede wszystkim mężczyźni o prawicowych poglądach, raczej słabo uposażeni. Ci lewicowi i wykształceni mają do tego zazwyczaj neoliberalne podejście – wolą zapłacić za to, by ktoś inny wykonał brudną robotę za nich.

– Przywrócenie obowiązkowej służby wojskowej byłoby politycznym samobójstwem, ale obowiązkowa służba w obronie cywilnej jest politycznie, a także praktycznie wykonalna – kwituje Ruciński.

Kiedy nowa ustawa?

Znalezienie kadry do tak licznych szkoleń z zakresu obrony cywilnej nie stanowiłoby problemu – mamy potężne wojsko, nieźle już przeszkolony WOT oraz tysiące osób w jakiś sposób doświadczonych pobytem w Ukrainie. W pobliże linii frontu, ale i do ukraińskich miast i wsi od dwóch lat kursują bowiem wolontariusze pomocy humanitarnej, wszelakiej maści edukatorki i ratownicy. Warto wykorzystać zgromadzoną przez nich wiedzę.

Wróćmy jednak na ziemię. Znajdujemy się obecnie w sytuacji, w której nie wiadomo, kto powinien informować ludzi, gdzie jest najbliższy schron, a także kto jest odpowiedzialny za ich przygotowanie w razie zbliżającego się zagrożenia. Nie wiadomo, kto miałby zapewnić cywilom pomoc, skoordynować ich zaopatrzenie w żywność czy zorganizować ewakuację. Nie wiadomo, kto byłby odpowiedzialny za ochronę infrastruktury krytycznej, szkół czy zakładów pracy. Nie wiadomo, kto miałby grzebać ścielące ulice trupy.

Dwa tygodnie przed publikacją tekstu wysłałam do MSWiA trzy proste, wydałoby się, pytania. Czy resort planuje odbudowę obrony cywilnej w kształcie zaproponowanym w projekcie ustawy z 2022 roku? Jakie kroki podjęto w tej sprawie? I trzecie, już naprawdę banalne: czy za taki krok należy uznać powołanie Wiesława Leśniakiewicza – specjalisty od pożarnictwa i zarządzania kryzysowego – na stanowisko wiceministra? Odpowiedź brzmiała: „obecnie przygotowywany jest projekt ustawy, w której zostaną uregulowane m.in. kwestie dotyczące obrony cywilnej”. Na kolejnego maila odpowiedzi nie otrzymałam, nie udało mi się również do rzecznika dodzwonić.

Nie, żeby jakoś szczególnie mnie to dziwiło. Co tam kryzys klimatyczny, pandemia i wojna za miedzą, kiedy najważniejsza – już dla drugiego rządu z kolei – jest wojna polsko-polska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Puto
Kaja Puto
Reportażystka, felietonistka
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.
Zamknij