Skoro potraficie cierpliwie odpowiadać babci, że nie planujecie dzieci, a ojcu jakoś nie zwierzacie się z doświadczeń z Tinderem – to czemu do cholery nie potraficie spokojnie znosić „Murów” i żartów Frasyniuka?
Niedługo po tym, jak Krytyka Polityczna otworzyła REDakcję przy Chmielnej 26, odbyło się tam spotkanie poświęcone bodaj Jackowi Kuroniowi czy może działalności Komitetu Obrony Robotników. Obecny na spotkaniu Mirosław Chojecki ze swadą opowiadał o blaskach i cieniach życia opozycji w PRL. Do blasków zaliczył przede wszystkim kręcące się wokół opozycjonistów „piękne dziewczyny”. Tu Chojecki zawiesił na moment głos, najwyraźniej spodziewając się śmiechu czy choćby szmerku. Tymczasem na sali wypełnionej po brzegi młodymi ludźmi – nikt się nie roześmiał, nikt się nawet nie uśmiechnął. Opowieść i rozmowa potoczyły się dalej, ale było widać, że pewnego typu wspólnoty komunikacyjnej na tej sali raczej się nie zbuduje. To błahe zdarzenie jakoś mną wstrząsnęło – będąc już w średnim wieku, zdałam sobie sprawę, że otaczająca mnie dotąd retoryczna rzeczywistość i wyuczone poczucie humoru nie są ani obligatoryjne, ani oczywiste, ani trwałe. I że właśnie dokonuje się jakaś bardzo ważna zmiana w kulturze, czy to za sprawą poprawności politycznej, wrażliwości genderowej, uwewnętrznienia równości, przemian estetycznych czy wszystkiego tego po trochu.
Od tamtego spotkania minęło mniej więcej 10 lat. Komunikacyjne zerwanie, które wówczas wydało mi się spontanicznym odruchem sali, zyskało z czasem niemałe teoretyczne zaplecze, obrosło w dyskusje publicystyczne i językoznawcze (żeńskie końcówki!), mocno zaistniało w mediach i memach. Dzięki temu wiele osób uwrażliwiło się wtórnie na seksistowskie stereotypy, zauważa je i stara się ich wystrzegać, choć nie dostało tej wrażliwości w pakiecie edukacyjnym ani w domu, ani w szkole, ani w popkulturze swoich czasów. Nie wiem więc, skąd owi młodzi ludzie, co przyszli na spotkanie z Chojeckim, wynieśli tę genderową świadomość, która wydała mi się u nich organiczna. Dziś, w kolejnym pokoleniu to już świadectwo obyczajowej i kulturowej zmiany, jaka dokonała się w ciągu ostatniej dekady. Daleka jestem od twierdzenia, że przełożyło się to na rzeczywistą antyseksistowską i antypatriarchalną praktykę, ale z pewnością umocniło teorię i rozbudziło świadomość niestosowności pewnych zachowań publicznych. Oczywiście nie u wszystkich, więc wywołuje to nieustannie społeczne napięcia. I jak się okazuje może prowadzić do naprawdę istotnego konfliktu – niewiele mniej istotnego niż ten o sądy.
Ten konflikt ma charakter personalny, bo dotyczy konkretnych osób o ambicjach przywódczych; systemowy, bo jest świadectwem nieśmiertelności patriarchatu; polityczny, bo ewokuje dość już wyeksploatowany spór o lata 90. Ten konflikt wybrzmiał ostatnio szczególnie mocno w głosach oburzenia polityczek, którym zabroniono występu na jednej z pierwszych demonstracji pod sejmem, tłumacząc, że nie przewiduje się przemówień działaczy partyjnych, po czym zaproszono do zabrania głosu przywódców Platformy i Nowoczesnej.
Wybrzmiał we wściekłej reakcji dziennikarki „Gazety Wyborczej” na żart Frasyniuka o dziewczynach, które może się kiedyś do niego z wdzięcznością przytulą. I wybrzmiał przede wszystkim w tekście Agaty Szczęśniak opublikowanym, a następnie zdjętym z wyborczej.pl, w którym autorka opowiedziała się przeciwko politycznemu zdominowaniu manifestacji przez peerelowskich opozycjonistów i piewców III RP. Jako jeden z powodów podała ich seksistowskie żarty, choć także apologię prywatyzacji, licytowanie się na życiorysy i neoliberalne sentymenty. Cenzura zastosowana wobec tekstu Agaty Szczęśniak jest oburzająca, ale stanowi też symptom realnego i kłopotliwego konfliktu pokoleniowego, który naprawdę trzeba jakoś zażegnać.
To jasne, że konflikt o język, o dowcip, o skojarzenia maskuje na ogół walkę o władzę i spór o przywództwo, ale choć to jest może i najważniejsze, chciałam skupić się mimo wszystko na kwestiach międzyludzkich i obyczajowych, bo te eskalują nasze napięcia o wiele silniej i dużo bardziej jawnie. Nie chodzi tylko o język, któremu Jacek Dehnel poświęcił fenomenalne wystąpienie pod Pałacem Prezydenckim, pokazując jak do ataków na politycznych przeciwników sami zaprzęgamy islamofobię, seksizm, homofobię, klasizm, dyskryminację i pogardę. Chodzi jeszcze o coś innego – o różnice w zestawach pojęć i kodów, którymi posługujemy się, stojąc po jednej stronie barykady, piętnując się nawzajem i otwierając tym samym nowe fronty.
czytaj także
Tymczasem sprawa jest dość prosta – na manifestacjach pod sejmem i Pałacem Prezydenckim pokolenie Pana Samochodzika spotykało się z pokoleniem Harry’ego Pottera. Jednych stosunku do kobiet uczył Nienacki, drugich – Hermiona Granger. Etos szarmanckiej mizoginii kontra etos egalitarnego siostro-braterstwa. Nie bagatelizowałabym roli pokoleniowych lektur, zwłaszcza w generacjach jeszcze wcześniejszych – wychowanych na klasyce. Dość wspomnieć o formacyjnej roli Trylogii dla rówieśników Jacka Kuronia… Można tę zabawę ciągnąć, choć wiąże się ona z ryzykiem obwinienia książek o to, że połowa manifestantów nie dostrzega niczego niestosownego w seksistowskich żartach przywódców politycznych.
Z drugiej strony, czy seksizm jest czymś specjalnie gorszym niż ejdżyzm? A w nim celują wszyscy – starzy protekcjonalnie wychwalając młodych, że ruszyli się wreszcie ze Zbawiksa, a młodzi pomstując na starych dziadów, którzy pchają się przemawiać na trybunie. „Stare dziady” to pojęcie relatywne – od Michnika przez Balcerowicza po Frasyniuka i Schetynę – ale dotkliwe także dla ich dzisiejszych zwolenników, a przecież takich mają rzesze. Sama mam wiele sympatii do niektórych „starych dziadów”, zapewne z racji pokoleniowej, co wiąże się z nostalgicznymi wspominkami, ale też z podziwem dla ich przeszłych działań i zaangażowań oraz z lojalnością wobec własnych niegdysiejszych emocji – silniejszych niż cokolwiek dziś.
Może więc warto dostrzec, że odgrywamy w nieskończoność ten sam scenariusz pokoleniowy i trzeba by się wreszcie wyrwać z tego zaklętego kręgu powtórzeń. Uświadomić sobie, że jak „stare dziady” robiły rewoltę w 1968, to nie mogły się nadziwić swoim rodzicom, którzy po wojnie poparli komunę i nie mieli żadnego sentymentu do II Rzeczpospolitej. A ci ich rodzice, z kolei, do swoich rodziców kierowali pytania, czemu ci poparli przewrót majowy, a potem pozwolili na sanacyjną degenerację. Tak też dziś millenialsi nie mogą nadziwić się ojcu i matce, że ci z całej siły popierali reformę Balcerowicza i nie tęsknią bynajmniej za PRL-em. A za dwadzieścia lat ewentualne dzieci urodzonych po 1989 roku będą pytać, dlaczego ich rodzice nie odczuwają żalu po utraconej liberalnej demokracji III RP i czemu nie wprowadzili lewicowej partii do sejmu?
Może jak już rozpoznamy te mechanizmy dziejowe, to nie będzie się ich bezmyślnie reprodukować? Tylko wyciągniemy wnioski: nauczymy się wreszcie języka równości, przestaniemy protekcjonalnie traktować młodość i pogardzać starością, będziemy respektować biograficzne doświadczenia, emocjonalne uwarunkowania i sentymentalne narracje, ustąpimy miejsca młodszym i damy im mikrofon.
Skoro prywatnie rozumiecie, że trzeba przy świątecznym obiedzie słuchać po raz enty opowieści dziadka o jego szarży pod Stoczkiem i nie przychodzi wam do głowy, żeby matce zdjąć ze ściany czwartoczerwcowy plakat W samo południe; skoro potraficie cierpliwie odpowiadać babci, że nie planujecie dzieci, a ojcu jakoś nie zwierzacie się z doświadczeń z Tinderem – to czemu do cholery nie potraficie spokojnie znosić Murów i żartów Frasyniuka?
czytaj także
A wy, stare dziady i baby, może obejrzyjcie sobie jakieś seriale, w których laski w policji, w palestrze albo w polityce mają takie same prawa do władzy, seksu i szacunku jak ich koledzy. I pomyślcie, że tak jak nie uczono was porządnie języków obcych, tak nie przeszliście żadnej równościowej edukacji – z tego powodu też można mieć kompleksy. Ale to się da naprawić, wystarczy być trochę uważniejszym, używać żeńskich końcówek, pilnować parytetów i zaciekawić się, co mają do powiedzenia ci, co jeszcze dziś nie mówili ani w TVNie, ani na placu.
Każdy ma jakąś robotę do wykonania i powinien ćwiczyć cierpliwość, jedni muszą uczyć się nowych kulturalnych standardów, drudzy – respektu dla doświadczeń biograficznych i emocjonalnych, które silnie rezonują po latach. Jeśli dla starych dziadów to był marzec czy sierpień, dla młodych to będzie lipiec. Jaka to różnica? Naprawdę nie różnimy się między sobą, to tylko kwestia synchronizacji.