Exposé Kopacz dobrze pokazuje, dlaczego PO rządzi już siedem lat i dlaczego ma szansę utrzymać się u władzy przez kolejną kadencję.
Dziennikarze mediów głównego nurtu skrupulatnie wyliczali grupy, którym w ciągu raptem 45 minut nowa pani premier obiecała zrealizowanie nakierowanych na ich potrzeby pomysłów programowych. Wyrażali również zaniepokojenie stanem psychofizycznym ministra finansów Mateusza Szczurka, który wraz z kolejną obietnicą Ewy Kopacz miał ich zdaniem być coraz bardziej zaniepokojony stanem finansów publicznych. I, oczywiście, uściśnięcie dłoni między Tuskiem a Kaczyńskim – jakże można zapomnieć o tym przełomowym wydarzeniu, które tak naprawdę nic nie zmienia, ale pozwala po raz kolejny skupić się na politycznych didaskaliach.
Skupiając się na faktach, trudno z lewicowej, progresywnej perspektywy piać z zachwytu nad całością przemówienia Ewy Kopacz. Mimo to warto ją będzie z paru obietnic rozliczać i traktować je nie jako kolejne sztuki kiełbasy wyborczej, lecz szansę na przesunięcie polskiej polityki społecznej na minimalnie lepszy niż do tej pory poziom. Warto – zamiast obruszać się tym, jakie tematy w swym przemówieniu pominęła – zastanowić się, czy nie zrobiła tego celowo. Na koniec zaś pomyśleć, jak może brzmieć odpowiedź na tak zarysowane, polityczne plany PO.
Skręt w lewo?
Nie ma sensu przejmować się deklaracjami prawicowych publicystów, zdaniem których Platforma jest już partią centrolewicową. W najlepszym wypadku możemy mówić o jej powolnej, trwającej latami ewolucji ze strony formacji konserwatywno-liberalnej w kierunku mniej lub bardziej dojrzałej, europejskiej chadecji.
Punktem zwrotnym w tym procesie – o czym swego czasu pisał Krzysztof Posłajko – był globalny kryzys gospodarczy, kiedy to Polsce udało się uniknąć recesji dzięki luźnej polityce budżetowej oraz wykorzystaniu stymulacyjnego charakteru funduszy unijnych.
Choć można – i warto – narzekać na niejeden przykład owego keynesizmu za europejskie pieniądze, to w dużej mierze wyjaśnia on powody, dla których PO tak wiele miejsca w politycznym przekazie oraz praktyce działania poświęca kwestii funduszy unijnych (temu, by było ich jak najwięcej i by towarzyszyło im jak najmniej sztywnych ograniczeń, takich jak np. wydatkowanie określonej ich ilości na kolej albo działania na rzecz ochrony klimatu) oraz inwestycji infrastrukturalnych.
Najbardziej symbolicznym przykładem tej mentalnej zmiany w PO był jej program z 2011, w którym „nowe centrum”, spychające swoją polityczną konkurencję do lewicowego i prawicowego, ekstremistycznego narożnika, rezygnowało z podatku liniowego i zachwalało podwyżki płacy minimalnej, które miały miejsce za rządów Donalda Tuska.
Wciąż jednak nie oznacza to, że mamy obecnie do czynienia z partią socjaldemokratyczną u steru władzy. Abstrahując od oportunistycznego stanowiska PO w kwestiach światopoglądowych (o którym za chwilę) nadal daleko nam chociażby do bardziej progresywnego systemu podatkowego czy do polepszenia słabej sytuacji w publicznej ochronie zdrowia.
Kim jesteś, Platformo Obywatelska?
Szukając analogii między Platformą a innymi politycznymi siłami na świecie, Adam Hofman swego czasu odwołał się do przykładu meksykańskiej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI), która przez dziesięciolecia monopolizowała tamtejszy system polityczny. Uważam jednak, że jeśli gdzieś szukać analogii, to bardziej na północ – w kanadyjskiej Partii Liberalnej. Tak jak dziś formacja Ewy Kopacz, przez lata była ona „partią wielkiego namiotu”, w którym znajdowały się zróżnicowane grupy elektoratu, które przyciągała jako naturalna partia władzy. To prawda, że z polskiej perspektywy była bardziej niż PO przechylona na lewo (to jej Kanada zawdzięcza m.in. system powszechnej, publicznej ochrony zdrowia), ale też nie powinno to dziwić w sytuacji, kiedy nie ma kanadyjskiej wersji, na przykład, nagonki na „zbrodniczą ideologię gender”.
Dla partii tego typu kluczem do sukcesu są dwa elementy – silny przywódca oraz zamaskowanie ideowego rozmycia szeregiem postulatów programowych, odwołujących się do różnych grup elektoratu. Słaba osoba stojąca u steru partii w połączeniu z wewnętrznymi walkami frakcyjnymi grozi marginalizacją formacji, zaś polityczny przekaz musi być dobrze skalibrowany pod kątem nastrojów społecznych oraz oferty konkurencji, tak aby wydawał się jednocześnie śmiały, realistyczny i „zdroworozsądkowy”.
Jeśli partyjna maszyneria jest w stanie uniknąć raf i przekonać siebie jednocześnie osoby przyzwyczajone do fiskalnego konserwatyzmu i zwolenników aktywnej polityki społecznej albo aktywistki ekologiczne i pracowników przemysłu wydobywczego, jak to bywa w Kanadzie, wtedy jest ona często nie do powstrzymania przez konkurencję.
Kogo łapie PO?
Wróćmy zatem na rodzime podwórko i sprawdźmy jeszcze raz, o czym w tym tygodniu mówiła Ewa Kopacz, konstruując swoją wersję „nowego centrum”. Ponieważ nie za bardzo mogła odwołać się do kategorii „jakości życia”, jak to już na lokalnym szczeblu zdarza się samorządowcom PO (z powodu m.in. wspomnianej przeze mnie sytuacji w ochronie zdrowia), zdecydowała się na użycie jako słowa spajającego jej wystąpienie użyć „bezpieczeństwa”. Pozwoliło jej to połączyć pod tym hasłem tak różne wątki, jak obronność (zwiększenie wydatków do 2% PKB), energetyka (postawienie na polski węgiel) czy polityka społeczna.
W ten sprytny sposób Kopacz jednocześnie mogła zagrać „kartą genderową” (wrażliwej na społeczne problemy lekarki, jak od jakiegoś czasu kreśliły jej portret media), jak i twardego przywódcy, uwzględniającego w swej polityce niestabilną sytuację międzynarodową.
Dla chcących większej opieki państwa znalazły się pieniądze na przyzakładowe żłobki, dla chcących „prawa i sprawiedliwości” – monitoring w szkołach. Przedsiębiorcy mogą liczyć na lepiej skonstruowaną ordynację podatkową, osoby starsze – na ciut wyższe emerytury. Dla każdego coś miłego – i, co więcej, jako że deklaracje te padają z ust rządzącej od lat partii brzmią bardziej wiarygodnie, niż kolejne obietnice z ław opozycyjnych.
Ważnym elementem tworzenia „nowego centrum” jest hierarchizacja tematów i celowe pomijanie niektórych wątków po to, by nie musieć brać udziału w niewygodnej dla siebie dyskusji. „Praktyczna partia władzy” w tym sezonie stawia zatem na „współpracę” (kolejne słowo-klucz do zrozumienia politycznego przekazu PO), prezentując proponowane przez siebie rozwiązania jako oczywiste. Dzięki temu rząd Kopacz może osłabiać siły polityczne, które będą je kwestionować, przedstawiając je jako radykalne i nieodpowiedzialne.
Ogólnie słuszne postulaty socjalne Kopacz wykorzystuje do budowania konsensusu wokół znacznie bardziej kontrowersyjnych priorytetów, w rodzaju dalszego zwiększania wydatków na obronność czy utrzymywaniu za wszelką cenę opartego na węglowej monokulturze systemu energetycznego.
Czasem nie trzeba zresztą samemu wskazywać prawdziwych bądź domniemanych radykałów, co mogłoby kłócić się z deklaracjami o chęci dialogu i porozumienia – wystarczy się wycofać i poczekać, aż rywalizujący z PiS o podobny elektorat PSL ustami przewodniczącego Piechocińskiego weźmie emocjonalną walkę z partią Jarosława Kaczyńskiego na siebie.
Pomijanie przez Kopacz kwestii światopoglądowych (in vitro czy związków partnerskich, o rozdziale Kościoła od państwa czy aborcji nie wspominając) nie jest w tym kontekście przypadkiem. Skoro wielonurtowa Platforma wie, że nie może w tych kwestiach być jednym z ośrodków polaryzacji woli stawiać się w roli obrońców „racjonalnych kompromisów”, nie wchodzących w spory między „radykałami” z lewej i z prawej. W efekcie łatwo jej dowodzić, że sprawa in vitro została już przez nią rozwiązana, a na związki partnerskie „nie ma klimatu” – nawet jeśli za brak owego klimatu odpowiada spora część partii Kopacz.
Bezzębna opozycja
Wobec tego przekazu parlamentarna opozycja, która zabierała głos w trakcie sejmowej debaty, okazała się w dużej mierze bezbronna. Przysłuchując się, można było odnieść wrażenie, że jej reprezentanci mówią raczej obok niż na temat exposé nowej pani premier.
Prawo i Sprawiedliwość na przemówienie o Instytucie Geriatrii postanowiło odpowiedzieć zdradą smoleńską. PiS – o czym bez ogródek mówili po posiedzeniu Sejmu jego politycy – uznał, że Kopacz nie gra w tej samej politycznej lidze co Kaczyński i nie wystawiło do debaty swojego lidera. W efekcie piętnaście minut na pokazanie alternatywnej wizji politycznej oraz zaprezentowania konkretnych pomysłów zostało przez tę partię zmarnowane na rzucane na oślep przez Annę Zalewską ciosy.
Leszek Miller niby jakąś wizję prezentował, ale czynił to bez większego przekonania. Ogólnie słuszne nawoływania np. do dalszego podnoszenia płacy minimalnej mało kogo poruszyły i mało kogo przekonały, że SLD ma siłę i wolę polityczną do tego, by je przeforsować.
Janusz Palikot z kolei uznał, że czas już zakończyć żywot polityka opozycyjnego i że jedyną szansą, by mieć coś do powiedzenia w kończącej się kadencji Sejmu jest poparcie rządu w zamian za jego życzliwe spojrzenie na przygotowane przez jego formację projekty ustaw. Powody, dla których uznał, że skoro już raz PO nie spełniła jego oczekiwań, dotyczących reform wokół podniesienia wieku emerytalnego, to tym razem z pewnością będzie inaczej, pozostają dla postronnego obserwatora niewiadomą.
Wystąpienie Palikota okazało się jednak całkiem „na temat” na tle nieco pominiętego przez media głosu rozłamowca z Twojego Ruchu, Wincentego Elsnera. Ten bowiem więcej mówił o grzechach i winach swojego byłego już lidera o exposé Kopacz. Główny komentarz Elsnera wskazywał na jego rozdawniczy charakter. Jak widać, planowana przez Artura Dębskiego nowa partia liberalna prawdopodobnie celować będzie w tęskniących za Balcerowiczem w Sejmie.
Ćwiczenia z celowania
Zabrakło za to głosów podważających wiarygodność coraz mocniej okopujących się w tematach socjalnych Platformy. Pomysł na powrót dentystów ze szkół i wyrzucenie z nich śmieciowego jedzenia (oba postulaty w sytuacji, gdy w 90% dzieci w wieku 5-15 lat w Polsce ma próchnicę, nie są tak banalne, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać) nie został przez nikogo skontrowany zapytaniem o reformę subwencji oświatowej. Może się bowiem okazać, że leczenie ubytków w zębach odbędzie się przy ubytku sieci placówek szkolnych, który już zresztą od kilku lat trwa.
Podobnie ze szczytnym hasłem budowy sieci placówek opieki dziennej dla osób starszych. Pomysł to zacny, podobnie jak i powołanie Instytutu Geriatrii, który mógłby kształcić specjalistów w tej dziedzinie (a jest kogo, mamy ich bowiem mniej więcej tylu co znacznie mniejsze Czechy) – tyle że jak deklaracje dotyczące poprawy jakości życia seniorek i seniorów mają się choćby do zmniejszania się liczby placówek pocztowych, szczególnie na obszarach wiejskich? Placówek, których rola dla osób starszych jest szczególnie istotna.
Podobne wątpliwości można zresztą mnożyć. Czy na skróceniu przejazdów kolejowych między Warszawą a Gdańskiem czy Wrocławiem skończą się rządowe pomysły na rozwój kolei, czy może władza zacznie w końcu myśleć nad sposobami na przywrócenie do życia choćby części z niemal 7 tysięcy kilometrów zamkniętych po roku 1989 tras kolejowych?
Czy słusznemu postulatowi odejścia od automatycznego pozbawiania świadczenia socjalnego w wypadku przekroczenia o choćby złotówkę kryterium dochodowego, uprawniającego do jego pobierania (w wypadku świadczeń rodzinnych ma to być zastąpione regułą „złotówka za złotówkę”, dzięki której dodatkowy zarobek będzie pomniejszał świadczenie, nie zaś ścinał je automatycznie do zera), towarzyszyć będzie dalsze podnoszenie tych kryteriów?
Niestety, opozycja o te kwestie nie za bardzo pytała. Tam, gdzie mogłaby podważyć fałszywy konsensus – np. w polityce energetycznej kraju, podnosząc wątek rozwoju nowoczesnych technologii oraz tworzenia nowych miejsc pracy dzięki inwestycjom w energetykę odnawialną – woli wraz z PO stać po stronie status quo.
Tam, gdzie mogłaby łatwo punktować Platformę, np. w kwestii dotychczasowego, niezbyt dynamicznego rozwoju sieci przyzakładowych żłobków, woli albo mówić o własnych postulatach (czasem obok, czasem bez związku z treścią exposé), albo uznawać, że sprawę załatwi argument smoleński.
W efekcie rząd Kopacz, tworzony przez partię, która zdaniem komentatorów trzęsie się w posadach od ładnych paru tygodni, zdobywa wotum zaufania większą liczbą głosów niż Donald Tusk. Nawet jeśli efekt świeżości minie, to może on wystarczyć do tego, by PO rządziła także i w kolejnej kadencji – a to dzięki ponownemu wchłonięciu w tej czy innej formie formacji Palikota, a to dzięki dokooptowaniu SLD w imię tworzenia „kordonu sanitarnego” wokół PiS.
Lekcje na przyszłość
Jeśli lewicowa opozycja myśli o poprawieniu swego stanu posiadania w Sejmie, powinna rozważyć dwie kwestie. Po pierwsze, jeśli chce uszczknąć nieco elektoratu Platformie, musi skuteczniej podważać kompetencje i skuteczność ekipy rządzącej. Nie może jedynie pokazywać swojej wizji – PO może z łatwością poprzez przechwycenie części postulatów twierdzić, że już ją realizuje. Kto nie wierzy, niech zerknie na strony Instytutu Obywatelskiego, na których nie brakuje artykułów wprost mówiących o tym, że Platforma realizuje mnóstwo lewicowych postulatów.
Po drugie, ważna jest refleksja nad sposobem przedstawiania kwestii światopoglądowych tak, aby PO oraz media nie miały łatwej możliwości prezentowania lewicowego i prawicowego stanowiska jako symetrycznych skrajności. Sposobem, który nie będzie jednak ich zamiataniem pod dywan, jak to bywało np. za czasów rządów Leszka Millera.
O ile ta pierwsza kwestia wydaje się w miarę prosta do przeprowadzenia (wymaga minimalnego, merytorycznego przygotowania, którego możemy oczekiwać po zawodowych politykach), o tyle z tą drugą sprawa wydaje się bardziej skomplikowana i wymaga refleksji wykraczających poza ramy tej czy innej partii politycznej.
Do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych jeszcze rok. Zobaczymy, czy liderów opozycji exposé Kopacz cokolwiek nauczyło.
Nowicka, Środa, Grodzka, Czarnacka, Piechna-Więckiewicz: czytaj nasze komentarze po exposé premier Kopacz
Wanda Nowicka: Dlaczego nie mogłam poprzeć Kopacz
Anna Grodzka: Neoliberalny kurs bez zmian
Magdalena Środa: Utracona kobiecość?
Agata Czarnacka: Bezideowość i wielka niewiadoma
Paulina Piechna-Więckiewicz: Czy Kopacz ucieka od płci?