To jest porno słowiańskie, słowiańszczyźnie bez reszty oddane. Ekstatyczne porno wspólnotowe, regionalne i patriotyczne.
„My, Słowianie, wiemy, jak nasze na nas działa, lubimy, jak poruszasz tym, co mama w genach dała”. Znacie to na pamięć, prawda? Jasne, że znacie. Gdy po raz pierwszy obejrzałam teledysk My, Słowianie Donatana i Cleo, był on już polskim kandydatem do Eurowizji i miał na YouTubie prawie 39 mln wejść. Głupio mi, że jestem tak skandalicznie zapóźniona. Cóż, śledziłam ukraińską rewolucję, dziecko miało katar, w pracy pożar, w domu zepsuty kran. Ale co tam, nie będę się tłumaczyć.
Nadrabiam zaległości, rapując rytmicznie na bezdechu:
My, Słowianki, wiemy, jak użyć mowy ciała.
Wiemy, jak poruszać tym,
co mama w genach dała.
To jest ta słowiańska krew!
To jest ta uroda i wdzięk!
Wirują stroje ludowe i nagie piersi (no dobra – prawie nagie, ale za to obfite i spocone). Wyzywające uśmiechy i niedwuznaczne gesty świadczą o słowiańskiej gotowości do natychmiastowego seksu (na przykład przy maselnicy). (…) Twórcy teledysku zapewniają, że to ironia, zaś BBC odnotowało ryzykowną grę ze stereotypem. (…)
Jeden z forowiczów stwierdza przytomnie, że My, Słowianie przypomina reklamę agencji towarzyskiej. Dodam, że równie dobrze mogłaby to być reklama linii lotniczych albo margaryny, bo seks sprzedaje dziś wszystko, nie tylko usługi seksualne.
Chodzi jednak o to, że tu seks sprzedaje słowiańszczyznę. To jest porno słowiańskie, słowiańszczyźnie bez reszty oddane. Ekstatyczne porno wspólnotowe, regionalne i patriotyczne. Porno z wycinanką, pasiakiem i kurną chatą. Uroda i zmysłowość „naszych” kobiet robią tu za dowód, że oto nasz kawałek świata wyzbywa się kompleksów wobec Zachodu, dojrzewa do swojego etnosu, uczy się kochać własną lokalność.
W necie zaroiło się od parodii. (…) Folklor internetowy ma swój urok, ale liczy się Eurowizja, a tam sprzeda się to, co łatwo da się odczytać. Świat usłyszy zatem, że „nie ma lepszych od naszych Słowianek” i że „nasze panie nie mają kompleksów, bo nie mają powodu ich mieć”. Usłyszy, popatrzy i specjalnie się nie zdziwi. Wiadomo przecież, że jak seksturystyka, to na Wschodzie, a najbardziej gospodarne i potulne żony przywozi się z Polski i Ukrainy.
Zaraz ktoś się obruszy, że to ironia, że brak mi poczucia humoru. A ja powiem tak: ironiczny dystans w teledysku dotyczy wielu rzeczy, głównie tożsamości narodowej i regionalnej, słowiańskich kompleksów i zachodnich uprzedzeń, a także wtórności polskiego hip-hopu, ale nie kwestii płci.
Uprzedmiotowienie kobiet jest tu najzupełniej bezrefleksyjne. Ciało to ciało, pierś to pierś. Oto mówi do nas natura, czyli płeć. Ksiądz Oko może spać spokojnie – gendera tu ani na lekarstwo.
Trochę szkoda, że „niesamowita słowiańszczyzna”, o której przejmująco pisała Maria Janion, odradza się w formie miękkiej pornografii.
Czytaj cały tekst w „Wysokich Obcasach” z dn. 15 marca 2014.