Dlaczego „Prekariat i nowa walka klas” Jarosława Urbańskiego nie mobilizuje do działania?
Na pewno byłem wśród wielu osób, które pobiegły do księgarni, jak tylko się dowiedziały, że można już nabyć nową książkę Jarosława Urbańskiego Prekariat i nowa walka klas. Autor to w końcu wybitna postać polskiego anarchizmu, niezależny socjolog uprawiający naukę poza strukturami akademickimi i praktyk zaangażowany w walki pracownicze. To połączenie rozbudza oczekiwania i sprawia, że szczęśliwy nabywca Prekariatu… w napięciu przekłada pierwsze strony książki. Niestety wraz z zagłębianiem się w lekturę mój entuzjazm zdecydowanie osłabł.
Książka ma niewątpliwe zalety. Urbański dokładnie choćby rozróżnia typy uelastyczniania stosunków pracy, pokazując na przykład, czym różnią się nowe, kontraktowe formy świadczenia pracy („umowy śmieciowe”) od elastyczności podaży pracy, która realizuje się dziś przez agencje pracy tymczasowej, dostarczające firmom pracę mniej więcej tak, jak sprzedaje się mąkę czy wodę mineralną.
Zastosowana w książce perspektywa historyczna pozwala pokazać, że instytucje przyjmowane przez nas często jako oczywistość mają stosunkowo świeżą metrykę. Na przykład wolne soboty, czyli 40 godzinny dzień pracy, pod koniec lat 60. obowiązywał tylko w kilku państwach, m.in. w USA, Kanadzie, Nowej Zelandii i Francji. Rozszerzanie tego zapisu na inne kraje następowało dopiero w latach 70. i 80., nie bez nacisku pracowników. Uwzględnienie długiego trwania pozwala też zauważyć Urbańskiemu istotne procesy, takie jak dekompozycja wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, ruralizacja dzisiejszego proletariatu (czyli fakt, że duża liczba robotników mieszka na wsi) albo zmiana form protestu z popularnego niegdyś strajku na demonstracje i pikiety.
Są też w książce smaczki, jak na przykład cytat z kardynała Glempa, który komentując rolnicze blokady dróg w 2002, powiedział, że to „zaczątek terroryzmu, czyli osiąganie swoich korzyści poprzez niewinne cierpienie innych”. Każdy powinien obrócić sobie to zdanie w głowie, zanim wygłosi opinię, że Kościół w Polsce reprezentuje interesy biednych.
Prekariat i nowa walka klas zawodzi jednak na innych ważnych polach. Nie zawiera adekwatnego obrazu przemian struktury społecznej, lekceważy sferę polityczną i nie mobilizuje do działania.
Urbański swoją opowieść buduje na dystansie wobec teorii Hardta i Negriego, którą upraszcza do tezy o dominacji pracy niematerialnej i końcu klasy robotniczej. Rozważania o prekariacie służą mu do pokazania, że klasa robotnicza istnieje, chociaż funkcjonuje w nowych warunkach, na które składają się terminowe kontrakty, długie dojazdy do pracy, niskie płace, wysokie bezrobocie i uogólniona niepewność. Robotnicy nie stali się jednak potulną klasą i wciąż walczą o swoje interesy, zarówno w Polsce, jak i na globalnym południu. Można powiedzieć: im bardziej wszystko się zmienia, tym bardziej pozostaje po staremu. Mamy robotników i kapitalistów, wyzysk i bezwzględne mechanizmy akumulacji. Trochę inne są formy walki, czasami pojawiają się nowe stawki, ale jej treść pozostaje niezmienna.
Autor podkreśla, że jego analizy nie są oparte na spekulacjach, ale na twardych danych i badaniu rzeczywistości społecznej. Dziwi mnie zatem, że nie sięgnął do powszechnie dostępnych liczb pokazujących wzrost udziału klasy średniej (specjalistów) w strukturze pracujących. Od 1988 do 2005 zwiększył się on z 11,5% do 23,6% (według danych Polskiego Generalnego Sondażu Statystycznego). Ignorowanie tych danych łączy się u Urbańskiego ze swobodnym definiowaniem stosunków klasowych. Dzięki równoległemu posługiwaniu się pojęciami klasa robotnicza i klasa pracownicza udaje mu się snuć opowieść o kapitalizmie, który zmienia się tylko pozornie. W ten sposób nie jesteśmy jednak w stanie uwzględnić realnego stosunku sił klasowych.
A wzięcie go pod uwagę mogłoby prowadzić do wymyślenia scenariuszy zmiany politycznej. Tego jednak Urbański nie robi, bo polityka jako sfera budowania sojuszy, artykułowania interesów i konstruowania tożsamości go nie interesuje. Interesy definiuje tu przynależność do klasy pracowniczej i podleganie wyzyskowi. Robotniczy protest jest zjawiskiem fundamentalnym i modeluje ukryty nurt historii. Urbański pokazuje na przykład, że robotnicze protesty leżą u źródeł arabskiej wiosny w Egipcie. Nie podejmuje jednak pytania, dlaczego te protesty przybrały później taki, a nie inny obrót, wynosząc do władzy przedstawiciela Bractwa Muzułmańskiego. Trzeba by wtedy uwzględnić politykę, która pozostaje w Prekariacie i nowej walce klas rodzajem brudnej piany, którą kiedyś rozgonią czyste protesty pracowników.
Jednym z ważnych celów książki jest zaprezentowanie słabo obecnych w publicznej świadomości walk i protestów.
Jednak czytając te partie, czytelnik zamiast oburzenia, wigoru i chęci do działania zaczyna odczuwać znużenie, dowiadując się o kolejnym proteście, który wybuchł, trwał i skończył się, dołączając do historii nieustannych, ale i beznadziejnych walk.
Ten niezamierzony efekt wynika bezpośrednio ze zignorowania polityki jako obszaru budowania publicznej ważności protestów. Nie przypadkiem w książce nie znajdziemy analizy jednego z najbardziej udanych protestów pracowniczych, jakim było „białe miasteczko” (nie przypominam sobie ani jednej wzmianki o nim, więc jeśli się pojawia, to najwyżej marginalnie). Pielęgniarkom, które ze względu na charakter pracy, styl życia i aspiracje przynależą do klasy średniej, udało się przekonać szeroką publiczność, że walczą nie tylko w swoim imieniu, ale reprezentują interes publiczny.
Liczyłem na to, że Urbański stworzy porywającą opowieść, dając działaczom społecznym zarówno argumenty w dyskusjach, jak i entuzjazm potrzebny do uprawiania polityki. Argumenty niestety nie są za mocne, a zachęta do angażowania się w politykę wypada blado. Na pewno potrzeba nam dziś czegoś więcej niż poczucia, że uczestniczymy w wiecznym powrocie walki klas. Przydałoby się wreszcie zacząć w niej wygrywać.
Jarosław Urbański, Prekariat i nowa walka klas, Książka i Prasa 2014.
Czytaj także:
Polemika Jarosława Urbańskiego: Nie maskujmy różnic klasowych
Odpowiedź Macieja Gduli: Kłusem o klasach i polityce