Lewicowa wizja ludu jest kompletnie odklejona od rzeczywistości.
W dyskusjach o tym, jak prowadzić lewicową politykę, powraca wciąż nawoływanie, żeby zwrócić się do ludu. To on ma być reprezentowany, broniony i dopieszczony. To o nim lewica ma sobie przypomnieć, aby wreszcie być zarazem skuteczna i autentyczna. Nawet jeśli oznaczać to ma schowanie części postulatów emancypacyjnych – bo lud jest przecież konserwatywny – trzeba zwracać się przede wszystkim do niego. Jakiekolwiek zerkanie w stronę klasy średniej uznawane jest przy tym za prostą drogę do politycznego i etycznego upadku.
Odwołanie do klas ludowych jest oczywiście jednym z fundamentów lewicowej polityki, ale gdy ma się wizję ludu kompletnie odklejoną od rzeczywistości, jest to niestety najprostsza droga do politycznej marginalizacji. Myśląc o ludzie jako ostoi konserwatyzmu, dajemy się nabrać na prawicową śpiewkę, że oto oni są tutaj od wieków, zakorzenieni, osadzeni i nie do ruszenia, a my możemy co najwyżej dopasowywać się do niezmiennych warunków, starając się ugrać coś w kwestiach podziału bogactwa, ale bez szans na zmiany w kulturze.
Prawdziwie ambitnym celem lewicowej polityki jest rozbicie układu, w którym liberałowie straszą „ciemnym ludem”, a prawica przedstawia się jako rzeczniczka zwykłych ludzi, którzy mają być zarazem mniej zamożni i tradycyjni.
Da się to zrobić, bo klasa ludowa nie jest ani tak jednolita, ani tak konserwatywna, ani tak zamknięta w swych materialnych interesach, jak się o niej sądzi. Przekonanie, że lewica powinna trzymać się z dala od spraw światopoglądowych, jest nie tylko politycznie zabójcze, bo większość gorących i ważnych debat politycznych dotyczy właśnie tych zagadnień, ale ma też w sobie rodzaj protekcjonalizmu wobec ludu, który może sobie być konserwatywny, bo jest pokrzywdzony ekonomicznie.
Żeby nie pozostawać tylko na poziomie retoryki, chcę odwołać się do badań i danych dotyczących klasy ludowej. Pozwalają one podważyć dość rozpowszechnione na lewicy sposoby myślenia o ludzie. Pozbycie się ich jest warunkiem przemyślenia relacji między klasą ludową a średnią przy kształtowaniu projektów zmiany społecznej. Należy też wyzbyć się fascynacji wściekłością jako paliwem politycznym, a także odnowić sposoby artykulacji postulatów emancypacyjnych.
Zacząć chcę od przyjrzenia się młodym robotnikom, bo ostrzej niż inne grupy wiekowe doświadczają presji dzisiejszego systemu i to oni jeszcze długo będą aktywni politycznie i zawodowo. Odwołam się do historii życia trzech młodych osób z klasy ludowej, które poznałem dzięki badaniom prowadzonym wraz ze studentami w Instytucie Socjologii UW. Wybieram te trzy historie jako reprezentację pewnych typów doświadczenia obecnych w różnym stopniu intensywności w kilkudziesięciu wywiadach biograficznych, które udało się przeprowadzić na przestrzeni kilku lat.
Politykę można lepiej zrozumieć, poznając doświadczenie pojedynczych osób. Jesteśmy wtedy u źródeł politycznych decyzji, bliżej świata przeżywanego zwykłych ludzi, a dalej od inercji własnych schematów myślowych.
Zacznijmy od Krzyśka. Ma 26 lat i mieszka w dużym mieście. Skończył technikum. Ma stałą pracę, etat, zarabia około 3,5 tys. złotych na rękę miesięcznie, chociaż czasem zdarza się, że i więcej. Pracuje jako wykwalifikowany robotnik w dużej firmie. Ma samochód i mieszkanie w bloku, które odziedziczył po babci. Mieszka w nim razem z rodziną: żoną i małym dzieckiem. Jego status jest dokładnym zaprzeczeniem tego, co uchodzi za trudny los dzisiejszej młodzieży. Można nawet stwierdzić, że osiągnął już to, co uznać należy za cywilizowane minimum w naszym społeczeństwie, zwłaszcza, jeśli jest się na początku drogi życiowej.
Jego w miarę stabilna sytuacja materialna i zawodowa mogłaby predysponować go do umiarkowanych, socjaldemokratycznych poglądów: popierania rozwoju usług publicznych, wysokich podatków, optowania raczej za kooperacją niż za konkurencją. Tymczasem jego wizja świata opiera się na nienawiści i jest skrajnie indywidualistyczna.
Nienawiść skierowana jest wobec wszystkich:
To jest chore, chore u nas w kraju, nasza mentalność. Dlatego nienawidzę tego kraju w sumie, nienawidzę tego kraju i tego miasta (…) Ostatnio wracam z pracy, nie wiem, była 2, 3 w nocy. Jeżdżę tutaj w pizdu, zrobiłem 5 kilometrów, żeby znaleźć miejsce do parkowania. To mówię, aż policzę, i 33 samochody naliczyłem na obcych blachach. (…) Kurwa, pederasty jebane, słoiki w dupę zajebane. Bym wypierdolił wszystkich. (…) Nie lubię słoików, Żydów, murzynów (śmiech), muzułmanów, chrześcijan – ogólnie wyjebałbym pół nacji.
W innych częściach wywiadu wyraża niechęć do elit politycznych, kościoła, studentów i homoseksualistów, których także utożsamia z elitami. Ale niech nie cieszą się rzecznicy gniewu ludu, bo dostaje się też napływowym robotnikom i sąsiadom z robotniczego osiedla.
Krzysiek nienawidzi wszystkich, a rozwiązania problemów społecznych, które proponuje, najczęściej wiążą się ze „stawianiem pod ścianę”.
Jego polityczne sympatie kierują się w stronę partii radykalnych. Najpierw był to „Ruch Palikota” a potem „Korwin”. Dziś prawdopodobnie popiera Kukiza.
Magda ma 22 lata. Mieszka z rodzicami w gospodarstwie na obrzeżach małego miasta. Dwie godziny drogi dzielą ją od centrum dużej aglomeracji. Magda skończyła technikum, ale nie udało jej się zrobić na razie matury. Była w związku, ale rozpadł się i obecnie jest singielką. Pracuje jako sprzedawczyni w galerii handlowej w dużym mieście. Zarabia około 2 tysięcy złotych na rękę. Jakiś czas pracowała na śmieciówce, ostatnio dostała stałą umowę.
Dojazd do i z pracy zajmuje jej codziennie cztery godziny, a mimo to nie zmieniłaby swojego trybu życia. Nie chciałaby pracować w swojej miejscowości za tyle, ile zostaje jej z pensji po odliczeniu kosztów dojazdu. Argumentuje w ten sposób:
zdziadziałabym w takim miejscu, no bo to pracując kawałek od siebie to nie chciałoby się człowiekowi jakoś ani ogarnąć specjalnie czy coś. A tak to jedzie człowiek dalej (…) no to wiadomo, człowiek już się tak stara inaczej. Ubrać się jakoś lepiej i ogarnąć i w ogóle żeby jakoś wyglądać tak, żeby coś sobą reprezentować, a nie tak po prostu pójść, przepracować, wrócić do domu. No to żadna satysfakcja.
W jej oczach ludzie w miejscowości, w której mieszka, nie chcą – inaczej niż ona – czegoś więcej od życia. Dlatego ucieka od nich, poświęcając na to codziennie szóstą część dnia.
Jeśli chodzi o kierunek, w jakim zmierza sytuacja w Polsce, to jest raczej optymistką.
Magda zauważa, że zwłaszcza na wsi ludziom żyje się dostatniej i łatwiej niż kiedyś. W ostatnich wyborach głosowała na Prawo i Sprawiedliwość.
Anka ma 22 lata. Pracuje jako robotnica w fabryce. Mieszka wraz z partnerem, dzieckiem i babcią na blokowisku w dużym mieście. Zarabia 1800 złotych miesięcznie na rękę.
Z jednej strony żyje jej się ciężko, narzeka na zarobki i nie widzi perspektyw na awans. Stwierdza, że najchętniej wyjechałaby za granicę, bo tam można o wiele lepiej zarobić i godnie żyć. Z drugiej strony zauważa, że: „jest dobrze, jestem zadowolona z tej pracy, tak? Bo jest praca.. zawsze, bo jest praca”. Dla Anki jasne jest, że mogłoby być gorzej – gdyby była bezrobotna. Obecną sytuację definiuje jako radzenie sobie. Nie jest to żadna kariera, ale też nie można powiedzieć, że życie zmierza donikąd lub jest marnowane.
Anka jest dumna, że jest w stanie się utrzymać i przekonana, że dałaby sobie radę w każdej sytuacji.
Niestety niewiele wiadomo o jej sympatiach politycznych, ale nie można wykluczyć, że jak spora część rówieśników z klasy ludowej niekoniecznie chodzi na wybory.
Te trzy biografie reprezentują typowe drogi życiowe młodych osób z klasy ludowej i związane z nimi doświadczenia. Określa je w znacznej mierze spadająca atrakcyjność pracy fizycznej i chęć przedostania się do klasy średniej.
Klasa średnia nie tylko zwiększa swój udział w strukturze społecznej, ale sprawuje swoistą hegemonię (zaprzeczanie istnieniu tej klasy na lewicy dorównuje w swoim uporze zaprzeczaniu istnienia klas w ogóle przez większość liberałów).
To życie klasy średniej – z przykładaniem się w szkole, pójściem na studia, robieniem kariery, wzięciem kredytu – uznawane jest dziś, nie tylko w mediach, za życie normalne.
Krzysiek chciałby tak żyć, ale studia na politechnice, bez których jego droga do klasy średniej jest raczej zamknięta, są dla niego niedostępne, bo nie ma na to ani pieniędzy, ani czasu – a poza tym, jak mówi, i tak by tam sobie nie poradził. Podobnie jak wielu innych rozmówców, którzy nie przedarli się przez barierę studiów i zmuszeni są do podjęcia pracy fizycznej, wyraża pogardę dla wykształcenia i studentów. Jego wściekłość jest efektem nieudanych prób dołączenia do klasy średniej. Ludzi ze swego otoczenia nienawidzi dlatego, że przypominają mu, czego chciał uniknąć, a ludzi wyżej dlatego, że przypominają mu o porażce.
Tego rodzaju wściekłość, choć ma klasowe podłoże, nie jest tożsama z klasowym gniewem. Gniew ten bierze się z poczucia niesprawiedliwości o charakterze kolektywnym i wzmacniany jest przez poczucie solidarności pokrzywdzonych. Wściekłość ma podłoże w indywidualnej porażce i choć może przekształcać się w zbiorowe działanie polityczne, to zmierzać będzie w stronę resentymentu i agresywnego odreagowania. O ile dziesięć lat temu podłożem radykalnej polityki w Polsce przy dwudziestoprocentowym bezrobociu i poczuciu braku szans życiowych był gniew, dziś przy nieporównywalnie lepszej sytuacji na rynku pracy i o wiele większych oczekiwaniach co do poziomu życia jest to przede wszystkim wściekłość.
Nie wydaje mi się, żeby lewica skutecznie mogła zawalczyć o przechwycenie tego elektoratu. O wiele łatwiej znajdą tu posłuch politycy jednocześnie wygarniający silnym i pogardzający słabymi. Gniew można przekuć na równościową i wolnościową politykę. Wściekłość ciąży do polityki „stawiania pod ścianą” nawet, jeśli dziś na szczęście dzieje się to wciąż w sposób symboliczny.
Z perspektywy lewicy o wiele ważniejsza są aspiracja i duma, które obecne są w historiach Magdy i Anki. Jeśli zrezygnujemy z artykułowania tych doświadczeń, skażemy się na marginalną rolę malkontentów. Być może przy zmianie koniunktury gospodarczej, gdy znów zacznie królować gniew, nasza krytyka spotka się ze społecznymi odczuciami, ale nie bardzo wierzę w politykę polegającą na czekaniu. Zarówno PiS jak i .Nowoczesna są dziś silne, bo artykułują aspiracje. PiS z odcieniem niechęci do elit, .Nowoczesna zabarwiając je niechęcią do „ludzi na dole”.
Szansą dla lewicy byłoby budowanie sojuszu aspirujących i radzących sobie wokół rozwijania funkcji socjalnych państwa. Lepsza edukacja, ochrona zdrowia, redystrybucja to więcej dla klasy średniej, ale też łatwiej dla klasy ludowej. Zbudowanie takiego sojuszu to nie tylko szereg propozycji w obszarze poszczególnych polityk. Chodzi także o pewien kulturowy projekt zbliżenia między klasą średnią i ludową.
Przekierowanie aspiracji w stronę większych oczekiwań wobec wspólnoty ma szansę odkleić klasę średnią i aspirujących do niej od koncentracji na indywidualnym sukcesie i niechęci wobec „dołu”. Więcej dostać można nie tylko wyszarpując więcej dla siebie w bezwzględnej konkurencji, ale także dbając o standardy, dostępność usług publicznych i zbiorową konsumpcję. Artykułując dumę z radzenia sobie i planując instytucje w taki sposób, aby „ludzie na dole” czuli się bezpieczniej i łatwiej mogli sobie poradzić w życiu, rezygnuje się z wiktymizacji ludu i buduje szersze uznanie dla pracy fizycznej.
Przejdźmy teraz do tak zwanych kwestii światopoglądowych. To, że Anka wychowuje swoje dziecko z partnerem, a nie z mężem, nie jest wcale wyjątkowe. Formy rodziny, jakie spotyka się w klasie ludowej, zdecydowanie odbiegają od wizji z lekcji katechezy i opowieści prawicy o tradycyjnym ludzie.
Wbrew rozpowszechnionym przekonaniom to wcale nie wykształceni z wielkich miast najczęściej decydują się na posiadanie dzieci poza małżeństwem. Przodują tutaj raczej gorzej wykształceni młodzi ludzie nieposiadający stabilnych źródeł dochodu.Jak pokazują dane regionalne, prawicowe wizje bogobojnej wsi oparte są na podnoszeniu wyjątku, jakim są województwa Małopolskie albo Podkarpackie, do rangi reguły. Analogicznie, pokazując dane z Zachodniopomorskiego albo Lubuskiego, dowodzić można, że polska wieś jest w awangardzie przemian kulturowych, bo tam poza małżeństwami rodzi się około 40% dzieci czyli niemal dwa razy więcej niż średnio w całym kraju.
Rodzina odgrywa oczywiście w życiu klasy ludowej ogromną rolę, ale niekoniecznie oznacza to sakramentalne małżeństwo, matkę wychowującą dzieci w domu i czekającą na męża-władcę z obiadem. Rodzina to przede wszystkim sieci wsparcia, wspólne zamieszkiwanie i wzajemna pomoc. W tych sieciach kobiety wcale nie odgrywają podporządkowanej roli. Często pracują, współdecydują o wydatkach, mają wpływ na podział obowiązków domowych.
Przyglądając się współczesnym rodzinom z klasy ludowej, stwierdzić trzeba, że w większym stopniu są one jednostkami kooperacji i negocjacji niż hierarchii i sztywnego podziału pracy.
Kiedy myślimy o empatycznym stosunku do zwierząt od razu staje nam przed oczami wielkomiejska elita wegańsko/wegetariańsko/ekologiczna. Tymczasem, jak pokazały badania nad sposobami jedzenia Polaków przeprowadzone przez Henryka Domańskiego z zespołem, to wśród rolników można spotkać największy odsetek (21%) osób deklarujących, że unikają jedzenia związanego z cierpieniem zwierząt. Oczywiście niekoniecznie oznacza to rezygnację ze spożywania mięsa, ale pokazuje, że ludzie na wsi wcale nie są pozbawionymi skrupułów producentami skoncentrowanymi na swoich interesach. Można wśród nich poszukiwać sojuszników nie tylko dla polityki większej empatii wobec zwierząt, ale także zrównoważonego rozwoju i zdrowej żywności.
Przyglądając się kwestii stosunku klasy ludowej do homoseksualności też możemy się zdziwić. Gdy podczas badań nad praktykami kulturowymi klasy ludowej pytaliśmy o to, co ludzie sądzą o dwóch mężczyznach w związku mieszkających razem, zadziwiająco często słyszeliśmy, że nie jest to problem. Nasi rozmówcy stwierdzali, że „nie mają nic do tych ludzi”, „jak jest im dobrze, to niech sobie żyją”, „w każdym trzeba widzieć człowieka niezależnie od wyglądu, ubioru czy religii”. Oczywiście zdarzały się też wypowiedzi niechętne osobom homoseksualnym, ale powiedzmy też sobie szczerze, że ciężko oczekiwać w takich kwestiach totalnej jednomyślności w grupach tak wielkich jak klasy.
Jedno jest natomiast pewne: niechęć do osób homoseksualnych nie jest w klasie ludowej dominującym wzorcem.
Wypowiedzi aprobujące homoseksualność ugruntowane są w czymś, co nazwaliśmy kiedyś z Przemkiem Sadurą konserwatywną tolerancją. Polega ona na uznaniu, że nie wszyscy muszą postępować w ten sam sposób. Nawet jeśli samemu nie chce się realizować pewnych praktyk, akceptuje się je jednak u innych, zwłaszcza osób z innych środowisk i klas społecznych. Można powiedzieć, że dla klasy ludowej zdroworozsądkowym hasłem jest „żyj i daj żyć innym”.
Zamiast ukrywać postulaty światopoglądowe z obawy przed reakcją domniemanego ludu poszukiwać trzeba takiego języka ich artykulacji, który współgrać będzie z ludowymi odruchami i praktykami. Związki między osobami tej samej płci to po prostu jedna z form, jakie przybierają związki między ludźmi. Produkując jedzenie, nie można zamykać oczu na cierpienie zwierząt. W rodzinie dzielić się trzeba obowiązkami i wzajemnie wspierać.
Tolerancja, empatia czy równość to nie są żadne dobra luksusowe. To zrozumiałe propozycje zakorzenione także w życiu codziennym zwykłych ludzi.
Jeśli o tym zapomnimy, lewicę czeka wegetacja na obrzeżach polityki. Koncentrować się będziemy na tożsamościowych konfliktach wewnętrznych, szachując się nawzajem testowaniem, kto bardziej zdradza, zbliżając się do centrum, a kto niewystarczająco atakując prawicę. Fantazjować będziemy o ostrym konflikcie, chociaż nie jesteśmy zdolni do przejęcia elektoratu wściekłych. Skończymy jako prymusi populizmu – tylko niestety bez ludu.
**Dziennik Opinii nr 61/2016 (1211)