Jeśli antysemityzm jest wyrazem mody na Żydów, to zaiste, moda ta trwa w Polsce nieprzerwanie.
Na łamach tygodnika „Polityka” (22-28.10.2014) Marcin Kołodziejczyk podjął temat „polskiej mody na żydowskość”. Posługując się przykładami zaczerpniętymi z różnych i zarazem nijak do siebie nieprzystających rejestrów, zbudował opowieść, która niewiele wyjaśnia, dużo zasłania, za to wszystkim pozwala dobrze się poczuć. Skoro nawet popularny „Żyd z pieniążkiem” jest dowodem renesansu kultury żydowskiej w Polsce, to już lepiej być nie może. Jankiel powrócił do Soplicowa, Soplicowo odzyskało Jankiela.
Według autora „Polityki” dowodów „mody na Żydów” jest bez liku: poszukiwanie żydowskich korzeni wśród młodych Polaków, konwersje na judaizm, festiwale kultury żydowskiej, żydowskie restauracje z koszerną kuchnią, „żydowskie idee, ale również (…) elementy stroju, wzornictwo, wystrój wnętrz”, odnawianie synagog i porządkowanie kirkutów. O „renesansie żydowskości” w Polsce świadczą także książki Jana Tomasza Grossa, publikacje Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN, Żydokomuna Pawła Śpiewaka, żydowskie księgi pamięci, prace historyków-regionalistów („małomiasteczkowych hobbystów”) oraz „wydawnictwa i opracowania natury antysemickiej”. Do tej ewidencji Kołodziejczyk dodaje „Żyda z pieniążkiem”, na którym jego zdaniem „dobry interes” robią zarówno Polacy, jak i Żydzi.
Za sprawą narracji Kołodziejczyka w jednym worku lądują więc: żydowskość jako kultura i jako tożsamość, badania nad antysemityzmem oraz sam antysemityzm, w tym jego filosemicka odmiana.
Spróbujmy tę narrację rozsupłać. Zainteresowanie Żydami i kulturą żydowską nie ulega wątpliwości. Potwierdzają je wyniki badań Ireneusza Krzemińskiego, z których wynika wzrost postaw filosemickich w ostatnich latach. Nie z zanikiem stereotypów na temat Żydów, nie z sezonową modą ani nie z renesansem żydowskości mamy jednak do czynienia, lecz z procesem konsekwentnie realizowanej, pośmiertnej inkluzji Żydów do zdefiniowanego przez polską większość obrazka sielskiej, polsko-żydowskiej koegzystencji, którą ku rozpaczy wszystkich przerwała obca, niemiecka siła. Filosemicka przemoc symboliczna doskonale się do tej inkluzji nadaje. Ten osobliwie polski fenomen trafnie opisali Elżbieta Janicka i Tomasz Żukowski, odnotowując: „Wiąże się z nią na przykład pytanie, jak dalece wolno abstrahować od faktu, a także przyczyn i okoliczności śmierci obiektu inkluzji. Chodzi tu bowiem o inkluzję, którą żywi aplikują martwym. Dodatkowo działania tego dokonuje większość na mniejszości: grupa dotychczas wykluczająca na grupie wykluczanej i ostatecznie wykluczonej”.
Zamiast pokusić się o oddzielenie antysemityzmu od Żydów, Marcin Kołodziejczyk wybrał szlak dobrze przetarty: żydowskość opisał z pomocą antysemickich klisz, większość i mniejszość przedstawił jako dwie równorzędne „strony” – jakby obie miały taką samą moc narzucania definicji sytuacji zwanej „relacjami polsko-żydowskimi”, tyły zabezpieczył sobie nutką ironii. Bardzo w dziennikarstwie popularna, ironia nierzadko służy zasłanianiu niewiedzy. Wszak na zarzuty – na przykład te przez nas stawiane – autor tekstu zawsze może odrzec, że nie zrozumieliśmy, bo brakuje nam poczucia humoru.
Oczywiści Żydzi
Przedwojenny świat polskich Żydów dzieli Kołodziejczyk na Żydów „sztetlowych” i Żydów miejskich. Ci pierwsi to „tradycyjne, judaistyczne” życie żydowskie, a drudzy – „wielka polityka, handel, film, palestra” i ukrywanie swojej „żydowskości”. Obraz rodem z antysemickiego obrazka: chałaciarze i podejrzana elita. Specyficzną strukturę i formę organizacji życia społecznego, jaką był sztetl, autor egzotyzuje niczym Maria Dąbrowska w Dziennikach. W polskiej kulturze współczesnej sztetl opisuje się w sposób sentymentalny, bo do tej nostalgiczno-baśniowej narracji nie pasuje jakże przyziemna refleksja, że sztetl obrazuje także osobność. Osobność polskiego i żydowskiego życia przed wojną, a dokładnie wygenerowaną przez antysemityzm społeczną, ekonomiczną i kulturalną izolację Żydów.
Życie Żydów w miastach Kołodziejczyk z kolei okraja. Wyzuwa z różnorodności i redukuje do elity kamuflującej swoją tożsamość. Znikają z pola widzenia nie tylko biblioteki judaistyczne, szkoły talmudyczne oraz cała gama świeckich wyborów życiowych, ale przede wszystkim polski antysemityzm, który decydował o strukturze zawodowej Żydów „miastowych”. Opis Kołodziejczyka przywodzi na myśl znany z przedwojennej literatury dyskomfort, który u wielu powodował fakt, że w odróżnieniu od ściśle segregacyjnych wsi i małych miasteczek, w dużych miastach nie było tak łatwo „poznać Żyda”. „Poznaj Żyda”, to aktualnie nazwa serii popularnych antysemickich broszur bez problemu dostępnych w Polsce dla wszystkich zainteresowanych. „Pan Cohen – pisał E. Drumont w pamflecie Żydowska Francja – który uczęszcza do synagogi i przestrzega koszernej diety, jest osobą godną szacunku. Nie mam mu nic do zarzucenia. Mam natomiast obiekcje w stosunku do tych, których żydostwo nie jest oczywiste”.
Oczywisty Żyd zdobi okładkę „Polityki” anonsującą artykuł Marcina Kołodziejczyka i tekst o Muzeum Historii Żydów Polskich „przywracającym Żydów polskiej historii”. Oczywisty Żyd figuruje na okładce książki Historia Żydów wydanej przez „Politykę” i reklamowanej w tym samym numerze. Oczywiści Żydzi znaleźli się także na okładce „Polityki” z przełomu maja i czerwca 2014 roku, zapowiadając artykuł o antysemityzmie, tak jakby definicję antysemityzmu wyczerpywał stosunek do realnych – w dodatku ortodoksyjnych – Żydów. Chałat, tałes, tefilin, sztrajml, broda, pejsy – oto atrybuty typowego przedstawiciela tego uznawanego „gatunku”. Czytelne i rozpoznawalne znaki dystynkcji. Brakuje tylko skrzypiec i „pięknej Żydóweczki”, by obraz Żydów w Polsce akceptowalnych był kompletny.
Tam, gdzie on się rozmywa, pojawiają się pytania o pochodzenie, „przyznawanie” do bycia Żydem, o żydowskie media, o Żydów we władzy. Na poczuciu „nieprzejrzystości” wyrastają rozmaite wydawnictwa antysemickie i listy Żydów, które Marcin Kołodziejczyk także zalicza w poczet „mody na Żydów”. Jeśli antysemityzm jest wyrazem mody na Żydów, to zaiste, moda ta trwa w Polsce nieprzerwanie. Jednak mody tej wyrazem są także, zdaniem autora, publikacje o udziale Polaków w Zagładzie. Biorąc pod uwagę siłę odrzucenia dotychczasowych ustaleń badaczy tego tematu oraz rozmaite strategie ustaleń tych unieważniania, wynikające z dominującego w Polsce, afirmatywnego stosunku do własnej przeszłości i specyficznej konstrukcji polskiej tożsamości zbiorowej, trudno o większy absurd.
Przywidzenia i figury
Wreszcie, modę na Żydów ucieleśnia zdaniem Kołodziejczyka „Żyd z pieniążkiem”. Wszechobecny, występujący w wielu odmianach (stary, młody, z monetą, banknotem, dolarem), w cepeliach, restauracjach i polskich domach, na pocztach, w bankach i w „przysynagogalnych sklepikach” (sic!), na jarmarcznych straganach, w zakładach pracy, przychodniach, szkołach, punktach usługowych wszelakiego rodzaju, „Żyd z pieniążkiem” pełni funkcję podwójną: i talizmanu, i towaru. Kołodziejczyk twierdzi, że opłaca się to i Polakom, i Żydom: ot, wspólny interes, a także kolejny „dowód na odżywanie kultury żydowskiej”, bo ta była „po części kulturą jarmarczną z zapyziałego miasteczka”.
Postulat Kołodziejczyka – by „Żyda z pieniążkiem” traktować jako przejaw nieszkodliwego folkloru, ale także jako obraz specyficznej, lecz jednak żydowskości – to doskonały przykład filosemickiej przemocy.
„W Polsce – pisała Bożena Keff – antysemityzm nie jest rozpoznawany jako wrogi wobec pewnej grupy mit czy zestaw stereotypów. Ich powielanie trwa aż do poczucia oczywistości, do braku refleksji, do otępienia. Jedyną skuteczną odpowiedzią na to byłaby edukacja, ale jej nie ma. Jedynie z tych powodów wizerunek Żyda z pieniążkiem może w Polsce uchodzić za neutralny. Ale tak naprawdę jest on wpisany w długi szereg antysemickich wizerunków: Żyd kuzyn świni, Żyd diabeł, Żyd czarownik, Żydzi wytaczający krew z dziecka, Żyd gruby kapitalista z cygarem, Żyd chudy bolszewik z nożem, Żyd Trocki na górach trupich czaszek, żydokomuna, szczury, robactwo; a wszystkie one zmaterializowały się na fotografiach stosów nagich szkieletów z obozów”.
Na temat społecznej funkcji „Żyda z pieniążkiem” jako pasa transmisyjnego antysemickich fantazmatów i dowodu rzeczowego antysemickich kodów kultury polskiej pisali między innymi: Joanna Tokarska-Bakir, Alina Cała, Jan Gebert. Niedawno Korporacja ha!art wydała książkę Eriki Lehrer Na szczęście to Żyd. Polskie figurki Żydów. Zamiast poczytać, Marcin Kołodziejczyk postanowił jednak zaufać intuicji. W tematach szczelnie obwarowanych prześladowczymi stereotypami, a do nich w Polsce należy żydowskość, intuicję łatwo jednak pomylić z sensus communis. O skutkach tej pomyłki Joanna Tokarska-Bair pisała tak: „»Żydek z pieniążkiem« wieszany jest przez ludzi, dla których antysemityzm zaczyna się dopiero wtedy, gdy bije się Żydów. Ponieważ ta definicja antysemityzmu jest w Polsce tak masowa, również wielu polskich Żydów dzisiaj bagatelizuje omawiane zjawisko. Biedacy, nie wiedzą, że to robienie dobrej miny do złej gry jest dobrze opisane w antropologii piętna (stigma) i nosi nazwę minstrelizmu (…). To sytuacja, gdy outsider gra rolę maskotki grupy i sam się z siebie wyśmiewa. Za tę cenę zostanie od biedy zaakceptowany”.
Tak właśnie, między innymi, pracuje dziś przemoc antysemicka, której filosemityzm pozostaje odmianą. Marcin Kołodziejczyk jej nie zauważa, ponieważ jest ona tak oczywista, że aż przeźroczysta. Oddychając nią na co dzień, trudno się zakrztusić. Łatwo natomiast powielić antysemickie kody. I tak na przykład autor pisze o Kazimierzu jako o miasteczku „zdominowanym przez żydowską ludność mówiącą w jidysz”. Słowo „dominacja” – podobnie jak, przez wielu badaczy uważane za neutralne, słowo „nadreprezentacja” – sugerują, że Żydów faktycznie było za dużo. Za dużo w stosunku do czego? Dla kogo za dużo? Nad kim ta rzekoma dominacja? Wyżej wymienione słowa, potraktowane analitycznie, ujawniają, że można ich użyć wyłącznie z perspektywy grupy dominującej. Z perspektywy mniejszości słowa te dołączają do mniej lub bardziej subtelnych narzędzi piętnowania. Wskazywania Żydów – a nie antysemityzmu – jako problemu.
Autor omawianego tu artykułu wspomina także o „jednym chłopcu z Ameryki”, którego mama ma „zamojskie korzenie, ale jak duża część amerykańskich Żydów przekonania raczej antypolskie”. „Amerykańscy Żydzi” to szczególna figura dyskursu publicznego w Polsce. Pełni ona funkcję personifikacji antypolonizmu. Antypolonizm zaś – na prawach symetrii – w dyskursie tym ma unieważniać antysemityzm. Obok amerykańskich Żydów, którzy zbyt często i zbyt głośno mówią o polskim antysemityzmie, solą w oku polskiego patrioty – a za nim Kołodziejczyka – są także wycieczki żydowskiej młodzieży, która podróżuje po kraju śladami Zagłady, zamiast poznawać polską kulturę i miłych Polaków.
Zabawmy się na chwilę w polską specjalność, czyli symetrię (męczeństwa, ofiar, katów, powstań itd.). Czemu nikt nie postuluje, by polskie wycieczki do Katynia poznawały rosyjską kulturę i miłych katynian, zamiast wciąż dołować się nad oficerskim grobem?
Klamrą kompozycyjną tekstu Kołodziejczyka jest opowieść o studencie aktorstwa, który, „znany niegdyś z imprezowości”, odkrywa swoje żydowskie korzenie. Przechodzi na judaizm, „z wyglądu uduchowił się i spoważniał, stał się jakby więcej wiedzący”, czym imponuje „zwłaszcza dziewczynom”. Początkowo odmawia on rozmowy z dziennikarzem, uznając swoją wiarę za sprawę prywatną. Końcówka tekstu dostarcza suspensu. Student godzi się na rozmowę i opowiada Kołodziejczykowi, że z okazji Święta Namiotów samodzielnie zbudował szałas na swoim balkonie. Jednak „kolega nie jest już przekonany, czy Święto Namiotów, Szałasów, Sukkot i kuczki to to samo, dlatego rozmowa się rwie. Chłopak prosi o niepodawanie jego personaliów”. Kołodziejczyk robi z rozmówcy pożytecznego idiotę. Czyni z niego dowód, że w Polsce mamy do czynienia z chwilowym trendem, pozorem, szpanerstwem. Podrywem „na żydowskość”, wielkomiejską grą rolami. Tymczasem temat, który podejmuje, wymaga znacznie poważniejszego potraktowania. Wiąże się z zawiłymi biografiami, dramatycznymi wyborami, wyparciem, tłumieniem, latami milczenia, rodzinnymi historiami lęku. Jest wewnętrznie zróżnicowany, bo w kontekście budowania żydowskiej tożsamości zupełnie inna jest sytuacja osoby z dużego miasta, inna mieszkańca małego miasteczka, inna potomka wielkomiejskiej inteligencji, jeszcze inna kogoś z rodziny robotniczej. W ostatnich latach temat ten doczekał się swojej literatury (Powrót Żyda Katki Reszke, My, Żydzi z Polski Ireny Wiszniewskiej, Oskarżam Auschwitz Mikołaja Grynberga), o której Kołodziejczyk nie wspomina. Zamiast tego upupia, kpi i w efekcie stygmatyzuje. Nową łatą jest „moda na żydostwo”.
W otwartych, liberalnych mediach tekstów jak ten przybywa. Przechodzą bez echa. Ich autorom miesza się wszystko ze wszystkim. Budowanie żydowskiej tożsamości z żarliwym filosemityzmem Polaków. Filosemityzm z żydowskością. Żydowskość z antysemityzmem. Przemoc symboliczna z dialogiem. Piszemy te słowa, słysząc zewsząd o Muzeum Historii Żydów Polskich jako „muzeum życia, a nie śmierci”. Dobrze, że takie muzeum powstało. Problem w tym, że „żywiołowy antysemityzm ustępuje tu dziś miejsca równie żywiołowemu filosemityzmowi, z pominięciem fazy przepracowania” (J. Tokarska-Bakir). Żydzi zostali w Polsce podporządkowani większościowej, hegemonicznej narracji. Zarówno ci ze sztetla, ci zasymilowani, jak i ci, którzy teraz postanowili zbudować żydowską tożsamość. Na mocy zasad i siły oddziaływania tej narracji niewdzięczni Żydzi z antysemickiego obrazka wznoszą dziś pomnik wdzięczności polskim Sprawiedliwym. Zgodnie z logiką tekstu Kołodziejczyka, ten dramatyczny gest podporządkowania także należałoby uznać za przejaw „mody na Żydów”.
Dr Piotr Forecki – politolog, pracownik Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM
Dr Anna Zawadzka – socjolożka, pracuje w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk
Źródła cytatów:
Erica Lehrer, Na szczęście to Żyd, korporacja ha!art, Kraków 2014; J. Tokarska-Bakir (red.), PL: Tożsamość wyobrażona, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2013; Z. Bauman, Nowoczesność i Zagłada, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2012