Czy możliwa jest wspólna moralność ponad podziałami? Czy jeśli zdamy się na rozum, przeskoczymy nasze uwarunkowania – przynależność do klasy, płci, rasy czy narodu?
W wywiadzie udzielonym niedawno „Magazynowi Świątecznemu Wyborczej” (wydanie z 9-10 sierpnia) znany polityk i ekonomista Jerzy Hausner powiedział: „Rozwijamy się za sprawą aktywności indywidualnej w ramach mikrostruktury, którą można nazwać społeczną molekułą. To rodzina, grupa znajomych, osoby sprawdzone. Polacy ufają sobie wyłącznie w ramach tych mikrostruktur”. Mówiąc prościej: ufamy sobie tylko wtedy, gdy się dobrze znamy, najlepiej od urodzenia.
Ta dość oczywista prawda jest poważną barierą utrudniającą życie społeczne. Świat nie jest i nie może być podzielony po prostu na rodziny albo wspólnoty znajomych. Jest podzielony na państwa, a w nich na rozmaite grupy, w których ludzie wcale osobiście się nie znają. (…)
Gołym okiem widać, że wspólnoty bardziej homogeniczne dogadują się lepiej niż bardziej różnorodne etnicznie, religijnie, językowo. Tymczasem świat zmierza w kierunku coraz mniejszej homogeniczności i coraz większej różnorodności. A tym samym coraz trudniej o zaufanie, a więc także o współpracę, pokój i dobrobyt na świecie.
Nie ma więc co się dziwić, że dylematy związane z zaufaniem, czy też szerzej – z moralnością, zajmują czołowe miejsce w badaniach psychologii społecznej. W ostatnim czasie psychologowie społeczni dostali najnowocześniejsze przyrządy służące do badania mózgu. Poszukują tam dziś źródeł naszej moralności. Co znaleźli?
Dwa sposoby na dylematy
Ogólnie o mózgu wiemy przede wszystkim to, że powstał na drodze ewolucji i pomaga człowiekowi panować nad światem zwierząt i roślin. Jeśli tym samym moralność jest zdobyczą ewolucji zrodzoną z naturalnego odruchu wobec otaczających nas ludzi, nie powinniśmy mieć większego problemu z tym, żeby przezwyciężyć swój partykularny interes i stworzyć coś wspólnie. Okazuje się jednak, że mamy dwa zupełnie różne sposoby radzenia sobie z dylematami moralnymi.
Intuicje Hausnera znajdują potwierdzenie w badaniach amerykańskiego psychologa z Uniwersytetu Harvarda Joshuy Greene’a. Neuroobrazowanie mózgu pracującego nad rozwiązywaniem rozmaitych dylematów moralnych dowodzi, że nasze decyzje są zależne od osobistego zaangażowania w dany problem. Nasze instynktowne reakcje, takie jak poczucie winy, wdzięczność czy empatia, są narzędziem rozwiązywania sprzeczności między prywatnym interesem a interesem grupy, czyli między egoizmem i altruizmem właśnie. Jak to działa?
Tym, co nas wiąże ze światem, są nasze emocje. To one są odpowiedzialne za umiejętność postawienia na wspólne cele, bo to, co dobre dla mnie, jest też dobre dla moich bliskich.
Ale żyję przecież także wśród ludzi, z którymi nie mam poczucia jakiejkolwiek więzi, a więc muszę umieć uwzględnić ich obecność, ich potrzeby i jakoś je pogodzić z moimi. Okazuje się, że wobec bliskich i wobec obcych nasz mózg stosuje dwa różne tryby działania.
Nasze emocje działają w sposób automatyczny, podobnie jak automatycznie może być ustawiony aparat fotograficzny. Tak możemy postępować wobec bliskich. Wobec pozostałych mózg przechodzi na „tryb ręczny”, wymagający rozumowania i zastosowania innych środków do rozwiązywania konfliktów niż te, którymi kierują nasze emocje.
[…]
Organizujemy się wokół wspólnych wartości, wspólnych przeżyć, wspólnej moralności, a to oznacza, że problem wyboru między egoizmem a altruizmem wobec grupy biologia załatwiła za nas. Nasze instynktowne reakcje, takie jak poczucie winy, wdzięczność czy empatia, są narzędziem rozwiązywania sprzeczności między własnym interesem a interesem grupy. To właśnie przekroczenie jednostkowego egoizmu w ramach wspólnoty bliskich umożliwiło nam przetrwanie, rozwój i skuteczną rywalizację. Dokładnie to samo okazuje się jednak przeszkodą w realizacji celów na większą skalę. Lojalność w obrębie własnego „plemienia” wywołuje zarazem negatywny stosunek do innych „plemion”. Potrafimy przekroczyć barierę między „ja” i „my”, ale powstaje konflikt na osi „my – oni”.
Czy jesteśmy skazani na konflikt?
Wiemy już, że to nie egoizm jako taki okazuje się kłopotem, ale to, że mamy ogólnie odmienne sposoby rozwiązywania dylematów moralnych. Różnimy się co do doświadczeń, przekonań religijnych lub politycznych, różnimy się także w swoich wyobrażeniach na temat celów i w ocenie narzędzi, które miałyby do realizacji tych celów prowadzić. Czy jesteśmy raz na zawsze skazani na konflikt?
Greene proponuje postawić na rozum. Jesteśmy wprawdzie zależni od naszych instynktów, ale dzięki świadomemu i kontrolowanemu procesowi rozumowemu potrafimy też dążyć do zwiększenia dobra ogółu. (…) Musimy wypracować wspólne instrumenty, żeby wyjść poza to, co nas determinuje. Zaufanie nie wystarczy.
To, czego nam trzeba, to zdaniem Greene’a „metamoralność” – spójna globalna filozofia moralna. I taka filozofia musi się rzecz jasna zdaniem psychologa opierać na naszej zdolności do racjonalnego myślenia.
Z pomocą przychodzi utylitaryzm czy – jak to określa Greene – „głęboki pragmatyzm”: uznanie, że słuszne jest to, co pomnaża ogół szczęścia na świecie, nawet wtedy, kiedy nie dotyczy tych, z którymi się utożsamiamy.
Nawet jeśli taki postulat idzie w parze z najnowocześniejszymi badaniami, pozostaje starym dobrym marzeniem ludzkości. Aż chce się zaśpiewać Imagine Lennona. Bo czy możliwa jest wspólna moralność ponad podziałami? Czy jeśli zdamy się na rozum, to przeskoczymy nasze uwarunkowania – przynależność do klasy, płci, rasy czy narodu? Warto wziąć pod uwagę oczywiste porażki – nie udało się esperanto ani żaden projekt kosmopolityczny, nawet tak ostrożne i zdroworozsądkowe przedsięwzięcie jak Unia Europejska boryka się z kryzysem, między innymi właśnie przez napływ „obcych”.
Na razie wspólna moralność wydaje się pobożnym życzeniem. Pobożnym? Czy postulat Greene’a nie przypomina nam znacznie starszego eksperymentu myślowego, sprzed czasów psychologii społecznej, czyli słynnego zakładu Pascala? Jego stawką było życie wieczne. Francuski filozof dobrze nam radził uwierzyć w istnienie Boga, bo bez względu na to, czy to prawda, czy nie, nasza wiara nie naraża nas na żadne nieszczęście; natomiast gdyby się okazało, że Bóg istnieje, narazilibyśmy się na jego gniew i wieczne potępienie.
Dziś chodzi jedynie o życie doczesne. Zadanie pozostaje jednak ambitne. Może przyszedł czas na nowy zakład Pascala, ale nie wobec Boga, lecz wobec nas samych. Jeśli wspólnie zawierzymy moralności opartej na rozumie, mamy szansę na współpracę nawet z tymi, z którymi nic nas nie łączy. Jeśli zrezygnujemy z walki o to, co wspólne, zniszczymy świat, którym i tak musimy się dzielić. Okazuje się, że z rezonansem magnetycznym czy bez, z Bogiem czy bez Boga postawienie na rozum jest znowu kwestią wiary.
Cały tekst czytaj w „Magazynie Świątecznym Gazety Wyborczej” z dnia 13 września 2014.