Nawet Balcerowicz podnosił deficyt dla ratowania wzrostu.
Cezary Michalski: W firmowanym przez pana dokumencie Polskie scenariusze na kryzys można przeczytać, że „w przypadku zbyt ostrych cięć nawet inwestorzy dochodzą do przekonania, że podetną one dochody budżetu a co za tym idzie wypłacalność kraju, co tylko pogarsza sytuację fiskalną”. W tym samym dokumencie przeczytamy również, że państwo musi interweniować na rynku, szczególnie w czasach kryzysu, a najlepszym do tego narzędziem będzie spółka Inwestycje Polskie. To przeczy lansowanemu często dogmatowi, że wartością nadrzędną jest cięcie deficytu budżetowego, a polityka gospodarcza państwo to grzech przeciw wolnemu rynkowi…
Jan Krzysztof Bielecki: Rzeczywiście jestem zwolennikiem utrzymywania równowagi pomiędzy polityką stymulowania wzrostu gospodarczego, a polityką konsolidacji fiskalnej. Istnieje zależność pomiędzy nadmiernymi cięciami, a duszeniem popytu wewnętrznego, spadkiem produkcji i PKB. Widzą to również inwestorzy i oceniają szanse danego państwa na skuteczność prowadzonej polityki nie tylko poprzez cięcia, ale poprzez szanse utrzymania wzrostu gospodarczego. Ich oceny odbijają się na wycenie rentowności papierów wartościowych danego rządu. Jeśli nie wierzą w skuteczność prowadzonej polityki, tzw. polityki mix, to wtedy rentowności papierów wartościowych danego kraju wręcz wzrastają. W efekcie końcowym daje to pogorszenie długu publicznego do PKB i wyższe koszty jego obsługi. Właśnie dlatego program Inwestycje Polskie, podobnie jak program gwarancji portfelowych dla średnich firm, ma wzmocnić skłonność do inwestowania.
Przypomina pan także, że w 1991 roku, w samym apogeum „kuracji szokowej”, podjęliście pragmatyczną decyzję, której dzisiaj nikt z „liberałami”, ani z „kuracją szokową” by nie kojarzył. Rząd zdecydował o zwiększeniu deficytu budżetowego, i to znacznie.
Owszem, w lutym 1991 roku dokonaliśmy nowelizacji budżetu i zwiększyliśmy planowany deficyt budżetowy. Zostaliśmy za to skrytykowani przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Mogło to zagrozić powodzeniu negocjacji z Klubem Paryskim w sprawie redukcji polskiego długu, ale stymulację gospodarki uznaliśmy za sprawę priorytetową. W 1990 roku, kiedy przygotowywano budżet, zakładano niższy deficyt, gdyż spodziewano się że polska gospodarka zacznie wychodzić z tzw. recesji dostosowawczej. Rzeczywistość okazała się o wiele trudniejsza, recesja się przedłużała i trzeba było zmienić strategię. Kiedy się naprawdę rządzi, a nie tylko recenzuje rządzenie, wówczas oczywiste jest, że bilansowanie budżetu na siłę jest niebezpiecznie dla gospodarki. To zrównoważony wzrost gospodarczy powinien być bowiem celem nadrzędnym. A jeśli już mówimy o polskim deficycie, to warto pamiętać, że jego bardzo specyficzną cechą jest dodatkowe zadłużenie państwa wynikające z konieczności dopłacania do OFE. Było przedmiotem wielkiej debaty w Polsce, czy finansowanie tej reformy pochodzi z oszczędności, czy też finansowane jest długiem. I dla mnie jest oczywiste, że w sytuacji znaczącego deficytu systemu ubezpieczenia społecznego transfery do OFE są finansowane kredytem. A zatem musi pan pożyczać pieniądze na rynku, a potem przetransferować je do OFE, podnosząc proporcję długu publicznego do PKB. Przed dokonanym przez rząd obniżeniem wysokości składki odprowadzanej do OFE roczny koszt reformy wynosił około 2,5 procent PKB.
Tyle, że gdyby rząd AWS–UW nie przeprowadził reformy emerytalnej, tymi dodatkowymi pieniądzmi państwo i tak musiałoby zasilać ZUS.
Oczywiście jeśli system zabezpieczenie społecznego jest deficytowy, to musi być zasilany przez budżet. Różnica polega na tym, że gdy w wyniku reformy emerytalnej transferowano do OFE część składki, to transfery te stanowiły pozycję pozabilansową, czyli były poza budżetem państwa. Reasumując, można powiedzieć, że do czasu niedawnego obniżenia składek odprowadzanych do OFE, koszt reformy w skali rocznej odpowiadał 2,5-procentom PKB. Zatem generował znaczne strukturalne zadłużenie państwa.
Ograniczał też możliwości alokacji środków budżetowych, np. na politykę antykryzysową. Czy właśnie z powodu niedawnego sporu z Leszkiem Balcerowiczem przypomniał pan w swoim dokumencie odstępstwo od dogmatu cięcia deficytu budżetowego dokonane w czasach, kiedy pan był premierem, ale mocnym ministrem finansów był właśnie Balcerowicz? Polemizuje pan w ten sposób z jego dzisiejszym sposobem krytykowania rządu za zbyt wysoki deficyt.
Kiedy pracowałem w rządzie w 1991 roku z Leszkiem Balcerowiczem, bardzo dobrze się rozumieliśmy. Między innymi dlatego wspólnie podjęliśmy decyzję o dwukrotnej dewaluacji złotówki, jak również dokonaliśmy nowelizacji budżetu. Można więc, używając dzisiejszego języka powiedzieć, że zastosowaliśmy stabilizatory takie jak polityka kursowa i polityka fiskalna.
A co z drugim podeptanym liberalnym dogmatem mówiącym o nieracjonalności i nieskuteczności polityki gospodarczej państwa? Skoro premier zapowiedział już powstanie spółki Inwestycje Polskie i został skrytykowany za interwencjonizm, to kiedy ta interwencja faktycznie zacznie być realizowana? Parametry makroekonomiczne lecą w dół, impuls inwestycyjny potrzebny jest teraz.
Ja mam nadzieję, że bardzo już sprecyzowany projekt stanie na Radzie Ministrów jeszcze w grudniu. Musi stanąć, żeby Rada Ministrów zgodziła się na transfer akcji spółek skarbu państwa do spółki Inwestycje Polskie, aby można było dzięki temu wygenerować środki przeznaczone na wsparcie inwestycji krajowych (nie powiększając deficytu). Jeśli Rada Ministrów zajmie się tym w grudniu, w styczniu cała struktura instytucjonalna będzie gotowa i te pieniądze już wiosną powinny popłynąć do gospodarki. Efekt nie będzie gigantyczny, ale można w ten sposób poprawić dynamikę wzrostu o 0,4–0,5 procenta PKB.
To nie wygląda na przełom.
Jeśli coś wpływa na wzrost gospodarczy na poziomie 0,4-0,5 PKB, to wiadomo, że nie ma przełomu. Ale jeśli gospodarka się kurczy, to nawet tak niewielki wzrost ma znaczenie. Jest to istotne przede wszystkim dla kształtowania się oczekiwań konsumentów, a także dla rynku pracy. Jeśli natomiast państwo zachowałoby się biernie, a jednocześnie udałoby się „przestraszyć” Polaków katastroficznymi scenariuszami kryzysowymi, to tzw. konsumpcja indywidualna na pewno by nie wzrosła, a jej poziom decyduje o 60 procentach PKB.
Jan Krzysztof Bielecki, ur. 1951, polityk, ekonomista. W 1991 roku premier RP, później m.in. prezes zarządu Banku PKO S.A., a od 2010 roku przewodniczący Rady Gospodarczej przy Prezesie Rady Ministrów.