Kraj

Dwóch mężczyzn na czele Nowej Lewicy. ADB: „Dysonans wizerunkowy”

Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń to szefowie partii, które się połączyły, więc to oni biorą odpowiedzialność za zjednoczenie i jego efekty. Ale zgadzam się, że może być to pewien dysonans wizerunkowy. Sposobów jest wiele, a w każdym powinno chodzić o przyznanie kobietom faktycznej sprawczości. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk w rozmowie z Jakubem Majmurkiem.

Jakub Majmurek: Od wyborów w 2019 sondażowe poparcie dla Lewicy spadło prawie dwukrotnie. Z czego to wynika?

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk: Jesteśmy faktycznie dwa lata po wyborach, ale też dwa lata przed wyborami…

Tego chyba nie wiemy.

Chyba wiemy. Biorąc pod uwagę przedłużony stan wyjątkowy i sygnały, że może on jeszcze być przedłużany, wszystko wskazuje na to, że PiS będzie chciał dociągnąć do końca kadencji.

Wracając do głównego wątku: tak jak można stracić połowę poparcia w dwa lata, tak można je w dwa lata odbudować, nawet z nawiązką. Przyczyny sondażowych spadków są zewnętrzne i wewnętrzne. Zacznijmy od zewnętrznych: na scenie politycznej pojawiły się nowe byty, Szymon Hołownia i Polska 2050. Przez moment wydawało się, że coś swojego będzie tworzył Rafał Trzaskowski. Nawet jeśli Hołownia odbierał wyborców raczej PO niż Lewicy, to jego wzrost nie pozostawał bez wpływu na nasze poparcie. Z tego mogą się brać wahania wielkości kilku punktów procentowych w naszych notowaniach, bo to normalne, że gdy pojawia się nowy byt, budzi on zainteresowanie.

Polityka Lewicy nie ponosi więc żadnej winy za sondażowe spadki?

To przejdźmy do przyczyn wewnętrznych. Dopadło nas to, co często trapiło ugrupowania lewicowe w przeszłości: kryzys połowy kadencji. On dotyczył przede wszystkim Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a ponieważ jesteśmy dość ścisłą koalicją, to objął całe polityczne środowisko. Mówię tu o konflikcie w sprawie poparcia Europejskiego Funduszu Odbudowy, oskarżeniach płynących pod adresem liderów, próbach zakwestionowania przez kilku polityków Sojuszu połączenia z Wiosną. Wyborcy co do zasady nie lubią, gdy ich partia zajmuje się głównie sobą. Dobra wiadomość jest taka, że to już za nami. Kongres zjednoczeniowy kończy ten wewnętrzny kryzys, ku zadowoleniu wyborców Lewicy, które już zaczyna być widoczne w sondażach.

Głosowanie za Funduszem Odbudowy, a jeszcze bardziej porozumienie z PiS nie okazało się po prostu politycznym błędem?

Poparcie dla otrzymania przez Polskę pieniędzy na odbudowę gospodarki po pandemii było jedynym słusznym stanowiskiem. W sprawie takiej cywilizacyjnej szansy odpowiedzialna opozycja, a taką jest Lewica, rozmawiałaby z każdym rządem. Więc nie, to nie był błąd, wręcz przeciwnie – jak pokazało ostateczne głosowanie, większość ugrupowań opozycyjnych poszła w ślady Lewicy i także poparła EFO. Jedynie KO się wstrzymała, znajdując się tym samym w eurosceptycznym gronie z Konfederacją i Solidarną Polską – co zresztą teraz jest wykorzystywane przez PiS dla osłabienia proeuropejskiej narracji KO.

Oczywiście w czasie tamtego głosowania liberałowie i sprzyjające im media rozpętały burzę i wieszczyły, że głosowanie za ratyfikacją europejskiego funduszu będzie naszym gwoździem do trumny. Ani się tak nie stało, ani też w naszych badaniach nie widzimy, żeby ten temat budził wątpliwości wśród lewicowych wyborców, bo, po pierwsze, są jednoznacznie proeuropejscy, po drugie, są świadomi, że Lewicę od PiS-u dzieli tak wiele, że żadna pojedyncza rozmowa, w dodatku o pieniądzach dla Polski, nie grozi politycznym zbliżeniem.

Co w takim razie, według waszych badań, szczególnie zniechęcało lewicowych wyborców do sejmowej lewicy?

Badania, o których wspominałam, robiliśmy, zanim doszło do wewnętrznych nieporozumień, a więc i spadków sondażowych. Udało się uchwycić temat głosowania nad Funduszem Odbudowy, odbierany życzliwie. Natomiast nie potrzeba szczególnych badań, żeby wiedzieć, że wyborcy nie lubią, kiedy ich partia się kłóci. Szczęśliwie, to już za nami, jesteśmy po zjednoczeniu i idziemy dalej – bo jest dokąd.

Lewica przez te dwa lata w Sejmie była siłą skuteczną? Ty czujesz się skuteczną posłanką?

Tak. I to, pomimo że Lewica jest w opozycji, że jako posłanka opozycji nie mam takich instrumentów jak posłowie obozu władzy.

Ale z tych, które mam – jak interwencje poselskie, kontrole czy interpelacje – staram się aktywnie korzystać. Interwencje poselskie pozwoliły mi w czasie pandemii wywalczyć sporo dla pracowników różnych branż i zakładów pracy, którym pod pretekstem pandemii cięto wynagrodzenia, których zwalniano albo odmawiano im środków bezpieczeństwa. Niedawny sukces to przekonanie dużego zakładu pracy, żeby nie zwalniał pracownika za to, że przez dłuższy czas przebywał na zwolnieniu lekarskim z powodu covidu. Ale interwencje w obszarze praw pracowniczych to nie wszystko. Jedną z najdłużej trwających, ale i ważniejszych dla mnie interwencji była sprawa 75-latki, która została nielegalnie wyrzucona na bruk. Po prostu wyszła pewnego dnia do lekarza, a kiedy wróciła, w wynajmowanym przez nią mieszkaniu były zmienione zamki. Kobieta, tak jak stała, wylądowała na ulicy. Po wielu staraniach, nie bez trudu, udało się zorganizować dla niej mieszkanie od gminy, pomóc w kwestii opieki medycznej i prawnej. Podejmuję też wiele interwencji w obronie uczniów i uczennic przed represjami za udział w protestach, na samych demonstracjach interweniuję, kiedy zatrzymywanym osobom odmawiany jest dostęp do adwokata – i te działania często są skuteczne. A nic nie daje takiego poczucia skuteczności, jak konkretne wsparcie, pomoc czy rozwiązanie problemu, w którym ktoś się nagle znalazł.

Oczywiście chciałabym, żeby Lewica mogła mieć większy wpływ na legislację, żeby więcej od nas zależało, jeśli chodzi o stanowienie prawa w Sejmie. Przy takiej, a nie innej większości w Sejmie to prawie niemożliwe, choć zdarzają się wyjątki.

Mamy na koncie przyjętą ustawę dotyczącą zwiększenia bezpieczeństwa pieszych na drogach, gwarantującą pierwszeństwo pieszych wchodzących na przejście. Od początku kadencji wspólnie z organizacjami społecznymi naciskaliśmy na rząd, żeby wprowadził potrzebne zmiany, i ostatecznie się udało przyjąć nowelizację, na którą składało się kilka połączonych ustaw: Lewicy, KO i strony rządowej. Jestem dumna, że przygotowana m.in. przeze mnie ustawa w tak ważnym, jeśli chodzi o życie i zdrowie Polaków, temacie stała się obowiązującym prawem. Na początku pandemii, gdy uchwalano pierwsze tarcze antycovidowe, a rząd Morawieckiego był jeszcze otwarty na dialog z opozycją, udało się nam jako Lewicy przeprowadzić przez proces legislacyjny kilka istotnych poprawek. Więc tak nawet w pracy legislacyjnej opozycja może być skuteczna.

Czemu protesty kobiet po wyroku Trybunału Przyłębskiej nie wywindowały poparcia lewicy? To przecież jest wasz temat, na którym powinniście politycznie rosnąć.

Protesty miały charakter zrywu społecznego i takim zrywem pozostały. Same protesty odniosły sukces w tym sensie…

Uważasz, że odniosły sukces? Nie zmieniły przecież stanu prawnego, wyrok nie został złagodzony żadną nową ustawą.

Odniosły sukces społeczny. Poszerzyły grono zwolenniczek i zwolenników praw kobiet, legalnej aborcji. Miały także, choć ograniczony, wpływ na świat polityki, bo jednak nawet centroprawica, jak PO, przynajmniej chwilowo zadeklarowała akceptację dla legalnej aborcji. Nawet jeśli był to tylko PR, to pokazuje siłę oddziaływania ubiegłorocznego zrywu.

Dziś sondaże nie wskazują Sejmu, który uchwaliłby legalną aborcję.

Nie pokazują, bo aborcja ze względu na pandemię i inne tematy zeszła na dalszy plan debaty politycznej. Ale nie zniknęła. A to, że dziś kobiety skazane są na szukanie pomocy nie u polskich lekarzy, ale wśród organizacji kobiecych i za granicą, będzie rodziło coraz większe frustracje. I temat wróci, najpewniej już przy najbliższej kampanii wyborczej.

Nie widzisz problemu w tym, że jesienią zeszłego roku wasz potencjalny elektorat wyszedł na ulice, zmobilizował się wokół bliskich wam kwestii, a wy nie potrafiliście go przekonać, by wskazał was w sondażach?

W grupie młodych kobiet, która stanowiła trzon protestów z jesieni 2020, lewica ma największe poparcie obok Polski 2050. Więc docieramy do tego elektoratu, umocniliśmy w nim poparcie dzięki protestom. Kobiety i osoby młode to dwie grupy najwierniejsze lewicy. Oczywiście, można narzekać, że młodych ludzi jest mało, że nie zawsze chodzą na wybory – ale to najmłodszy segment elektoratu tworzy polityczny klimat, narzuca tematy, o jakich rozmawia się w kampaniach wyborczych. To bardzo cenne dla Lewicy, że właśnie te grupy na nas stawiają – i naszą rolą jest je przy Lewicy utrzymać.

Czy w tej sytuacji – gdy tak ważne w elektoracie lewicy są młode kobiety – nie jest problemem to, że partią kierują dwaj mężczyźni w średnim wieku: Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń?

Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń to szefowie partii, które się połączyły, więc jest politycznie czymś naturalnym, że to oni biorą odpowiedzialność za zjednoczenie i jego efekty, stając na czele nowej formacji.

Ale zgadzam się, że może być to pewien dysonans wizerunkowy, który stanowi dla nas wyzwanie i z którym musimy się uporać. Sposobów jest wiele, a w każdym powinno chodzić o przyznanie kobietom faktycznej sprawczości. Wiceprzewodniczącymi partii jest wiele kobiet, posłanek, jest wiceprezydentka Łodzi, aktywne, rozpoznawalne w całym kraju polityczki.

Z całym szacunkiem dla wiceprezydentki Łodzi, nie sądzę, by była powszechnie kojarzona w kraju.

Może Małgorzata Moskwa-Wodnicka jeszcze nie i trzeba nad tym popracować, ale posłanki Lewicy już tak. Partia musi zaangażować się we wzmacnianie kobiet lewicy przez ekspozycję medialną, przez powierzanie funkcji w gremiach decyzyjnych, na poziomie lokalnym i krajowym. Stawianie na kobiety musi być widoczne w kampanii i wyborach, w tym także na listach wyborczych – musi być realne, a nie deklaratywne – i wierzę, że Lewica jest do niego zdolna.

Czemu ciebie nie ma we władzach?

Krótka odpowiedź brzmi: bo do partii dołączyłam dwa tygodnie przed kongresem zjednoczeniowym. Dłuższa – jestem świadoma i bardzo szczęśliwa, że wśród lewicowych wyborców i wyborczyń cieszę się zaufaniem na tyle dużym, że widzieliby mnie w pewnym momencie pełniącą funkcje w lewicowej formacji. To duża odpowiedzialność, staram się każdą swoją decyzją, każdym głosowaniem tego zaufania nie zawieść. Jestem pewna, że ich wsparcie i poparcie w pewnym momencie pomogą mi zbudować także pozycję wewnątrz partii. Ale ja do tej partii dopiero co dołączyłam. Na zaufanie koleżanek i kolegów muszę sobie uczciwie zapracować, muszą mieć szansę mnie poznać nie tylko z mediów czy wystąpień na sejmowej mównicy, ale też z działalności wewnątrz organizacji. Muszą na własne oczy zobaczyć, że przyszłam tę organizację wzmacniać i rozwijać. Wtedy ewentualny mandat uzyskany w partyjnych wyborach byłby autentyczny.

W jakiej jesteś frakcji?

Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

Dlaczego akurat tej?

Przede wszystkim dlatego, że po dwóch latach współpracy zarówno w Sejmie, jak i w okręgu rozpoznaję tę frakcję jako lewą, bardziej socjalną flankę Nowej Lewicy. A ponieważ identyfikuję się jako demokratyczna socjalistka, osoba, dla której bezpieczeństwo socjalne, prawa pracownicze, upodmiotowienie świata pracy, silne związki zawodowe to sprawy, które powinny być w centrum lewicowej agendy, to taki wybór był jasny.

Zjednoczenie lewicy da jej nowy impuls?

To warunek konieczny, choć niewystarczający dla takiego politycznego impulsu. Konieczny, aby móc zająć się przyszłością, a czy okaże się wystarczający, to będzie zależało zarówno od tego, co zaproponujemy wyborcom w związku z obecną sytuacją: drożyzną, inflacją, wzrostem cen paliw, rynkiem mieszkaniowym, kryzysem humanitarnym na granicy, jak i od tego, jak bardzo będziemy w stanie sensownie przedstawić wizję pPolski po PiS. Bo to jest podstawowa cecha Lewicy – że będąc w opozycji, chcemy odsunąć PiS od władzy nie dla samego odsunięcia, ale przede wszystkim po to, by budować nową RP, która skończy z doktryną taniego państwa, udawania, że 500 złotych bonu zastąpi silne usługi publiczne, która doceni świat pracy i jednocześnie zapewni wolności obywatelskie.

Krytycy przewodniczącego Czarzastego zgłaszają wątpliwości, w jaki sposób odbyło się zjednoczenie. Przed kongresem zawieszono posła Trelę, potem nie przyjęto do frakcji SLD posła Rozenka – co uniemożliwiło kandydowanie dwóm głównym konkurentom Czarzastego. Jak się odniesiesz do tych zarzutów? Rozenek i Trela powinni móc wystartować?

Każdy członek czy członkini partii powinni móc wystartować w demokratycznych wyborach partyjnych – i tak było podczas kongresu. To, co działo się wcześniej, nie dotyczyło procesu wyborczego, bo ten rozpoczął się 9 października.

Można te wcześniejsze wydarzenia interpretować na kilka sposobów: jako spór taktyczny, jako spór organizacyjny, ewentualnie jako spór o władzę.

Spór taktyczny polegał na tym, że część kolegów i koleżanek była zwolennikami podążania śladem liberalnej części opozycji, nawet za cenę sprzeciwu wobec UE i pieniędzy z EFO. To w mojej ocenie taktyka, która może chwilowo pomogłaby zdobyć sympatię części liberalnego elektoratu, ale jednocześnie rozmyłaby tożsamość lewicy i zmusiłaby do zajmowania stanowisk sprzecznych z interesem państwa i obywateli.

To nie bardzo odpowiada na pytanie: „czy nie byłoby lepiej, jakby Trela z Rozenkiem mogli normalnie wystartować”?

Specjalnie zaczęłam od życzliwej i ideowej interpretacji zachowań części moich klubowych i partyjnych kolegów i koleżanek. Nie chcę odmawiać osobom, z którymi się nie zgadzam, że miały dobre intencje i motywacje.

Druga interpretacja to spór organizacyjny, dotyczący zasad jednoczenia. Dwa lata temu Wiosna i SLD umówiły się co do tych warunków. Trudno się dziwić, że osoby odpowiedzialne za zjednoczenie – Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń – chcieli dochować tych zobowiązań. Pojawiły się jednak wątpliwości, które wywołały wewnętrzne poruszenie, a na moment nawet zagroziły jedności klubu i koalicji. Ostatecznie umowy sprzed dwóch lat zostały dochowane, do zjednoczenia doszło, zamknęliśmy trudny etap i możemy pracować dalej.

Groźba rozpadu została zażegnana? Lewicy nie grozi scenariusz, w którym grupa skupiona wokół Treli odejdzie do KO? Albo – z drugiej strony – jeśli kurs będzie zbyt centrowy, z koalicji odejdzie partia Razem?

Myślę, że ten pierwszy scenariusz nie jest poważnym zagrożeniem.

W sensie „mało prawdopodobnym” czy „nie byłaby to wielka strata, gdyby odeszli”?

Nie jest to zagrożenie bardzo realne, bo nawet osoby mające wcześniej wątpliwości co do zjednoczenia lewicy widzą dziś, że była to dobra decyzja. I że, z drugiej strony, nadal jesteśmy w stanie współpracować jako koalicja parlamentarna z naszymi partnerami, tzn. z Razem i PPS-em.

Jak będzie się układała współpraca nowej, zjednoczonej partii z Razem? Przy okazji ostatnich sporów pojawiały się głosy, że Razem ma zbyt duży wpływ na linię koalicji. Ma?

Nie. Jesteśmy klubem, który na spotkaniach potrafi wiele godzin poświęcić na dyskusję nad wypracowaniem wspólnego stanowiska. Aktywni posłowie i posłanki, bez względu na to, czy są z Razem, z Wiosny, czy z SLD, mają wpływ na linię polityczną klubu – pod warunkiem, że chcą ją mieć, przychodzą i zabierają głos.

Jaki jest pomysł lewicy na drugą połowę kadencji? O jaki elektorat chcecie powalczyć?

Po pierwsze, ale nie jedyne, wzmacniać się w elektoracie, który już nas popiera: wśród kobiet i osób młodych.

Jak już mówiliśmy: on się znacząco skurczył.

Tym bardziej musimy o niego zadbać i go mobilizować.

Po drugie, najwyższy czas zawalczyć o poszerzenie elektoratu o grupy, których interesy lewica reprezentuje w swoim programie i działaniach, tzn. przede wszystkim o świat pracy. To dobry moment, bo świadomość polityczna pracujących Polaków – w różnym wieku i z różnych sektorów, z mniejszych i większych miejscowości – narasta. Mamy jesień protestów, protestują kolejne branże, już nie tylko nauczyciele i pielęgniarki, ale także pracownicy sądów, prokuratur, w poniedziałek odbył się protest pocztowców, protestują rolnicy.

Mówiąc „świat pracy”, masz na myśli sektor publiczny?

To na pewno. Walka o warunki pracy w sektorze publicznym, jak edukacja, ochrona zdrowia czy administracja, jest jednocześnie walką o dobrą jakość tych usług – co politycznie pozwala pogodzić interes pracowników i odbiorców tych usług, stworzyć sojusz o znacznym potencjale politycznym.

Ale mam też obserwacje z budzącej się siły i świadomości pracowników sektora prywatnego. Sukces strajku w wielkopolskim Parocu, rosnąca aktywność zakładowych organizacji związkowych i w zakładach przemysłowych, otwartość na wsparcie i współpracę z lewicą pokazują, że także wśród pracowników sektora prywatnego jest potrzeba, a na pewno przestrzeń na to, by budować poparcie polityczne.

Sondaże pokazują też sporą grupę wyborców niezdecydowanych. To normalne w połowie kadencji, gdy mało kto myśli o wyborach, ale tym bardziej warto przyjrzeć się osobom, które się wahają, i do nich wyjść z mobilizującą ofertą.

Zapowiedziałaś, że założysz w nowej partii Koło Lewicy Społecznej. Czym się ma ono zajmować?

Koło Lewicy Społecznej zakładam z 20 osobami, które od dawna ze mną współpracowały i wspólnie ze mną weszły do Nowej Lewicy. Na razie na Dolnym Śląsku, ale zgłasza się do nas coraz więcej działaczy Nowej Lewicy z innych regionów Polski. Chcemy budować oddolną, lewą flankę partii. Łączy nas przekonanie, że równie ważne jak praca w parlamencie i obecność w mediach będzie to, jak zaangażowane w pracę polityczną będą struktury, jak mocno będziemy się w stanie zakorzenić w grupach, które tradycyjnie są bazą lewicy, ale w Polsce, czy to ze względu na niski poziom uzwiązkowienia, czy na domyślną apolityczność organizacji społecznych, wciąż nie mają politycznej reprezentacji. Zależy nam na dotarciu do związków zawodowych – nie tylko do centrali, z którymi Lewica ma dobre i bliskie relacje, ale też do komisji zakładowych – do organizacji społecznych, ruchów lokatorskich i miejskich. Chcemy pokazać światowi pracy, organizacji i ruchów społecznych, że lewica jest jego reprezentantką.

Jakimi propozycjami planujecie przyciągnąć świat pracy do lewicy?

Po pierwsze, uszczelnienie prawa pracy i wzmocnienie instytucji kontrolnych, takich jak Państwowa Inspekcja Pracy. Po drugie, eliminacja śmieciowego zatrudnienia, umów cywilno-prawnych stosowanych tam, gdzie powinny być umowy o pracę. Po trzecie, wzmocnienie organizacji związkowych, prawa do strajku, wyposażenie pracowników w narzędzia, dzięki którym nie tyle będą potrzebowali reprezentacji, ile sami będą w stanie zabiegać o lepsze warunki pracy. Są też bardzo szczegółowe kwestie do zmiany w polskim prawie pracy, np. trzeba skończyć ze zwalnianiem pracowników za absencje chorobowe. Umożliwiający to przepis, szczególnie w okresie pandemii, stwarza zagrożenie dla zdrowia publicznego. Chorzy pracownicy, zamiast się leczyć, obawiając się utraty zatrudnienia, przychodzą do pracy. Jest wiele kwestii, które wymagają niewielkiej zmiany, by prawa pracownicze, które wydaje się nam, że mamy, były realnie przestrzegane.

To są tematy zdolne politycznie „zażreć”? Dla przeciętnego wyborcy to nie są technikalia nierozpalające emocji?

Być może to tematy, które nie są sexy dla mediów i publicystów. Dla nich to faktycznie często „technikalia”. Ale to są rzeczy ważne dla milionów pracujących Polaków.

Natomiast tematem, który ostatnio rozgrzał publicystykę, jest długość czasu pracy. Polacy pracują niemal najwięcej w Europie.

Pracujemy w Polsce długo, bo zarabiamy mało i wiele osób poza etatem potrzebuje nadgodzin, połówki etatu gdzie indziej, dodatkowych zleceń, fuch, robót na czarno, by osiągnąć minimalnie satysfakcjonujący dla siebie dochód. Dyskusja o tym, by pracować krócej, nie będzie dla takich ludzi abstrakcją?

Nawet dla takich osób skrócenie podstawowego wymiaru pracy bez zmniejszania dochodów będzie korzyścią. Jeśli np. na pierwszym etacie skrócimy ich pracę o pięć godzin w tygodniu, to by osiągnąć ten sam poziom dochodu, będą mogli wziąć pięć godzin dodatkowej pracy mniej. Więc nawet najbardziej ambitni nie będą musieli pracować 16 godzin dziennie – modna ostatnio liczba – będą mogli trochę mniej.

Wiem, że takie pomysły mogą się wydawać rewolucyjne, trzeba je cierpliwie tłumaczyć. Inne zmiany, które warto wprowadzić, rewolucyjne jednak nie są, bo często oznaczałyby przywrócenie praw, które kiedyś mieliśmy, ale zostały nam odebrane. Choćby prawo do strajku generalnego. Dziś nauczycielki przychodzą na protesty ratowników medycznych, a pracownicy sądów na protesty nauczycielek – nie mogą jednak zastrajkować w solidarności z inną branżą.

Są też bieżące tematy ważne dla świata pracy, np. wzrost cen, w szczególności cen paliwa.

Jaki macie w takim razie pomysł, by powstrzymać inflację?

Jeśli chodzi o ceny paliwa, to postulujemy czasowe obniżenie akcyzy na paliwo o 50 groszy.

Jarosław Kaczyński stwierdził w wywiadzie dla RMF, że to byłoby obniżanie dochodów państwa – więc coś, czego chyba lewica nie chce robić?

Dziesięć lat temu sam to postulował. Oczywiście, to jest obniżanie dochodów państwa, dlatego, jak podkreślam, chodzi o czasowe obniżenie, by ulżyć ludziom. Na inflację i drożyznę warto też spojrzeć od drugiej strony: tego, co dzieje się z płacami. Zamrożone są płace w sferze budżetowej, powinny zostać odmrożone.

Ich odmrożenie nie będzie kolejnym inflacyjnym impulsem?

Możliwe, i by to zrównoważyć, należałoby zastosować metody polityki finansowej. Nie może być jednak tak, że koszty inflacji przerzucane są wyłącznie na konsumentów, a władza udaje, że wszystko jest w porządku. Dziś 500+, wciąż podawane przez władzę jako koronny przykład inwestowania w rodzinę, jest obłożone faktycznym inflacyjnym podatkiem 6 proc.

Czy lewica ma dziś swoją wielką narrację? PiS ma opowieść o wstawaniu z kolan narodu i udręczonego przez elity ludu, PO o „powrocie do normalności”, Hołownia o wyjściu z polityki partyjnej. Jaką ma lewica?

To jest ta sama narracja co w 2019 roku: nowoczesne państwo dobrobytu, koniec z logiką taniego państwa, którą realizowały rządy prawicy w ostatnich 16 latach. Także PiS, bo 500+ i inne programy socjalne to plasterek na tanie państwo. Tę logikę konserwuje Polski Ład, gdzie z całkiem obiecujących propozycji zwiększenia progresji podatkowej nie zostało nic, utrzymano przywileje dla zamożniejszych, a po kieszeni dostają jeszcze samorządy – czyli ich mieszkańcy.

Lewicowej narracji nie blokuje narracja PiS-owska?

Nie ma już socjalnej narracji PiS. Szumne zapowiedzi zweryfikowała pandemia, kryzys, a dziś weryfikuje pogarda, z jaką rząd podchodzi do pracowników medycznych, nauczycieli, budżetówki, ale także przeciętnego Kowalskiego, któremu nie chce ulżyć choć odrobinę, obniżając ceny paliw. Jeśli więc nawet była jakaś blokada, to już jej nie ma – zostało puste miejsce, które lewica musi zagospodarować.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij