Jaki następny ruch ruchów? Kongres w Słupsku.
Ruchom miejskim należą się wielkie i gorące gratulacje. Coś zmieniły w polskiej polityce samorządowej (i nie tylko samorządowej, sądząc po reakcjach partii i mediów). Dwa najbardziej spektakularne i nieoczekiwane zwycięstwa – Roberta Biedronia w Słupsku, Jacka Jaśkowiaka w Poznaniu – należały do kandydatów mocnych bardziej poparciem lokalnym niż partyjnym. Podobnie niespodzianki miały też miejsce w Gorzowie Wielkopolskim czy Wadowicach: okazało się, że „miasto papieża” nie jest papieża, tylko wadowiczan i wadowiczanek, którzy wybrali Mateusza Klinowskiego, zwolennika legalizacji marihuany.
Oczywiście, drobiazgowi krytycy i krytyczki zaraz wytkną, że komitet Biedronia, Nareszcie Zmiana, nie określał się wyraźnie jako ruch miejski, a jego lider jest politykiem spoza miasta, krajowego, a nawet europejskiego formatu. Ale to żadna różnica: wokół komitetu, który wysunął postulaty typowe dla ruchów miejskich (najważniejsze punkty programu Biedronia wymienia Bartłomiej Kozek), narodził się prawdziwy ruch, który zmienił świadomość społeczności miasta.
Jeśli już, to raczej wypadałoby zapytać, czy prawdziwymi ruchami miejskimi mają być jedynie te, które startują pod etykietą Porozumienia Ruchów Miejskich albo są z nimi w koalicji (jak np. warszawscy Ochocianie). Warto też zauważyć, że Jacek Wójcicki – nowy prezydent Gorzowa Wielkopolskiego – wcześniej był znany jako wójt sąsiedniej gminy Deszczno, a nie jako miejski aktywista. A Jacek Jaśkowiak odwrotnie: chociaż cztery lata temu był kandydatem My-Poznaniaków, to teraz startował z Platformy Obywatelskiej.
Ale czy ma sens wydawanie certyfikatów prawdziwego „ruchu miejskiego”? Zamiast tego lepiej zastanowić się nad działaniami komitetów, które tak się określają.
Na ile są ruchami miejskimi tylko z nazwy? Na ile są ruchami zmiany? Na ile mają postulaty warte dalszej walki? A na ile wykorzystują parę społecznych haseł, żeby uprawiać „starą dobrą” – czyli bardzo przestarzałą i złą – politykę konserwatywną?
Niestety, odcinanie się od postulatów socjalnych (a szczególnie od tych korzystnych dla innych grup niż względnie uprzywilejowani mieszczanie i mieszkanki) zdarzało się w tych wyborach często. Większość komitetów określających się jako miejskie odżegnywała się od „ideologii” (po tym właśnie poznaje się ideolożki oraz ideologów), a nawet od wszelkiej ideowości. W Polsce deklaracje w rodzaju „ani prawo, ani w lewo, tylko prosto do celu” znaczą tak naprawdę: „właściwie to w prawo, tylko trochę modniej” (a dzieje się tak właśnie za sprawą dominującej, a więc zwykle niedostrzegalnej ideologii: tej konserwatywnej).
Mam ogromny szacunek dla ludzi działających w PRM i wyznających lewicowe ideały. Wykonali ogromną robotę. Ale uwierzyli, że trzeba udawać, żeby nie spłoszyć wyborcy. Jak to w judo: przygiąć się, aby zwyciężyć. Czy jednak po tym przygięciu będą mogli się wyprostować? Czy po tych przygiętych plecach nie wdrapali się na stołek kolejni konserwatyści? Czy ci konserwatyści dadzą nam przedszkola, żłobki, zieleń, mieszkania komunalne, pieniądze na walkę z wykluczeniem? Co zrobią, kiedy deweloper przedstawi im wspaniałą ofertę przerobienia parku na kolejny pusty i nikomu niepotrzebny Business Park?
I konkretnie: na ile rządy Jaśkowiaka będą nową erą rządów ruchów miejskich? Można mieć pewne obawy sądząc po tym, jak silnie na wybór wiceprezydentów Poznania wpływał konserwatywny ideolog PO, Rafał Grupiński. Na pewno jakaś zmiana będzie będzie (lepsza polityka transportowa, w końcu to prezydent na rowerze), ale co z innymi postulatami, których PO łatwo nie przełknie? Czy Jaśkowiak, który bał się nawet użyć niektórych lewicowych postulatów jako obietnic wyborczych, teraz podejmie ryzyko ich spełniania?
Ruchy miejskie muszą wybrać. Jeśli wybiorą pseudoapolityczność (przypomnę znowu: apolityczność nie istnieje), to istotne problemy socjalne, ekologiczne i obyczajowe zostaną zepchnięte pod dywan. I zadeptane, bo po dywanie będzie tupać polski konserwatywny żubr.
A jeśli ruchy miejskie nie chcą być Konserwą 2.0, powinny wziąć przykład ze Słupska. Tam komitet nie ukrywał swych poglądów „obyczajowych” (byłoby zresztą trudno), ale nie kamuflował też „socjalności”.
Biedroń i jego ludzie przedstawili mieszkańcom bardzo lewicowe postulaty: socjalne i ekologiczne, a zarazem rzeczowe i konkretne. I przedstawili im je na ulicach, poniekąd nawet na stadionie.
Ale Słupsk jest ważny nie tylko dlatego, że tam naprawdę zwyciężyła lewica. Słupsk jest ważny, bo nie jest metropolią. A większość Polaków żyje poza metropoliami lub poza nimi ma korzenie. Przede wszystkim jednak dla lewicy mniejsze miasta są ważne, bo mają trudniej. Bezrobocie, emigracja zarobkowa, niskie pensje, do tego katolicki fanatyzm. Najzdolniejsze i najzdolniejsi uciekają. Wygrywają najbardziej bezwzględni. Trudniej tam walczyć o przedszkola, parki, ścieżki rowerowe, boiska, transport publiczny i inwestycje dobre dla ludzi, a nie dla wyzyskiwaczy. Trudniej i niebezpieczniej. Czasem ktoś się powiesi w Kutnie albo tajemniczo zniknie w Toruniu.
Oczywiście, działacze i działaczki w większych miastach są wciąż na początku drogi. Ale mają obowiązek pomóc koleżankom i kolegom z mniejszych miast. Także we własnym interesie. Wielkie miasta nieraz ciągną do przodu mniejsze, ale mniejsze też mogą ciągnąć większe. Nieraz to one wyznaczają trendy. Mniejszemu czasem łatwiej testować rozwiązania (a potem więksi „się wstydzą”, że nie mają czegoś, co z sukcesem przetestowali mniejsi). Budżet obywatelski nie wyrósł w metropolii, ale w 38-tysięcznym Sopocie. Może kolejnym przełomem będzie zielony przemysł w 94-tysięcznym Słupsku?
No właśnie, Słupsk. W Słupsku wygrał Robert Biedroń, który nie ukrywał ani homoseksualizmu, ani prosocjalnego nastawienia. To pokazuje, że jedno nie kłóci się z drugim. To pokazuje, jaką drogą powinniśmy iść, jeśli chcemy zmieniać Polskę. Także i przede wszystkim tę lokalną.
Dlatego proponuję: zorganizujmy IV Kongres Ruchów Miejskich w mniejszym mieście. W mniejszym mieście, które daje początek wielkiej zmianie. W Słupsku.
Wyślijmy stamtąd innym mniejszym miastom znak nadziei na zmianę polityki miejskiej. Ale przede wszystkim wyślijmy konkretne propozycje. Zorganizujmy sesję z prezydentem Biedroniem i jego sztabem wyborczym: podczas niej będziemy mogli przeanalizować program, kampanię i wszystkie działania, dzięki którym Słupsk dobrze wybrał. Wymieńmy się doświadczeniami: wielkie miasta z mniejszymi i mniejsza miasta między sobą. Zaprośmy działaczki i działaczy politycznych, społecznych i kulturalnych z zagranicznych małych miast i społeczności, nie tylko zachodnich. Zaprośmy badaczki i badaczy, których interesuje specyfika mniejszych wspólnot, animatorki i animatorów, artystki i artystów, którzy działają w takich wspólnotach. Wesprzyjmy prezydenta Biedronia oraz mieszkanki i mieszkańców Słupska. Oni się nie bali postawić na zmianę. My też się nie bójmy.
Jeśli naszym ideałem jest miasto otwarte na inność, wrażliwe społecznie, gdzie nie trzeba ukrywać lewicowych poglądów, orientacji seksualnej czy feminizmu, musimy raz na zawsze odrzucić zachowawcze odruchy. Zadaniem ruchów miejskich powinna być walka o takie miasto, a nie łykanie konserwatywnego knebla. Ci, co pragną nas uciszyć, zarzucając nam „nadmierne lewactwo” czy „przesadną kontrowersyjność obyczajową”, chcą odciągnąć naszą uwagę od Słupska. Nie dajmy im.