W Mongolii, Indiach i Kolumbii uczennice szkół średnich z powodzeniem kończą internetowy kurs jednej z najlepszych uczelni technicznych na świecie. W Legnicy nawet nie rozkręcą radia, bo to zajęcie dla chłopców.
W jednej z legnickich szkół zajęcia z techniki prowadzone są z podziałem na grupy. Jedna grupa robi sałatki i uczy się porządków, druga rozkręca radia i inny sprzęt elektroniczny. Warsztaty są nieźle wyposażone, bo szkoła pobiera czesne (ok. 200 zł miesięcznie). Każda godzina zabawy tranzystorami przekłada się na lepsze oceny z przedmiotów technicznych. A stypendium na kierunku zamawianym na politechnice to szansa na niezłą pracę. Sam prezes PZU woli zatrudniać absolwentów kierunków ścisłych.
Kiedy przychodzi moment podziału na grupy, zainteresowania i życzenia uczniów są mniej istotne niż ich płeć. Chłopcy z rozdzielnika trafiają do grupy elektronicznej, dziewczynki do kulinarno-krawieckiej. Światli nauczyciele nie chcą, by powtórzyły emigracyjną tułaczkę Marii Curie, dla której zabrakło miejsca na UJ w 1894 roku. Pewnie nie uwierzyliby, gdyby usłyszeli, że taka Grace Hopper już w 1944 roku pracowała jako elektroniczka. Nie chcą również, by chłopcy poznali podstawy prac domowych, bo wyrzuciłoby to ich poza nawias społeczeństwa. Przecież gdyby nie dobrodziejstwa segregacji, szkoła mogłaby się stoczyć do poziomu krajów Trzeciego Świata (np. Mongolii).
W takiej Mongolii uczniowie i uczennice jednej ze szkół średnich skończyli właśnie jeden z najlepszych kursów elektroniki na świecie, zgodny z programem nauczania MIT (jednej z najlepszych uczelni technicznych na świecie). Jedna z dziewczynek zdała go z wynikiem maksymalnym, co w 2012 roku udało się tylko 340 studentom i studentkom. To mniej więcej tak, jakby legnicka gimnazjalistka zdała celująco jeden z najtrudniejszych przedmiotów na elitarnej politechnice.
„Circuits and electronics” („Obwody i elektronika”) to pierwszy z bezpłatnych kursów uruchomionych w ramach programu edX, tworzonego przez czołowe uczelnie amerykańskie (MIT, Harvard, Berkeley). Kosztem 60 milionów dolarów uruchomiono platformę kształcenia internetowego, która dotarła do 160 krajów i 150 tysięcy ludzi. Choć kurs był prowadzony w języku angielskim, zdobył (oprócz Wielkiej Brytanii i USA) szczególną popularność w Indiach, Kolumbii i Hiszpanii.
„Druty” (tak potocznie nazywają ten przedmiot polscy studenci) to postrach polskich wydziałów elektrycznych i elektrotechnicznych. Podobnie jak na tradycyjnych studiach, w trakcie semestru „Circuits and electronics” trzeba zdać dwa egzaminy i zaliczyć po dziesięć zadań obliczeniowych i projektowych (program); kurs wymaga też około 12 godzin tygodniowo pracy własnej. Ostatecznie do jego końca dotrwało tylko 7 tysięcy osób. To mniej więcej tyle, ilu mamy w Polsce studentów drugiego roku kierunków „drucianych”.
Atomy, dinozaury i krasnoludki: Marcin Zaród o wynikach badania naszej wiedzy naukowej
MIT testuje edukację internetową od 2002 roku; nawet Politechnika Warszawska oferuje studiowanie elektroniki na odległość. Jednak nigdy wcześniej żadna uczelnia nie zaproponowała tak rozbudowanego programu edukacyjnego tak dużej grupie chętnych. Udostępniono im wirtualne laboratoria, pracownie projektowe i umożliwiono konsultacje w wykładowcami – wszystko bezpłatnie. A jest różnica między wrzuceniem slajdów i nagrania wideo z wykładu a kursem umożliwiającym aktywną partycypację, wymagającym projektowania i własnych eksperymentów. Polski program e-podręczników powinien wzorować się na interfejsie edX.
EdX, jako projekt uczelni prywatnej, znajduje się w specyficznej sytuacji finansowej. Większość dochodów MIT pochodzi od prywatnych darczyńców, czesne stanowi mniej niż 15 procent budżetu. Z perspektywy skarbnika uczelni edX to przede wszystkim inwestycja wizerunkowa i poligon doświadczeń dydaktycznych. Pod tym względem edX w pełni wpisuje się w tradycję wiecznego poszukiwania fundatorów nauki.
Niezależnie od tego jednak edX to świetna internetowa platforma dydaktyczna. Jeszcze do 5 września uczennice z Legnicy mogą się zapisać na jeden z siedmiu kursów związanych z elektroniką, chemią i informatyką. Wzmacniacze operacyjne, ciecze jonowe i sztuczna inteligencja mogą się okazać sposobem na szkolną dyskryminację.
*Marcin Zaród – fizyk polimerów, pracownik Centrum Badań Molekularnych i Makromolekularnych PAN w Łodzi, członek łódzkiego zespołu Krytyki Politycznej, popularyzator wiedzy z zakresu inżynierii, matematyki i fizyki.