Kiedy o wartości każdej rzeczy świadczy wyłącznie jej cena, nic poza pieniędzmi nie ma żadnej wartości – a wtedy tracimy zdolność realizowania jakichkolwiek celów publicznych. O nowej książce Mariany Mazzucato „Wartość wszystkiego. Wytwarzanie i zawłaszczanie w globalnej gospodarce” pisze Piotr Wójcik.
Które wartości są najważniejsze? Na takie pytanie każdy ma własną odpowiedź: wolność, zdrowie, równość, przyjaźń, miłość – paleta możliwości wydaje się niewyczerpana. Wśród wymienianych wartości znalazłyby się też pewnie pieniądze albo szerzej rozumiany materialny dobrobyt, ale byłyby one tylko jednymi wśród wielu innych. A jednak współczesna ekonomia, a co za tym idzie: gospodarka, zafiksowały się właśnie na pieniądzach. Chociaż ekonomia zaczęła już badać niemal wszystkie obszary życia i wydawać na ich temat rozstrzygające werdykty, jedyną wartością faktycznie braną w tych werdyktach pod uwagę są pieniądze.
„Wyznacznikiem wartości stała się cena: jeśli coś jest kupowane i sprzedawane na rynku, musi mieć wartość. To zatem nie teoria wartości określa ceny, ale teoria cen określa wartość” – pisze Mariana Mazzucato w książce zatytułowanej, nomen omen, Wartość wszystkiego [przeł. Joanna Bednarek – przyp. red.]. Jeśli coś przynosi pieniądze, to musi być w jakimś stopniu dobre. Przynajmniej w takim, że zwiększa PKB. Gdyby dobro lub usługa sprzedawana na rynku były złe, to przecież ludzie by za nie nie płacili. Logiczne.
czytaj także
Spuchnięte finanse
Taka wybrakowana teoria ekonomiczna przynosi szereg fatalnych konsekwencji. Przede wszystkim zaczęto utożsamiać wartość każdej aktywności człowieka z pieniędzmi, które dzięki niej zarabia. Brak wysokich dochodów, a w szczególności brak dochodów w ogóle, jest obciążający – widocznie nikt twoich usług nie potrzebuje. Dla gospodarki mógłbyś właściwie nie istnieć. Opieka nad chorymi lub zniedołężniałymi bliskimi czy też zwyczajne prowadzenie domu połączone z wychowywaniem dzieci wedle prawideł współczesnej ekonomii to działania zupełnie bezwartościowe. Co innego – wynajęcie prywatnej pielęgniarki lub opiekunki do dzieci – o, to już można przynajmniej wycenić. Zafiksowanie się ekonomii na pojęciu ceny sprawia, że tracimy z oczu kwestię naprawdę ważne, a wartość człowieka została sprowadzona do tego, co jest w stanie wyciągnąć na rynku.
Według Mazzucato to utożsamienie wartości z ceną ma jednak dalej idące konsekwencje. Przede wszystkim stało się niezwykle wygodne dla wielu podmiotów, które w teorii klasycznej uznawane były za aktorów jedynie przechwytujących wartość ekonomiczną. Koszty pośrednictwa finansowego stały się wartością dodaną generowaną przez sektor finansowy, który dzięki temu zdobył uzasadnienie do lobbingu za deregulacją. W rezultacie finanse dokonały szybkiej ekspansji i z marginesu gospodarki przebiły się do jej centrum, wypychając inne, faktycznie produktywne sektory.
czytaj także
W latach 1960–2014 udział finansów w wartości dodanej brutto zwiększył się ponad dwukrotnie – z 3,7 do 8,4 proc. O przeszło połowę spadł w tym samym czasie udział przemysłu – z 25 do 12 proc. W Wielkiej Brytanii udział przemysłu spadł nawet trzykrotnie – bo z 30 do 10 proc. Tamtejszy udział finansów w wytwarzanej oficjalnie wartości wzrósł za to z 5 do 8 proc. Finanse zaczęły też przechwytywać najlepiej wykształconych absolwentów, odciągając ich od bardziej produktywnych sektorów. Jeszcze na początku lat 80. wynagrodzenia w sektorze finansowym przypominały płace w całej gospodarce. Od tamtego czasu zaczęły jednak szybko rosnąć – w pierwszej dekadzie XXI wieku były już wyższe o 60–70 proc. niż przeciętne zarobki.
Inwestycje liczone w sekundach
Ekspansja finansów doprowadziła rykoszetem do finansjalizacji także innych obszarów gospodarki. Nawet firmy z sektorów produkcyjnych zaczęły osiągać znaczną część dochodów dzięki operacjom i usługom finansowym. „W pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku amerykański oddział Forda zarobił więcej pieniędzy na sprzedaży kredytów samochodowych niż samych samochodów” – zauważa Mazzucato. GE Capital, czyli finansowy oddział giganta General Electric, odpowiadał w tym czasie za połowę zysków całego koncernu.
Skutkiem ubocznym absolutyzowania ceny stała się idea „maksymalizowania wartości dla akcjonariuszy” – czyli pilnowania, by dywidendy wypłacane właścicielom spółek nieustannie rosły, nawet za cenę spadku długoterminowego potencjału firmy. W latach 2003–2012 spółki notowane w indeksie S&P500 przeznaczyły 37 proc. zysków na wypłatę dywidend i aż 54 proc. zysków na wykup akcji własnych (co też jest de facto formą dywidendy, gdyż zwiększa wskaźnik „zysk na akcję”). Na inwestycje zostało im więc zaledwie 9 proc. zysków. Nic zatem dziwnego, że stopa inwestycji zaczęła sukcesywnie spadać – w drugiej dekadzie XXI wieku spadła do poziomu najniższego od 60 lat.
W ogóle perspektywa planowania w firmach mniejszych i większych spadła drastycznie. Doraźne zyski wygrały konkurencję z długoterminowym potencjałem rozwoju firmy, który siłą rzeczy jest niepewny i obarczony sporym ryzykiem. W USA w 1945 roku jeden podmiot trzymał posiadany pakiet akcji średnio przez cztery lata. W 2000 roku już tylko przez osiem miesięcy, w 2008 roku dwa miesiące, a w 2011 roku, dzięki pojawieniu się „transakcji wysokiej częstotliwości”, zaledwie 22 sekundy.
Perspektywa krótkoterminowa dominuje także w firmach pozagiełdowych, wykupywanych przez fundusze private equity. Fundusze te skupują mniejsze przedsiębiorstwa, następnie restrukturyzują – czyli głównie tną koszty – nie bacząc na spadek ich potencjału, by po kilku latach sprzedać je z zyskiem. W USA już jedna czwarta firm o wartości 100–500 mld dolarów jest własnością funduszy private equity, które trzymają je w portfelu średnio 5,5 roku.
Opieka do prywatyzacji
Co gorsza, filozofia wartości określanej przez ceny rynkowe zakaziła także sektor publiczny. Państwa i instytucje publiczne zaczęły funkcjonować zgodnie z zasadami rynku, kierując się głównie rentownością, a nie realizowaniem swojej misji. Skutkiem było między innymi zaserwowanie polityki austerity państwom Europy Południowej, co wepchnęło je w jeszcze głębszą recesję.
czytaj także
Jednak ekonomizacja sektora publicznego dosięgnęła także państwa ze znacznie stabilniejszymi gospodarkami. Zmaterializowała się w formie prywatyzacji lub outsourcingu usług publicznych. Usługi publiczne zaczęto zlecać firmom prywatnym, które miały je wykonywać taniej i sprawniej. Stało się to dla nich doskonałym biznesem – dla społeczeństw wręcz przeciwnie. W USA zlecanie usług publicznych prywatnym podmiotom okazało się nawet dwukrotnie droższe niż wykonywanie ich przez sam sektor publiczny. Równocześnie spadła jakość świadczonych usług. Brytyjska sieć domów opieki Four Seasons Health Care po kupieniu jej przez fundusz private equity tak obniżyła jakość, że brytyjska komisja ds. jakości opieki zakazała przyjmowania jej nowych pensjonariuszy.
W rezultacie, stojąc przed być może największym wyzwaniem w historii ludzkości, czyli kryzysem klimatycznym, jesteśmy niemal zupełnie bezbronni. Według Mazzucato pozbawiliśmy się możliwości mobilizowania potencjału do osiągania wspólnotowych celów, gdyż w ostatnich dekadach zupełnie straciliśmy te cele z oczu. Sektor prywatny nigdy nie był przesadnie skłonny do prowadzenia niepewnych badań i kosztownych inwestycji w postęp techniczny na początkowym etapie – zwykle przychodził na gotowe. Badania podstawowe większości przełomowych innowacji z ostatnich dekad były finansowane przez sektor publiczny, który jednak, pod naporem filozofii absolutyzującej ceny rynkowe, sam sobie wybił zęby i upodobnił się do sektora prywatnego.
Sutowski: Zapomniana rola państwa [o książce Mariany Mazzucato]
czytaj także
Jeszcze w latach 60. państwa były zdolne do mobilizowania zasobów dla osiągnięcia zbiorowych celów – Mazzucato podaje tutaj przykład programu kosmicznego Apollo. Obecnie głównym celem państw stało się osiąganie odpowiednich wskaźników ekonomicznych, a nie ambitnych celów publicznych.
Pandemiczny poligon
Sprostanie wyzwaniu walki ze zmianami klimatycznymi wymagać będzie zmobilizowania wszystkich zasobów i skoordynowanych inwestycji publicznych na ogromną skalę. Znacznie większą niż wszystko, czego wcześniej ludzkość zdążyła dokonać. Według Mazzucato ta misja się nie uda, jeśli znów w centrum debaty ekonomicznej nie zostanie postawiona kwestia wartości. A dokładnie rzecz biorąc – wartości publicznej.
To wartości – takie jak poziom zdrowia, czyste środowisko naturalne czy równość szans dla wszystkich – powinny stanąć w centrum zainteresowania ekonomii. Dzięki temu realne stanie się prowadzenie „polityki nakierowanej na misję”, której osiągnięcie powinno być wyzwolone spod reżimu rentowności i krótkoterminowości. „Konkretne misje wymagające różnego rodzaju współpracy są konieczne, by realizować projekt walki z kryzysem klimatycznym lub rakiem – musimy określać jasne cele, angażować wiele podmiotów, inwestować i odkrywać nowe obszary, ale musimy także być cierpliwi, jeśli chodzi o realizację celów długookresowych” – pisze autorka Wartości wszystkiego.
czytaj także
Mazzucato pisała swoją książkę jeszcze przed pandemią, która, paradoksalnie, może stać się takim zaczynem zmiany myślenia. Sama w sobie oczywiście jest straszna, jednak podczas walki z nią państwa na całym świecie poświęciły wyniki ekonomiczne dla ratowania zdrowia i życia, wprowadzając lockdowny i obostrzenia w przemieszczaniu się. Dodatkowo zmobilizowały ogromne zasoby w celu uruchomienia tarcz antykryzysowych i organizowania szybkiej akcji szczepień. Zresztą badania nad częścią szczepionek były finansowane przez środki publiczne – mowa o preparatach Moderny, sfinansowanych niemal w całości przez amerykańską agencję BARDA, oraz AstraZeneki. Pandemia potencjalnie mogłaby być więc dla ludzkości poligonem przed innym, jeszcze większym wyzwaniem – nie umniejszając skali wyzwania covidowego.
Oczywiście wciąż jest spora szansa, że niczego się jednak nie nauczymy i lepiej już nie będzie.