Nowa matryca VAT nieco uprości system podatkowy, obniżając stawki na niektóre produkty, podwyższając przy tym na inne. Nie zmieni jednak filozofii polskiego systemu podatkowego, opartego na podatku od towarów i usług. Podatku szkodliwym, niesprawiedliwym i kryminogennym.
„My obniżamy podatki; dziś zaczyna obowiązywać nowa matryca VAT, która m.in. obniża stawkę VAT na pieczywo, owoce cytrusowe i artykuły higieniczne” − mówił w trakcie kampanii wyborczej prezydent Andrzej Duda. Odnosił się do zmiany stawek podatku VAT, które weszły w życie 1 lipca i w jego wypowiedzi urosły do rangi dużej zmiany przekładającej się wymiernie na stan naszych portfeli. Jak zawsze, pan prezydent nieco podkoloryzował rzeczywistość. Zmiany w matrycy mają na celu głównie uproszczenie systemu VAT, a na część kategorii produktów stawka została nawet podniesiona.
Faktem jest, że wpływy z VAT będą niższe o kilkaset milionów złotych, więc siłą rzeczy kupujący zapłacą trochę mniej. Tym bardziej że obniżone zostaną stawki głównie na produkty spożywcze. Nie ruszono jednak kluczowej kwestii, czyli filozofii polskiego systemu podatkowego, opartego na podatku od towarów i usług. Podatku szkodliwym, niesprawiedliwym i kryminogennym. PiS miało wiele okazji, by to zmienić, ale brakuje mu politycznej woli. Z tego prostego powodu, że musiałoby naruszyć interesy wielu grup, którym nacisnąć na odcisk nie chce.
Cios w fanów ośmiorniczek
Najważniejszym celem zmiany w stawkach VAT, które weszły w życie 1 lipca tego roku, było wyeliminowanie sytuacji, w których produkty należące do tych samych kategorii były opodatkowane różnymi stawkami. To prowadziło nie tylko do zwyczajnych błędów popełnianych przez podatników, którzy musieli potem nadpłacać podatek, ale też prób oszustw. Przykładowo część przypraw była opodatkowana stawką 23 proc., a inne stawką 5 proc.
Sprawiedliwe podatki – kilka prostych trików. Liberałowie i PiS ich nienawidzą
czytaj także
Po zmianach wszystkie będą obciążone stawką 8 proc. Podobne ujednolicenie dotyczy pieczywa i ciastek. Przy okazji obniżone zostało opodatkowanie niektórych kategorii żywności i produktów pierwszej potrzeby. Stawka na owoce i część orzechów spadnie z 8 do 5 proc. Dokładnie taka sama obniżka obejmie żywność homogenizowaną, dietetyczną oraz zupy i buliony.
Pięcioprocentową stawką są od teraz obciążone także artykuły dziecięce – pieluchy, foteliki samochodowe itd. Rząd szczególnie chwalił się tym właśnie posunięciem, przy czym trzeba zauważyć, że także w tym przypadku zmiana wynosi tylko 3 punkty procentowe.
Z drugiej strony kilka kategorii produktów będzie teraz droższych, choć trudno tu znaleźć jakieś większe kontrowersje. Stawka na drewno opałowe wzrośnie z 8 do 23 proc., co jest bardzo dobrą zmianą z punktu widzenia walki ze smogiem i emisją dwutlenku węgla. Tym bardziej że pozostałe spalane źródła energii są jeszcze opodatkowane akcyzą, a drewno opałowe nie. Z 5 do 23 proc. wzrośnie obciążenie cen homarów, ośmiornic oraz kawioru. Jak rozumiem, to cios w fanów słynnych ośmiorniczek, ale raczej niegroźny dla całego społeczeństwa, w którym popularność tych produktów jest niska. Z 8 do 23 proc. wzrośnie opodatkowanie lodu do celów spożywczych.
Cała operacja będzie kosztować budżet państwa 350 mln złotych. Można więc faktycznie to nazwać obniżką podatku VAT, gdyż taka kwota zostanie w „kieszeniach konsumentów”. Jednak z punktu widzenia całego systemu podatkowego w Polsce jest to zmiana minimalna.
VAT nadal rządzi
Według szacunkowych danych z wykonania budżetu państwa za rok 2019 wpływy ze wszystkich podatków pośrednich w Polsce wyniosły 255,6 mld zł. Gdyby odjąć od tego podatek akcyzowy, to okaże się, że pozostałe podatki pośrednie, czyli głównie VAT, przyniosły budżetowi ponad 182 mld zł. Tak więc rząd obniżył właśnie VAT w Polsce o jakieś dwa promile wpływów z zeszłego roku. Nie ma tu mowy o żadnej realnej zmianie, to czysta kosmetyka. Mająca sens i generalnie idąca w dobrą stronę, ale jednak wciąż kosmetyka. Nadal budżet polskiego państwa będzie zależał głównie od podatków pośrednich, które w 2019 r. zapewniły mu dwie trzecie dochodów. A sam VAT odpowiadał za 45 proc.
Pod względem wpływów z podatku od towarów i usług wyraźnie przekraczamy średnią OECD. W 2018 r. wyniosły one w Polsce 12,3 proc. PKB, przy średniej OECD w wysokości 11 proc. Ściągamy z VAT tyle samo co Szwecja, choć przecież ogólne wpływy podatkowe w tym kraju są znacznie wyższe niż nad Wisłą. Tymczasem w podatkach bezpośrednich, czyli dochodowych (PIT) i korporacyjnych (CIT), jesteśmy już znacznie poniżej średniej – przynoszą one budżetowi Polski zaledwie 5,3 proc. PKB, czyli 3 punkty procentowe mniej niż średnia OECD. Szwecji przynoszą one prawie 13 proc. PKB, a Danii 24,4 proc. W Belgii, Holandii i Niemczech dochody budżetowe są rozłożone mniej więcej po równo między wszystkie trzy wymienione wyżej źródła.
Należymy więc do krajów, w których podatki bezpośrednie odgrywają najmniejszą rolę w finansach publicznych. Z trzech głównych źródeł wpływów budżetowych – podatki pośrednie, składki na ubezpieczenie społeczne i podatki dochodowe – to właśnie te ostatnie są zdecydowanie najniższe. W krajach o egalitarnych systemach społecznych podatki dochodowe odgrywają co najmniej równorzędną rolę, jeśli nie wiodącą. W Danii odpowiadają one za zdecydowanie największą część dochodów finansów publicznych. W Szwecji rozkłada się to mniej więcej po równo – między podatki pośrednie i dochodowe.
czytaj także
Kolejny podatek, od dochodów korporacyjnych, odpowiada w Polsce równowartości 2 proc. PKB – średnia OECD jest o połowę wyższa, podobnie jak w Szwecji i Danii. Nawet w pobliskich Czechach wpływy z CIT wynoszą 3,5 proc. PKB, a wśród liderów OECD przekraczają one wyraźnie 5 proc.
Niesprawiedliwy i kryminogenny
Dlaczego taki stan rzeczy jest niepożądany? Z dwóch głównych powodów. Przede wszystkim podatek VAT jest podatkiem z natury degresywnym. Inaczej mówiąc, w większym stopniu obciąża mniej zarabiających, kiedy zamożni specjalnie go nie odczuwają. Im mniej się zarabia, tym większą część dochodów wydaje się na towary konsumpcyjne, a jeśli komuś uda się coś odłożyć, to głównie po to, żeby dokonać większego zakupu konsumpcyjnego – także obciążonego podatkiem VAT.
Wraz ze wzrostem dochodów zwiększają się możliwości oszczędzania i inwestowania zakumulowanych aktywów. Wysokie dochody umożliwiają także częstsze wyjazdy zagraniczne i wydawanie pieniędzy poza granicami kraju. Według raportu „Kogo obciążają podatki w Polsce”, autorstwa Jakuba Sawulskiego, podatek VAT obciąża 14 proc. dochodów najbiedniejszych 10 proc. Polek i Polaków. Tymczasem 10 proc. najbogatszych obywateli podatek VAT zabiera jedynie 9 proc. dochodów. A więc proporcjonalnie najbiedniejsi płacą VAT o połowę wyższy niż najbogatsi.
Kolejnym problemem VAT jest jego kryminogenność. Jego konstrukcja umożliwia wyłudzanie go na olbrzymią skalę. VAT jest płacony jedynie przez finalnego odbiorcę, czyli zwyczajnego konsumenta. Tymczasem VAT zapłacony przez przedsiębiorcę jest mu zwracany. W ten sposób przy pomocy karuzel vatowskich, a także zwykłych pustych faktur, niektóre nieuczciwe podmioty gospodarcze wyłudzają zwroty od polskiego fiskusa liczone w miliardach złotych. W lutym tego roku Ministerstwo Finansów ogłosiło z dumą, że luka w VAT spadła do 12,1 proc. potencjalnych wpływów, choć jeszcze w 2013 r. wynosiła prawie 26 proc. Ale to oznacza, że wciąż kilkadziesiąt miliardów złotych z VAT rocznie jest wyłudzanych. To gigantyczna kwota.
Skoro PiS tak walczy z mafiami vatowskimi, obciążając poprzednią ekipę rządzącą winą za odpływ z budżetu państwa w sumie kilkuset miliardów złotych, to powinno zabrać się nie tylko za uszczelnianie luki vatowskiej, ale też za stopniowe zmniejszanie roli tego podatku w polskim systemie. Bo to w największym stopniu ograniczyłoby nominalną utratę wpływów budżetowych.
Podatki do reformy
Najczęściej przywoływaną koncepcją reformy podatku VAT jest ujednolicenie wszystkich stawek do 16 proc., co byłoby neutralne dla budżetu, gdyż efektywna stawka tego podatku wynosi właśnie mniej więcej tyle. To byłaby jednak bardzo zła zmiana, gdyż doprowadziłaby do znacznego wzrostu cen żywności, która obecnie jest opodatkowana stawkami 5 i 8 proc. Czyli najbiedniejsi dostaliby jeszcze bardziej po głowie. Lepszym rozwiązaniem byłoby stopniowe obniżanie głównej stawki VAT do 20 proc., a w dłuższej perspektywie nawet i do 15 proc., co jest minimalnym dopuszczalnym poziomem w UE – przy zachowaniu stawek obniżonych. Oczywiście przy okazji można też obejmować obniżonymi stawkami kolejne kategorie produktów.
czytaj także
W pierwszej kolejności należałoby jednak powrócić do podstawowej stawki VAT na poziomie 22 proc. Przypomnijmy, że 23 proc. zostało wprowadzone w 2011 r. z powodu kryzysu gospodarczego tylko „na pewien czas”, tj. do końca 2013 r. Ten czas wciąż trwa, a rząd PiS także go przedłużył – czyli zachował się dokładnie jak poprzednicy.
Stopniowe obniżanie podstawowej stawki VAT będzie oczywiście powodować ubytki budżetowe. Można je łatać zwiększaniem wpływów z podatków bezpośrednich. Można podwyższyć podatek CIT o 1 punkt procentowy do 20 proc. Jednak nawet pozostawienie go na dotychczasowym poziomie nie zamyka możliwości zwiększania wpływów z tego źródła. Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego luka w CIT, spowodowana optymalizacją podatkową i pompowaniem kosztów przez przedsiębiorstwa, wyniosła w 2017 r. ponad 1 proc. PKB, czyli 21,4 mld zł. Załatanie tej luki także może przynieść budżetowi miliardy złotych.
Drugim źródłem powinny być oczywiście podatki od dochodów osobistych (PIT), które dla zarabiających powyżej średniej krajowej są jednymi z niższych w OECD. Dlatego należałoby wprowadzić trzeci próg podatkowy o wysokości 40 proc. dla najlepiej zarabiających – tj. powyżej 250 tys. zł rocznie.
czytaj także
Oczywiście przy zachowaniu daniny solidarnościowej (4 proc. od dochodów powyżej miliona złotych). Przy tym należałoby objąć skalą podatkową wszystkich, czyli także samozatrudnionych i przedsiębiorców na podatku liniowym. Kolejną kwestią jest zatamowanie luki w PIT, której jeszcze chyba nikt nie wyliczył, ale prawdopodobnie jest ona ogromna, zważywszy na to, że „kupowanie na fakturę” czego popadnie i wrzucanie wydatków prywatnych w koszty jest w Polsce tak powszechne, że większość nawet nie wie, że to coś złego.
Kraje egalitarne, w których panuje względna przynajmniej sprawiedliwość ekonomiczna, mają systemy podatkowe oparte na podatkach bezpośrednich. Przebudowa polskiego systemu podatkowego w tym kierunku wywoła oczywiście sprzeciw wielu uprzywilejowanych grup społecznych, takich jak zamożni przedsiębiorcy oraz kadry kierownicze korporacji. Ale przecież politycy PiS nieraz już deklarowali, że dla nich nie ma świętych krów i będą walczyć z każdą kastą, więc chyba się ich nie przestraszą. Prawda?