Gospodarka

Nie kupuję planu Morawieckiego

Państwo jako korporacja – „przedsiębiorcyzm” i wiara w zapożyczone rozwiązania.

Dla jednych objawienie, dla innych zaledwie długa prezentacja w Power Poincie – plan Morawieckiego. Dokument, który w środowiskach lewicowych wzbudził wielkie poruszenie, bo oto ktoś wreszcie zaczyna traktować gospodarkę jako część polityki, nie sferę z niej wyodrębnioną. Więcej, chce aktywnie politykę na odcinku gospodarka uprawiać i przedstawia konkretne pomysły. Po ośmiu latach programowego braku programu i czynienia z tego faktu przewagi nad polityczną konkurencją w wykonaniu Platformy Obywatelskiej wreszcie realna zmiana. Państwo ma wrócić na rynek jako aktywny gracz, ma ten rynek kształtować tak, by ludziom żyło się lepiej, a Polska rosła w siłę.

Państwo oczywiście nigdy rynku nie opuściło realnie, zniknęło wyłącznie w opowieściach opisujących rzeczywistość rządzących od 2007 roku polityków. To przecież hańbiące zamówienia publiczne ze stawkami za godzinę ochrony na poziomie sześciu złotych brutto, nierozsądne kryteria dające sto procent punktów kryterium ceny przyczyniły się wydatnie do kompletnego zdziczenia, jakie zapanowało na polskim rynku pracy. Programowa apolityczność była wszak równie polityczna, co proponowane przez premiera Morawieckiego ruchy. Stąd właśnie ciepłe przyjęcie planu przez część środowiska lewicowego.

Drugą przyczyną jest już sama substancja owego planu. Zaprzęgnięcie mocy państwa do wydźwignięcia Polski z naszej obecnej pozycji międzynarodowej, próba przekierowania gospodarki na bardziej wydajne tory, a w konsekwencji poprawa jakości życia polskich pracownic i pracowników, którzy zamiast skręcać telewizory z dostarczonych komponentów, będą produkować towary o wysokiej wartości dodanej. Tym samym Polska znów zerka w stronę Dalekiego Wschodu, próbując zbudować już nie drugą Japonię, co raczej Chiny lub Koreę Południową. Ten ostatni kraj to ojczyzna Ha-Joon Changa, profesora z Cambridge, autora kilku książek popularyzujących wiedzę o ekonomii, między innymi wydanych w Polsce 23 rzeczy, których nie mówią ci o kapitalizmie . W niej między innymi możemy przeczytać o historii Korei Południowej, kraju zniszczonego bratobójczą wojną, który wydźwignął się do pozycji dzisiejszego potentata nowoczesnych technologii stosując metody wprost przeciwne do zalecanych przez neoliberalnych ekonomistów i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Zamiast wolnego handlu i otwarcia na zagraniczne towary – ścisła ochrona rynku wewnętrznego i merkantylna polityka handlowa.

Jednakże Chang nie traktuje przykładu swojej ojczyzny jako uniwersalnego sposobu na rozwój, a jedynie jako odtrutkę na powtarzane przez całe dziesięciolecia rzekome ekonomiczne aksjomaty. Ideą strojącą za jego pracami jest zachęcanie do zadawania pytań, nie zaś bezkrytycznego przyjmowania zestawu recept, obojętnie czy neoliberalnych, czy jakichkolwiek innych. Natomiast minister Morawiecki, nie kryjący swojej fascynacji modelem rozwoju dalekowschodniego, wydaje się o tym nie wiedzieć.

Czemu więc nie kupuję planu dla Polski premiera Morawieckiego?

Pierwszym grzechem pomysłu na Polskę w wykonaniu wicepremiera jest „przedsiębiorcyzm”. Znaczna część prezentacji poświęcona jest opisom rożnych sposobów wspierania rodzimego biznesu, przekształceń instytucji tym się zajmujących, by lepiej, trafniej i wydajniej identyfikowały sektory kluczowe i je właściwie wspierały.

Od ustawy Wilczka do planu Morawieckiego przedsiębiorcy na czele.

Jedyna rzeczywista zmiana, jaką oferuje nam rząd Prawa i Sprawiedliwości, to baczenie na narodowość kapitału, gdyż wspierane przedsiębiorstwa mają być w polskich rękach i mają podwyższać Produkt Narodowy Brutto. Wskaźnik ten ma zastąpić coraz mniej poważany „pekab”.

Dlaczego jednak tym razem stawianie na biznes ma zadziałać, skoro przez ostatnie lata polska gospodarka wpasowała się w gospodarkę światową jako podwykonawca, dostawca taniej siły roboczej? Znalazła się w tej pozycji oczywiście nie świadomą decyzją polityków, lecz raczej jako skutek wielu czynników, wypadkowej sytuacji międzynarodowej, polityki Niemiec oraz innych graczy europejskich. Dlaczego premier Morawiecki uważa, że to właśnie w rękach polskich przedsiębiorców leży klucz do sukcesu i do skutecznego przeniesienia naszego kraju na wyższy poziom rozwoju? Odpowiada na to sam minister. Pytany w wywiadzie z ósmego czerwca 2014 roku o postaci, które mógłby określić mianem współczesnych bohaterów, o autorytety odpowiada:

„Dziś mam też zbiorowy autorytet – są nim polscy przedsiębiorcy potrafiący w najtrudniejszych warunkach, bez wsparcia, zacząć od zera i ciężką pracą, wytrwałością, zapobiegliwością osiągnąć sukces.”

Polska ostatniego ćwierćwiecza dla premiera Morawieckiego prezentuje się jako kraj najtrudniejszych warunków dla przedsiębiorcy, jałowa gleba, gdzie zaprzęgnięty do pługa biznesmen orze na ugorze, a dziatki jego zbierają kamienie, które niewdzięczna ziemia rodzi.

Kraj, w którym złotówka zainwestowana w kapitał ludzki daje zwrot na poziomie niespotykanym w Europie, podatki są niskie, a państwo oficjalnie skapitulowało przed optymalizacjami podatkowymi, jest tak strasznym miejscem do uprawiania biznesu. W oczach wówczas jeszcze nie ministra, a prezesa Morawieckiego.

Świadczy to o tym, że polscy przedsiębiorcy jako grupa do perfekcji opanowali przywarę podobno typowo polską, czyli narzekanie. Robią to tak konsekwentnie, że już chyba wszyscy uwierzyli, że los ich jest ciężki. Na dane o udziale płac w PKB machają rękami, na wykresy porównujące średni koszt pracy w Polsce w porównaniu do reszty krajów Unii chwytają się za serce.

Oddajmy sprawiedliwość planowi Ministerstwa Rozwoju, wspieranie polskiego biznesu ma mieć tym razem charakter znacznie bardziej przemyślany. Ma przypominać bardziej precyzyjne uderzenia, nie naloty dywanowe, jak miało i ma to miejsce w wypadku unijnych dotacji. Tylko dlaczego mamy wierzyć w zapowiedzi zmiany podejścia? Zapowiedzi sprawniejszego wsparcia biznesu i ukrócenia marnotrawstwa środków publicznych pojawiają się przy okazji każdych wyborów, lecz zmienia się niewiele.

Grzech drugi, wywodzący się bezpośrednio z pierwszego, to wiara w zapożyczone rozwiązania.

Premier sam proponuje zatrudnienie konsultantów, którzy przyjdą z gotowym know-how i wskażą Polsce drogę rozwoju. Państwo jest porównane do korporacji, która sięga po zewnętrznych fachowców i w ten sposób szuka nowych możliwości rozwoju i poprawy bieżącego funkcjonowania.

Liberalna logika traktowania państwa narodowego niczym korporacji nastawionej na zysk to kolejny odgrzewany kotlet. Owszem, być może gdyby za rządów premiera Morawieckiego doszło do prywatyzacji kolejnych monopoli publicznych, to np. gminny wodociąg nie zostanie sprzedany inwestorowi szwedzkiemu, tylko polskiemu. Tylko jaką to będzie pociechą dla użytkownika, który ostatecznie zapłaci za zysk nowego właściciela? Wszak wzorce, z których czerpie premier Morawiecki, a więc Daleki Wschód i recepty proponowane przez Justina Lina, chińskiego ekonomistę, przedstawiciela tzw. ekonomii strukturalnej, nie są nowe. Wyszukiwanie sektorów dających nadzieję na wygenerowanie największego zwrotu nie wydaje się koncepcją rewolucyjną, jeśli będziemy pamiętać, że państwo zawsze uprawia jakąś politykę gospodarczą, choćby była to polityka świadomego niedziałania.

Czy ów plan oparty na założeniach owej ekonomii strukturalnej, wzorujący się na Dalekim Wschodzie, ma szansę w Polsce? Nie sądzę. Dlaczego?

Plan nie uwzględnia aspiracji Polek i Polaków. Nasza ojczyzna nie jest wyniszczoną bratobójczą wojną domową Koreą, w której panuje głód, a dom z prawdziwą podłogą zamiast klepiska stanowi rzadkość. Władzy nie dzierży wojskowa dyktatura. Nie powtórzymy cudu znad rzeki Han, bo przez Polskę płynie Wisła. Gdyby premier Morawiecki ogłaszał swój plan w roku 1945, w alternatywnej rzeczywistości, w której armia sowiecka ruszyła na południe, a Polska znalazła się po drugiej stronie żelaznej kurtyny, wówczas niesione falą radości z odzyskania wolności społeczeństwo, wspólnie dźwigające z biedy siebie i swoje dzieci, mogłoby przebudować kraj.

Dziś to się nie uda. Dziś to rodzice mają często lepszą sytuację, pewniejszą pracę, a dzieci pracują na śmieciówkach. Brak dziś paliwa do wzniecenia entuzjazmu, nie ma możliwości przekonania, że koszty, jakie się wiążą z wdrażaniem planu przebudowy polskiej gospodarki, są warte poniesienia przez nas wszystkich. Ostatnie bez mała trzydzieści lat to prywatyzacja zysków, prywatyzacja dóbr wspólnych i wbijanie w głowy już w podstawówkach, że istotny jest sukces osobisty, nie wspólny. Jak w takich warunkach można myśleć o Polkach i Polakach jako wspólnocie zdolnej do tak dużego wysiłku, jak zmiana proponowana przez Ministra Rozwoju?

Czy sugeruję zatem, że Polska już na zawsze pozostanie montownią, rezerwuarem siły roboczej dla kolejnych, wybijających się na gospodarczą swobodę sąsiadów? Nie. Plan rozwoju zaproponowany przez Mateusza Morawieckiego jest bez wątpienia dokumentem ciekawym, ale pozbawionym jednego, w mojej opinii kluczowego punktu.

Wsparcie pracownic i pracowników poprzez realne wzmocnienie związków zawodowych to fundament, bez którego żaden plan modernizacyjny nie może się w Polsce udać.

Rzeczywisty udział zatrudnionych w zarządzaniu zakładem, współodpowiedzialność za jego losy i odczuwalny w portfelu sukces wspólnych starań – to podstawa, którą w planie Morawieckiego zbyto ogólnikami mieszczącymi się na jednym slajdzie. Tymczasem presja, którą rząd musi wywrzeć na polski biznes, by ten skierował się w wymarzone przez Morawieckiego strony w polskich warunkach winna przybrać – przynajmniej częściowo – postać presji płacowej. Wzmacniająca się pozycja oferujących swoją pracę w naturalny sposób popchnie przedsiębiorców do poszukiwania zyskowniejszych przedsięwzięć, które powinny być dodatkowo wspierane przez państwo, na co tak wiele miejsca w zarysie planu poświęciło ministerstwo. Jednakże ostentacyjne wręcz pominięcie zagadnienia wzmacniania pozycji pracowniczych świadczy o poważnych ograniczeniach ministerialnego pomysłu na przekształcenie polskiej gospodarki.

Docieramy tym samym do grzechu trzeciego. Czy Mateusz Morawiecki, prezes, który został politykiem, jest w stanie przeprowadzić reformy wymagające nie tylko ogłady i umiejętności doboru właściwych butów do nowych spinek do mankietów?

Warto sięgnąć do wywiadów z jeszcze prezesem Morawieckim, tych wypowiedzi, które nie zostały wygładzone przez konieczność trzymania się politycznego konwenansu. Cóż w nich znajdziemy?

Przesiąkniętego korpomyśleniem przedstawiciela górnego już nie procenta, a promila. Prezentującego myśl, że polska emigracja to zjawisko, które można powstrzymać budując dumę narodową, nie zaś płacą minimalną i sprawną Inspekcją Pracy. Jak błędna jest to opinia udowadniają dziarscy chłopcy z Ruchu Narodowego walczący z islamizacją północnego Londynu. Jednocześnie problem umów śmieciowych nie jest problemem rzeczywistym, bo są one dobrym narzędziem, uelastyczniającym rynek pracy, a poza tym my wszyscy powinniśmy zacisnąć pasa i oszczędzać pieniądze na inwestycje. Z kilkumilionowej pensji prezesa banku zapewne da się odłożyć, ze śmieciówki trochę trudniej. Jednak prezes Morawiecki korzystając z podstawowego narzędzia fałszowania rzeczywistości, przeprowadza paralelę między sytuacją swoją, a prekariuszki na śmieciówce, wzywa do wspólnego dbania o Polskę. Zapewne liniowego, bo progresywne byłoby przesadą.

Na zakończenie dodam, że sam fakt dyskusji o przyszłości polskiej gospodarki jest cenny. Prawo i Sprawiedliwość w tym jednym punkcie niewątpliwie może sobie zapisać duży plus, a plan Morawieckiego stanie się niewątpliwie punktem odniesienia do rozmów o reformach polityki gospodarczej. Jednocześnie kompletny brak prawdziwej rozmowy o planie, brak konsultacji z opozycyjnymi siłami politycznymi każe zadać pytanie, czy Prawo i Sprawiedliwość ma zamiar utrzymać się u władzy przez najbliższe cztery kadencje i w spokoju realizować zamierzenia premiera Morawieckiego, czy też plan jest jedynie projektem wirtualnym, jakich było już wiele?

***

Jarosław Sojaprawnik, doradca podatkowy, od niemal dziesięciu lat współpracujący z polskimi przedsiębiorcami. Jedna z osób odpowiedzialnych za podatkowo-gospodarczą część programu partii Razem.

**Dziennik Opinii nr 79/2016 (1229)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij