Gospodarka

Dochód podstawowy w państwie opiekuńczym [polemika]

Dochód podstawowy nie oznacza likwidacji państwa opiekuńczego. Nikt z progresywnych zwolenników nie zakłada wprowadzenia go zamiast usług publicznych czy wszelkich innych świadczeń socjalnych. Polemika z artykułem Pawła Bukowskiego i Wojciecha Paczosa.

Jako autorzy inicjatywy „Pacjent Europa”, postulującej m.in. wprowadzenie w Unii Europejskiej tymczasowego bezwarunkowego dochodu podstawowego na okres przynajmniej trzech miesięcy, z zaciekawieniem przystąpiliśmy do lektury artykułu Pawła Bukowskiego i Wojciecha Paczosa. Przedstawiona przez tych autorów fundamentalna krytyka BDP powinna zostać, naszym zdaniem, zestawiona na poważnie z kontekstem obecnego kryzysu. Nie ukrywamy, że spoglądając na nazwiska autorów – cokolwiek by powiedzieć, wyróżniających się w środowisku młodych ekonomistów – spodziewaliśmy się wpuszczenia do nieco już gęstej od argumentów dyskusji powiewu świeżego powietrza. Poszerzenia dyskursu o nowe spostrzeżenia czy twarde dane. Niestety.

Bezwarunkowy dochód podstawowy oznaczać będzie koniec państwa opiekuńczego

Już sam tytuł artykułu („Bezwarunkowy dochód podstawowy oznaczać będzie koniec państwa opiekuńczego”) wprowadza w błąd. Nie musimy wybierać między dochodem podstawowym a państwem opiekuńczym – jedno nie wyklucza drugiego. Zacytujmy tutaj słuszną uwagę Pawła Bukowskiego z debaty na temat postwzrostu: „myślenie w kategoriach dychotomii, że musimy wybierać pomiędzy jednym a drugim, że nie możemy mieć tych dwóch rzeczy naraz, jest kalką z myślenia neoliberalnego”. Przyjęcie przez autorów, że wprowadzenie BDP jest równoznaczne z likwidacją wszystkich dotychczasowych usług publicznych, to założenie arbitralne, w dodatku zaczerpnięte z narracji ojca neoliberalizmu – Friedricha von Hayeka.

W rzeczywistości nikt z progresywnych (czyli nie-neoliberalnych) zwolenników dochodu podstawowego nie zakłada wprowadzenia BDP zamiast usług publicznych czy wszelkich innych świadczeń socjalnych. Owszem, wskazuje się, że BDP może zastąpić zasiłki z pomocy społecznej czy zasiłek dla bezrobotnych, ale jest to konsekwencją prostego założenia, że BDP pełni wobec tych zasiłków funkcję rozszerzającą. Jeśli celem zasiłków jest łagodzenie ubóstwa, to nie ma powodu, żeby wypłacać je w przypadkach, gdy to ubóstwo jest eliminowane przez BDP. Zauważmy, że nawet bez likwidacji wspomnianych zasiłków po wprowadzeniu BDP ich beneficjenci przekraczaliby kryterium dochodowe, więc takie zasiłki i tak by im nie przysługiwały.

Wbrew sugestiom autorów większość zwolenników nie postuluje jednak zastąpienia przez BDP wielu innych świadczeń, np. związanych z chorobą lub niepełnosprawnością, bo ich cel jest zupełnie inny: rekompensata za losowe i wyjątkowo trudne warunki życia oraz mniejsze możliwości uzyskiwania dochodu. To jednak nie koniec uproszczeń.

Na samym początku autorzy zarzucają zwolennikom BDP, że opierają swoje propozycje na argumentach filozoficznych, „lecz [formułują] zdecydowanie zbyt mało uzasadnień ekonomicznych”. Z tym sformułowaniem nie sposób się zgodzić. Po pierwsze dlatego, że to nieprawda, gdyż wiele wiodących opracowań zawiera bardzo solidną bazę ekonomiczną[1]. Spodziewając się jednak, że ekonomiści podejmujący ten temat rzeczywiście skupią się na „uzasadnieniach ekonomicznych”, doznaliśmy kolejnego rozczarowania. W omawianym tekście argumentacji ekonomicznej jest bowiem zaskakująco mało. Bukowski i Paczos nie podejmują też poważnej refleksji nad pozytywnymi, stricte ekonomicznymi skutkami BDP, takimi jak presja na automatyzację i poprawę warunków płacy w najbardziej uciążliwych czy rutynowych zawodach, stworzenie siatki zabezpieczenia społecznego umożliwiającej nowym przedsiębiorcom i innowatorom podejmowanie ryzyka, czy zagadnień na styku BDP i wzrostu oszczędności gospodarstw domowych lub spadku toksycznego długu prywatnego.

Standing: Usługi podstawowe czy dochód podstawowy? Jedno nie wyklucza drugiego

Z zarzutem dotyczącym braku „uzasadnień ekonomicznych” nie sposób się zgodzić również dlatego, że sprowadzanie tematów takich jak BDP do zagadnienia czysto ekonomicznego znacznie ogranicza nasze horyzonty poznawcze. Na BDP warto patrzeć jako na zagadnienie o charakterze interdyscyplinarnym, które wymaga nie tylko wiedzy i argumentacji ekonomicznej, ale także namysłu filozoficznego, socjologicznego, prawniczego, z zakresu psychologii społecznej, czy wreszcie nauk o środowisku i klimacie. Jednak autorzy dzielą się w głównej mierze po prostu swoimi uprzedzeniami, lękami i fantazjami niezwiązanymi z naukowym oglądem świata.

Z kolei sformułowane przez nich argumenty ekonomiczne bazują na twierdzeniach wielokrotnie powtarzanych w przeszłości i równie często poddawanych krytyce. Najlepszym przykładem niech będą przywoływane przez autorów argumenty o negatywnym wpływie dochodu podstawowego na rynek pracy – podważane przez większość opracowań, w tym opartych na programach pilotażowych[2].

Dochód podstawowy na czas pandemii? Brazylia testuje takie rozwiązanie lokalnie

Autorzy sugerują, że o słabości BDP najlepiej świadczy fakt, iż do tej pory nie został on praktycznie nigdzie wcielony w życie (ironicznie przywołując przykłady Mongolii i Iranu). O sile tego argumentu niech świadczy najlepiej porównanie historyczne – jeszcze na początku XX w. wielu tzw. poważnych ekonomistów uważało, że ośmiogodzinny dzień pracy jest utopijną mrzonką, która jak dotąd została wprowadzona ledwie w egzotycznych krajach (Australii i Nowej Zelandii – od połowy XIX w.). Normą zaś była praca po 13–16 godzin na dobę, także wśród kobiet i dzieci. Notabene najczęstszym podnoszonym wówczas argumentem przeciwko obniżeniu czasu pracy było stwierdzenie, że „nas na to nie stać”, a gospodarki upadną. Większość zachodniego świata (który chciałby uchodzić za „cywilizowany”) wprowadzała gwarancję ośmiogodzinnego dnia pracy dopiero od lat 30. ubiegłego stulecia (Francja w 1936 roku, a USA w latach 50.). Z dzisiejszej perspektywy łatwo ocenić, jak „naukowe” były argumenty ekonomistów klasycznych sprzeciwiających się systemowym reformom.

Jeszcze na początku XX w. wielu tzw. poważnych ekonomistów uważało, że ośmiogodzinny dzień pracy jest utopijną mrzonką.

Zupełnie bezpodstawna jest również argumentacja dotycząca wpływu dochodu podstawowego na nierówności. Po pierwsze, autorzy oparli ją na arbitralnym założeniu, że BDP będzie finansowany za pomocą dotychczasowych mechanizmów fiskalnych i w niezmienionej postaci – w tym sensie mówią o degresywności pozyskiwania środków na finansowanie BDP i stwierdzają, że obciąży on bardziej biednych niż bogatych. Argument ten nie ma jednak potwierdzenia w programach BDP formułowanych przez progresywnych ekonomistów na całym świecie. Zdecydowana większość tych programów, zwłaszcza formułowanych przez ekonomistów o podejściu „prospołecznym”, przyjmuje bowiem jako podstawowe założenie, że źródłem finansowania BDP będą nowe narzędzia fiskalne – podatek cyfrowy, podatek od majątków, podatek od zysków kapitałowych z robotyzacji i automatyzacji, podatki związane z korzystaniem ze środowiska, a także wprowadzenie progresywności w dotychczasowych podatkach dochodowych[3].

Autorzy podają co prawda dość ogólne „wyliczenia kosztów” wprowadzenia BDP, jednak sami zaznaczają, że skokowe podniesienie dochodów budżetu państwa jest niemożliwe tylko w sensie „politycznym”. W sensie „ekonomicznym” przyznają, że jest to jedynie „niepożądane” – choć tu odwołują się już do swojej subiektywnej oceny. Tymczasem na arbitralność wyliczeń przedstawionych przez autorów najlepiej wskazuje fakt, jak bardzo przyjęte przez nich założenia odbiegają od założeń powszechnie przyjmowanych w literaturze przedmiotu i programach politycznych. Otóż: 1) wysokość BDP zwykle odnosi się do progu ubóstwa lub minimum socjalnego, które w Polsce wynosi ok. 1000–1200 złotych (nie zaś przyjęte przez autorów 1500 złotych); 2) w niemal żadnym modelu przedstawianym przez zwolenników dochodu podstawowego dzieciom nie przysługuje pełen BDP (w Polsce ta kwestia jest już zresztą realizowana przez świadczenie wychowawcze z programu Rodzina 500+); 3) BDP często nie obejmuje osób w wieku emerytalnym, które miałyby być objęte przez tzw. emeryturę obywatelską (jako powiększonym BDP). Rozwiązanie to powinno jednak (stopniowo i dobrowolnie) zastąpić emerytury wypłacane z obecnych systemów ubezpieczeniowych, co w sposób radykalny zmniejsza koszt programu dla tej grupy wiekowej. Łączny koszt wprowadzenia BDP w Polsce wyniósłby zatem około kilkunastu procent PKB.

Husson: Postęp jest wtedy, gdy rynek się kurczy, a nie rozszerza [rozmowa]

Wojciech Paczos i Paweł Bukowski formułują wreszcie tezę, zgodnie z którą wprowadzenie BDP jest niekorzystne z punktu widzenia sytuacji osób bezrobotnych i rynku pracy. Ten argument uważamy za najbardziej „dziwaczny”.

Po pierwsze, nie trzeba ogromnej wiedzy ekonomicznej, by wiedzieć, że podstawowym problemem osób bezrobotnych jest brak pieniędzy koniecznych do zapewnienia sobie stabilnej egzystencji (dachu nad głową, wyżywienia, ubrania itd.). Wiadomo również, że, jak w skeczu Woody’ego Allena, „posiadanie pieniędzy jest lepsze od ich braku, przynajmniej w sensie finansowym”[5], a to jest właśnie podstawowy cel BDP.

Po drugie, postulowana przez autorów wyższość zasiłku dla bezrobotnych i „celowych transferów społecznych” nad dochodem podstawowym niestety kompletnie ignoruje ich fundamentalne wady. Świadczenia kierowane do osób ubogich są bowiem nieefektywne w tym sensie, że nie docierają do istotnej części osób, które powinny być lub są do nich uprawnione (z powodu skomplikowania procedur, wstydu przed stygmatyzacją czy wreszcie korupcji). Argument o wyższości zasiłku dla bezrobotnych opiera się zaś na abstrakcyjnym i ahistorycznym eksperymencie myślowym, z którego wnioski nie wykraczają poza świat w nim przedstawiony (a i tam zdają się problematyczne). W realnym świecie nie występuje pozbawiony warunków związanych z zachowaniem, bezterminowy, wysoki zasiłek dla bezrobotnych, który nie wykluczałby jakiejś istotnej grupy osób niepracujących zarobkowo (choćby dlatego, że warunkiem przyznania zasiłku jest uprzednie odprowadzanie składek). Pamiętajmy, że w Polsce zaledwie 16 procent bezrobotnych spełnia arbitralne kryteria, na podstawie których przyznaje się im wsparcie. A gdyby taki „idealny” zasiłek istniał, to jego koszty mogłyby być nawet wyższe niż koszty BDP, negatywne skutki uboczne trudne do przewidzenia, a trwałość polityczna niska (czego dowodzi historia ograniczania dostępu do zasiłków kierowanych do niepracujących zarobkowo).

Po trzecie, dyskusja o BDP jest często wynikiem analiz ekonomistów zajmujących się badaniem gospodarki w tzw. długim okresie. Wiele ukierunkowanych w ten sposób badań pokazuje zaś, że światowa gospodarka (globalne PKB) nie jest w stanie rosnąć w dotychczasowym tempie w sposób nieograniczony. Wynika to z ograniczoności zasobów planetarnych (Ziemia nie jest „z gumy”) i kosztów środowiskowych. Przejście do zielonej gospodarki musi wiązać się ze zmianą sposobu myślenia o pracy (w kierunku jej odtowarowienia). Dochód podstawowy mógłby być tu szczególnie pomocny; nie dziwi więc, że stał się on elementem większości programów typu „Zielony Nowy Ład”, które kontekst klimatyczny i środowiskowy uwzględniają w najwyższym stopniu. Refleksji takiej w artykule Paczosa i Bukowskiego brakuje.

Dochód podstawowy – dla klimatu i dla prekariatu

Kolejna kwestia, którą Paczos i Bukowski pomijają, to fakt, że nie tylko praca zarobkowa jest pracą społecznie użyteczną. Praca wychowawcza i opiekuńcza (głównie kobiet) czy praca wolontariacka (społeczna), duża część pracy umysłowej, artystycznej, twórczej – to obszary aktywności niezwykle użytecznej i rozwojowej z punktu widzenia gospodarki, jednak zupełnie niedocenianej (bo nieopłacanej) finansowo. Osobom, które tego typu pracy chcą się poświęcić, dochód podstawowy zapewniłby taką możliwość bez obarczania ich strachem o własny byt.

Nie tylko praca zarobkowa jest pracą społecznie użyteczną.

BDP może wręcz okazać się jednym z niewielu narzędzi, które zdołają uchronić demokrację, dając ludziom znacznie większy margines czasu na działanie społeczne i polityczne. Inicjatywy ludzi, którzy mają czas i zapewnione bezpieczeństwo socjalne, znacznie trudniej „wziąć na przeczekanie” niż obecnie, kiedy mało kto może sobie pozwolić na dłuższą przerwę w zdobywaniu środków do życia. Jest to szczególnie ważne wobec niebezpieczeństwa, że już za chwilę czas pracy skolonizuje całą dobę. Jeżeli chcemy mieć życie religijne, czytać książki, rozmawiać z rodziną – lub chodzić na spotkania z politykami – potrzebujemy tego rodzaju „bonu na czas wolny”, który może być czasem wspólnotowym, może być czasem kontemplacji, a w każdym razie może być czasem na aktywność społeczną i polityczną. Dlatego argument Paczosa i Bukowskiego, że po wprowadzeniu dochodu podstawowego trudniej będzie walczyć o progresywne podatki i o sprawiedliwość społeczną, nie wytrzymuje krytyki.

Należy również odnieść się do argumentacji dotyczącej nieskuteczności BDP w czasie walki z kryzysem wywołanym pandemią. Autorzy twierdzą, że „dochód podstawowy, przez swoją bezwarunkowość, nie gwarantuje w żaden sposób ciągłości zatrudnienia. Tym samym jest gorszym rozwiązaniem niż pomoc dla przedsiębiorców warunkowana utrzymaniem przez nich zatrudnienia”. Autorzy opisują jednak pewien świat idealny, który tak się ma do wprowadzonych obecnie gwarancji utrzymania zatrudnienia, jak tekst Konstytucji RP do obecnego stanu polskiej demokracji. Otóż pomoc dla przedsiębiorców warunkowana utrzymywaniem zatrudnienia gwarantuje jedynie, że nie zwolnią oni pracowników w czasie, w którym dostają pomoc finansową. Po odcięciu funduszy z dnia na dzień mogą oni jednak pracowników zwolnić, co duża część pracowników rzeczywiście ma „zagwarantowane”.

Narodziny klasy domowej

Co ważniejsze, warunki pandemii pokazują nam dobitnie, że prawo do odmowy pracy powinno dołączyć do zbioru praw człowieka. Dziś w Polsce tysiące pracowników na umowach agencyjnych czy umowach-zleceniach stawiają się codziennie w zakładzie pracy pomimo choroby lub zagrożenia zdrowia. Kolejne tysiące po utracie prekaryjnego zatrudnienia poszukują nowej pracy, nawet na niegodnych warunkach. BDP dawałby im wszystkim fundamentalne bezpieczeństwo, na firmach zaś wywierałby presję na podnoszenie standardów BHP, zmniejszanie intensywności pracy czy skracanie czasu pracy. Liczne zakażenia w dużych firmach dowodzą dziś, jak bardzo potrzebujemy ograniczenia przymusu ekonomicznego pracy.

Prawo do odmowy pracy powinno dołączyć do zbioru praw człowieka.

W kontekście kryzysu niezmiernie istotna jest zarazem „prostota” rozwiązania BDP, zlekceważona przez autorów. W sytuacji, z którą mamy do czynienia – niedziałających (lub działających na pół gwizdka) urzędów oraz kumulacji problemów, z jakimi mierzą się dziś przedsiębiorcy i pracownicy – piętrzenie biurokratycznych wymagań formalnych jest ostatnią rzeczą, jakiej należałoby sobie życzyć.

Na koniec pozwolimy sobie na uściślenie. Przyznajemy, że choć z zaciekawieniem śledzimy debatę wokół wprowadzenia dochodu podstawowego, a niektórzy z nas biorą w niej aktywny udział, nie możemy nazwać się jego bezwarunkowymi zwolennikami. Dostrzegamy i wspieramy postulaty zwiększonego finansowania usług publicznych, a także innych programów wsparcia pracowników, osób wykluczonych czy znajdujących się w słabszym położeniu ekonomicznym.

Manifest naukowców: Świat po COVID-19 się sam nie naprawi

Jednocześnie uważamy, że dochód podstawowy bez wątpienia warto rozważać – nie jako rozwiązanie najlepsze w każdym kraju i w każdej epoce historycznej, ale jako pewne narzędzie, które dobrze znać i umieć nim operować, bo w różnych sytuacjach, momentach i miejscach może okazać się przydatne. Z pewnością za taką sytuację uważamy obecny kryzys społeczno-gospodarczy wywołany pandemią COVID-19, który zarówno z powodów ekonomicznych, społecznych, humanitarnych, a nadto politycznych, uzasadnia wprowadzenie przynajmniej tymczasowego bezwarunkowego dochodu podstawowego.

 

**
Maciej Grodzicki – doktor nauk ekonomicznych, wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim. Mateusz Leźnicki – filozof prawa, pracuje w Instytucie Nauk Prawnych PAN. Maciej Szlinder – doktor filozofii, socjolog i prezes Polskiej Sieci Dochodu Podstawowego. Jan J. Zygmuntowski – ekonomista, prezes zarządu think-tanku Instrat i wykładowca w Akademii im. L. Koźmińskiego.

Wszyscy autorzy są członkami zespołu inicjatywy „Pacjent Europa”.

Z propozycją wprowadzenia w Unii Europejskiej dochodu podstawowego na trzy miesiące wystąpiła już na początku kryzysu grupa polskich aktywistów współtworzących inicjatywę „Pacjent Europa”. Pod apelem skierowanym do instytucji europejskich podpisało się blisko trzystu intelektualistów, aktywistów, ludzi kultury i świata polityki z całej Europy i nie tylko. Szerzej o apelu oraz sygnatariuszach inicjatywy można przeczytać na stronie europeapatient.com.

Przypisy

[1] Zob. M. Szlinder, Bezwarunkowy dochód podstawowy. Rewolucyjna reforma społeczeństwa XXI wieku, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa, 2018; G. Standing, Basic Income: And How We Can Make It Happen, Penguin, Londyn, 2017; G. Standing, Karta prekariatu, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa, 2015, J. Arcarons, D. Raventos Pañella, L. Torrens Mèlich, Feasibility of Financing a Basic Income, „Basic Income Studies” 9(1-2), 2014, s. 79–93.

[2] W najlepiej przeprowadzonym eksperymencie z dochodem podstawowym w Indiach aktywność ekonomiczna uczestników eksperymentu wzrosła (Davala S., Jhabvala R., Kapoor Mehta S., Standing G., Basic Income: A Transformative Policy for India, Londyn–Nowy Jork: Bloomsbury Academic 2015).

[3] J. Arcarons, D. Raventos Pañella, L. Torrens Mèlich, Feasibility of Financing a Basic Income, „Basic Income Studies” 9(1-2), 2014, s. 79–93; M. Szlinder, Bezwarunkowy dochód podstawowy. Rewolucyjna reforma społeczeństwa XXI wieku, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa, 2018; G. Standing, Basic Income: And How We Can Make It Happen, Penguin, Londyn, 2017.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij