Podobnie jak w Polsce, skrajny konserwatyzm w Indiach łączy się z radykalnym neoliberalizmem. Pisze Max Cegielski.
W śródmieściu Delhi (choć jak mówić o jednym centrum w metropolii liczącej około 25 milionów mieszkańców?) poranny zgiełk już po tygodniu przyprawia o ból głowy. Smog drapie w gardło, skóra i ubrania wieczorem pokryte są ciemnym osadem. Z powodu zanieczyszczenia średnia temperatura wzrosła o kilka stopni.
Jamuna – rzeka płynąca przez miasto – wypływa dalej jako brudny ściek. „Keep India clean” – to magiczne zaklęcie ma oczyścić subkontynent, ale pieniądze na realne zmiany znikają w kieszeniach skorumpowanych urzędników. Ta masala – mieszanka smrodu i ostrych korzennych zapachów, miks bodźców, w tym dźwięków: śpiewów ze świątyń, klaksonów i nawoływań – pochłonęła mnie wiele lat temu. Myślałem, że dwuznaczne zauroczenie minęło wraz z przesytem dziesiątkami filmów z Bollywood, ale jednak nie, powróciło, kiedy przez godzinę moje żebra zgniatał tłum w metrze.
Gdybym pisał poezję w stylu tej z dworu Wielkich Mogołów, którzy przez setki lat mieli tu stolicę swojego imperium, musiałbym porównać miasto do dawnej kochanki, której widok na nowo rozpala wyobraźnię. Muzułmańska przeszłość została jednak wyparta z oficjalnej pamięci i narracji, choć w Indiach wciąż żyją miliony wyznawców islamu. O sąsiadach z Pakistanu mówi się tylko i wyłącznie jako o terrorystach, choć większość mieszkańców Delhi ma rodziców i dziadków, którzy urodzili się tuż obok, po drugiej stronie obecnej granicy.
W ramach projektu Polish India Shop ja i artysta Janek Simon rozmawiamy z handlarzami z dzielnicy Pahargandż – okazuje się, że rodziny wszystkich spośród nich straciły domy, majątek oraz część krewnych w trakcie podziału kraju w 1947 roku. Uzyskanie niepodległości i dzielenie subkontynentu na Indie i Pakistan odbyło się w morzu krwi. Hinduiści i sikhowie mordowali muzułmanów wyjeżdżających na zachód, muzułmanie zaś dawnych sąsiadów uciekających na wschód. Członkowie bogatych elit myśleli, że wkrótce wrócą do swoich wielkich domów i ogrodów. Siłę religijnego sekciarstwa i nacjonalizmu pojęli dopiero, kiedy rządy nowo powstałych krajów odmówiły im zwrotu ziemi, która została przejęta przez władzę i prywatne osoby. Ten traumatyczny proces, wciąż wpływający na politykę i społeczeństwo, opisuje Rana Dasgupta w książce wydanej u nas pod tytułem Delhi. Stolica ze złota i snu, choć podtytuł powinien raczej brzmieć: Ze złota i krwi.
Wizyta w domu pisarza pozwala mi uciec od żebraków, tumultu i nagabywań („Very good hash, my friend”) w turystycznym centrum. Wysoki mur oddziela jedną z wielu bogatych enklaw na terenie miasta, za nim zieleń i szerokie aleje. Po drzewach biegają indyjskie wiewiórki, swobodnie fruwają zielone papugi. Pod willami strażnicy niespiesznie gawędzą z kierowcami czekającymi na swoich „panów” i „panie”. W przeludnionych i kastowo oraz ekonomicznie zhierarchizowanych Indiach służbę mają nawet właściciele małych sklepów. Opowieść Dasgupty o stolicy nie jest jednak wyższościowym spojrzeniem członka elity, urodzonego zresztą w Londynie, na doły społeczne. Jego książka wymyka się pułapkom klasowym czy religijnym.
Chciałem się spotkać z autorem, ponieważ wiele wątków, o których pisze, bardzo przypomina mi polskie problemy. Na przykład: XIX wiek, szczytowa epoka kolonializmu brytyjskiego i wielkie, nieudane powstanie 1857 roku (u nas w latach 1830 i 1863). Rana opisuje, jak w tej epoce, w rodzinach zarówno muzułmańskich, jak i hinduistycznych, mężowie uznali żony i córki za ostoję „tradycyjnych wartości patriotycznych”. Oni sami musieli kalać się współpracą z europejską władzą, ulegali angielskim wpływom, natomiast kobiety miały zachować rytualną, religijną i kulturową czystość, tak jak „matki Polki”. Po roku 2000, kiedy neoliberalny system dał im szansę podjęcia pracy i robienia kariery, z której wiele skwapliwie skorzystało, wybuchła fala szowinistycznej agresji. Gwałty (o których pisała także nasza prasa) to czubek góry lodowej, na którą składają się codzienne zaczepki, maczystowskie gesty i wulgarne komentarze. Wygłaszają je bynajmniej nie „biedni analfabeci”, jak chciałyby to widzieć wykształcone elity, lecz właśnie zamożni „chłopcy”. W dniu, gdy piszę ten felieton, gazety donoszą o ulicznym handlarzu, który stanął w obronie zaatakowanej dziewczyny i został postrzelony przez napastników. U nas nikt nie wyciąga broni, ale psychologiczna struktura relacji między płciami wydaje się bardzo podobna.
czytaj także
Rana Dasgupta nie zna dokładnie historii Polski i sytuacji naszej społeczności żydowskiej przed 1939 roku, nie wie za dużo o Holocauście, Jedwabnem, pogromie kieleckim. Wie jednak sporo o Żydach wiedeńskich, których domy zostały zajęte tak jak muzułmańskie mienie w Delhi. Przyznaje mi rację, kiedy mówię, że niepodległe Indie, podobnie jak Polska po 1945 roku, zostały zbudowane na krwi i traumie, o których nikt dziś w Azji nie chce mówić. Jednym z przejawów wyparcia i zapomnienia jest fakt, że w całej wielkiej stolicy trudno znaleźć antykwariaty ze starymi książkami. Po 1991 roku, kiedy kraj oficjalnie porzucił quasi-socjalistyczny system i rzucił się w ramiona globalizacji, szybko zapominano też o polityce Nehru czy Indiry Gandhi. Zresztą ich Partia Kongresowa, która budowała niepodległe Indie, skorumpowała się równie szybko jak nasz PZPR.
Przyznaje mi rację, kiedy mówię, że niepodległe Indie, podobnie jak Polska po 1945 roku, zostały zbudowane na krwi i traumie.
Szukam słynnego czasopisma „Illustrated Weekly of India”, które wychodziło co prawda w Bombaju, ale miało ogromny nakład i do 1993 roku stanowiło odpowiednik naszych magazynów „Przekrój”, „Szpilki” i „Świat”. „Był kiedyś taki zwariowany handlarz, który przychodził pod McDonalda, ale chyba już nie żyje” – mówi jeden z księgarzy, który musiał przenieść siedzibę w boczną uliczkę. Miejsce jego sklepu z książkami zajął luksusowy butik światowej sieci ubraniowej. „Zapanował chaos niszczenia i tworzenia: slumsy i targowiska były burzone, a na ich miejscu wyrastały centra handlowe i apartamentowce, powstawały oszałamiające fortuny, młodzi ludzie robili zawrotne kariery, a luksus był na wyciągnięcie ręki” – pisze wydawca książki Dasgupty.
czytaj także
Wracam na Pahargandż, gdzie wciąż parę sklepów ma polskie nazwy i napisy. Ich właściciele z nostalgią wspominają lata osiemdziesiąte, kiedy Polacy sprzedawali tutaj suszarki, aparaty fotograficzne, kryształy i alkohol. Gospodarka Indii, podobnie jak nasza, oparta była na ciągłym niedoborze. Nasi handlarze zarobione tutaj pieniądze inwestowali w tekstylia, które najpierw wywozili do Europy Wschodniej w plecakach, potem wysyłali w dziesięciokilowych paczkach, a wreszcie, od około 1988–1989 roku, w cargo samolotami. Na handlu z nami dorobił się tutaj niejeden kupiec czy właściciel hotelu. Mówią mi, że ta złota epoka skończyła się w 2004 roku, kiedy weszliśmy do Unii Europejskiej i ostatecznie odwróciliśmy się od Azji, zapatrzyliśmy ślepo na Berlin, Paryż i Londyn. Drobni handlarze narzekają, że teraz tracą też lokalnych kontrahentów, ponieważ biznes przejmują multikorporacje i galerie handlowe.
U władzy jest Narendra Modi, który podobnie jak Prezes (a miało nie być słowa o PiS…) krytykuje organizacje pozarządowe i wspiera lokalny nacjonalizm oparty na religii. Nasza husaria wydaje się skromna w porównaniu z oddziałami na słoniach, koniach i wielbłądach, które przemierzają miasto (obok najnowocześniejszych wyrzutni rakietowych i czołgów) w ramach ćwiczeń przed paradą z okazji dnia niepodległości. Zarazem o każdym taksówkarzu mówi się już per „Uber”, bo aplikacja rządzi od Himalajów po Cejlon i rzeczywiście, wygodniej i taniej jest z nią podróżować, choć część zysków odpływa w świat. Tak jak w Polsce, skrajny konserwatyzm łączy się z radykalnym neoliberalizmem. Nawet na protesty władza reaguje podobnie: parę dni temu studenci wspominali pierwszą rocznicę samobójczej śmierci kolegi. Był dalitem – niedotykalnym – i koledzy z uczelni należący do wyższych kast zaszczuli zbyt ambitnego młodzieńca. Policja aresztowała demonstrujących oraz matkę chłopaka, która wygłosiła polityczne przemówienie. A w Warszawie, wiecie to lepiej ode mnie, władza poszukuje 21 osób, które „zakłócały porządek” pod sejmem.
Tutaj, mimo biurokracji i ociężałości, system jest szybszy, pałuje i zamyka niepokornych od razu. Nie pada śnieg, ale czuję się jak w domu. Może trzeba już z rodziną emigrować do Indii?