Od lat uczona jestem pokory i nawet naukę ową zinternalizowałam, czyli uwewnętrzniłam. (Do treningu tego należy też pouczenie, aby nie używać obco brzmiących terminów, co mogłoby oznaczać wywyższanie się ponad czytelników). Nie tylko jacyś zwykli pismacy, ale nadzwyczaj utytułowani profesorowie wciąż tłumaczą mi na przykład, że jako feministka jestem pozbawiona związków z masami innych kobiet, tych zwyczajnych. I że moje problemy życiowe nie są ich problemami, a moje i ich interesy, kto wie, czy nie są sprzeczne. A wszystko to wynika z tego, że jestem panią z wyższych sfer, a niższe mam w nosie. Podobnie nie przysługuje mi prawo do lewicowości. Mogę być najwyżej kawiorową lewicą. Taką, co to luksusowo wylegując się na kanapie, nie może pojąć ludu, a jak pojmuje, to opacznie.
Pełna najlepszej woli zawsze próbowałam pamiętać o mojej uprzywilejowanej pozycji i o czym bym nie pisała, to z niepokojem, czy przypadkiem nie kieruje mną elitarny i niesłuszny interes klasowy.
Mój problem znalazł jednak w końcu szczęśliwe rozwiązanie. A to dzięki tekstowi Edwina Bendyka z ostatniej „Polityki”, Polska klasowa. Można się z niego dowiedzieć, jakie są w Polsce klasy i jak silne są bariery klasowe. I że nie tylko chodzi o pieniądze, ale też o kulturę, style życia i kontakty społeczne. I że biedni biednieją, a bogaci się bogacą. Itede, które w końcu nie zaskakuje, ale miło, że ktoś to uporządkował. To, czego z tego tekstu Państwo się nie dowiecie, a do czego zaraz się przyznam, to moja przynależność klasowa. Bowiem na końcu znajduje się test, który służy do jej ustalenia i który szczerze i skrupulatnie wypełniłam, aby dowiedzieć się, że należę do klasy średniej niższej – stabilnej. To taka gorsza klasa od średniej wyższej – aspirującej. Czyli nawet nie aspiruję do awansu, tylko w tej swojej niższości-średniości stabilnie tkwię. I bardzo dobrze.
Może zatem wcale tak bardzo nie różnię się od zwykłych kobiet i warstw nieuprzywilejowanych? Oczywiście mogło być gorzej, ale do elity naprawdę mi daleko, natomiast do klasy niższej blisko. I mój klasowy interes jest jednak interesem tych, którzy mają się gorzej. Zatem wcale nie muszę się go wstydzić.
Tak, tak, wiem, może być on wykrzywiony przez fałszywą świadomość, jakieś mrzonki o byciu inteligentem, który wie lepiej, a naprawdę służy interesowi wyzyskiwaczy. Albo jest wynajmowany przez klasy wyższe do robienia im PR-u. Może, ale nie ma z tego żadnego kawioru ani wygodnej pozycji pani z wyższych sfer.
Proszę więc do mnie tak nie mówić, bo jestem prostą kobietą, ekonomicznym szarakiem, społeczno-kulturowym średniakiem. I wszyscy, którym sytuacja klas niższych naprawdę leży na sercu, powinni pochylić się nade mną i także o mój interes zadbać, zamiast mnie obrażać. Należy mi się, na przykład, taki sam szacunek i zrozumienie jak ludowi smoleńskiemu, bo nawet jeśli myślę głupio, to jednak z pozycji zasługującej na szczerą troskę. Może nie nadmierną, bo inni mają gorzej, ale jak śpiewał Kazik, „nie da ukryć się, że są tacy, którzy mają znacznie lepiej”.
Można wciąż wzruszać się tym, co wydaje się smoleńskiemu czy innemu wykluczonemu ludowi, ale czy moje błędy i nieadekwatne wyobrażenia oraz kuriozalne poglądy nie zasługują na taką samą dozę empatii? To nie moja wina, to wynika z mojego dość nędznego położenia społecznego. Może poza ludem smoleńskim istnieje też lud inteligencki, który również ma swoje prawa, interesy, frustracje, mity i złudzenia?