Nawet jeśli ktoś uważa się za lewicowca, czy łatwo przyszłoby mu machnąć ręką na własny spadek?
Mówi się, że jak chcesz uderzyć psa, kij się zawsze znajdzie. Odwróciłabym to porzekadło: jak masz kij, to zawsze znajdziesz jakiegoś psa.
Co ten kij napędza? Tłumiona agresja, nienawiść, wszelkie emocjonalne śmieci, które w nas zalegają, brak empatii. Może ofiara jest zbyt daleka i anonimowa, żeby wczuć się w jej możliwą reakcję. A może to wszystko wynika po prostu z tego, że jesteśmy z natury (biologicznej) raczej źli. Człowiek, jak większość naczelnych, jako jeden z niewielu gatunków jest zdolny do bezinteresownego okrucieństwa, które po prostu sprawia mu przyjemność.
Oj, widzę, że dość daleko zabrnęłam. Nawet jeśli to prawda, ten kij zwykle ma dość dobrze określony kształt. Jak napisała o tym Katarzyna Tubylewicz, zresztą nie tylko ona, zwalniając mnie z tego obowiązku, mieści się w nim na przykład mizoginia. Często tym jej więcej, im bardziej ktoś temu zaprzecza. Ale może to być też niechęć do nienormatywnych męskich tożsamości. Konserwatywna moralność. W tym sensie jest to narzędzie kontroli społecznej, które przypomina nam, że liberalizm liberalizmem, pluralizm pluralizmem, prawo do swobodnej ekspresji, ależ jak najbardziej, ale jednak istnieją pewne niepisane granice tego, co jest godne aprobaty.
Jest też inna droga interpretacji, na która wskazali Zofia Krawiec i Xawery Stańczyk. Może to mieć coś wspólnego z położeniem klasowym, chociaż, jak czujnie zauważają autorka i autor (dziś postanowiłam być politycznie poprawna), w tym wypadku, czyli „beki z Dwurnik”, dzieje się to w ramach tej samej klasy.
Podejmijmy trop wskazany w tekście, zaczynając od przywoływanego przez nich Bourdieu. To, co wykładał w Dystynkcjach, wyjaśniałoby motyw wściekłości na grafomanię. Gust, estetyka są według niego ważnym czynnikiem, a własciwie istotą podziałów klasowych i ustanawiania hierarchii. Cudzy gust budzi w nas wręcz wstręt, bo w ten sposób utrwalamy własną pozycję. A klasa średnia wręcz maniakalnie zajmuje się ustalaniem hierarchii i podziałów wewnątrzklasowych.
Tak niestosownie agresywne reakcje wobec kobiet grafomanek mają więc nie tylko wymiar seksistowski, ale także klasowy. Kobiety są nie tylko gorsze jako kobiety, ale również jako reprezentantki gorszego sektora klasy średniej.
W tym wypadku należałoby uznać, że atak na Polę Dwurnik, chociaż, rzecz jasna, napastnicy twierdzą, że chodzi im o „literaturę”, jest przejawem niepewności co do własnej pozycji klasowej. To akurat, biorąc pod uwagę, że klasa średnia dopiero się konstytuuje, jest całkiem zrozumiałe. Aż takich emocji nie angażuje się w wartości literackie, ale w status (społeczny, płciowy) już tak.
Idąc dalej za Bourdieu, możemy powiedzieć, że Pola Dwurnik jest osobą, która odziedziczyła kapitał kulturowy, społeczny (w tym znane nazwisko) i materialny. Nawet jeśli jest artystką-prekariuszką, to zapewne nie musi martwić się o to, że na starość umrze z głodu. Teraz natomiast pójdźmy trochę w Marksa. Kto ma kapitał, ten może też pobierać od niego rentę. Czerpać z niego materialne, a także symboliczne dochody, na które nie zapracował własną pracą.
Nie, wcale nie zamierzam w tej chwili ogłosić, że te ataki to tylko przykrywka dla głębokiego antagonizmu klasowego, chociaż i tak można na to spojrzeć. Ale powiedzmy ostrożniej, że to raczej napięcia związane z dość powszechnym dysonansem poznawczym.
Kiedyś w mojej obecności ktoś (z otoczenia Lecha Kaczyńskiego) wygłosił z ogromnym przekonaniem takie oto zdanie: jedyny moralny sposób dochodzenia do majątku, to zdobyć go własną pracą albo odziedziczyć. Hmm… Już ten pierwszy człon budzi wątpliwości, bo jednak niektórzy sądzą, że rynek nie jest najlepszym miernikiem na przykład społecznej wartości pracy. Ale ten temat na razie zostawmy.
Powiedzmy sobie, że w społeczeństwie, w którym niejednokrotnie deklaruje się, że nierówności są oczywiste, trzeba tylko wyrównywać warunki startu, dziedziczenie jest jakimś skandalem. Dlaczego ktoś dostawać ma więcej, a często dużo dużo więcej niż inni, tylko z racji urodzenia? Jeśli nie chodzi tu o poczucie sprawiedliwości, to przynajmniej o dość naturalną zawiść.
Z drugiej jednak strony, czy umielibyśmy z tego zrezygnować? W kapitalistycznej Wielkiej Brytanii dziedzicząc dom po rodzicach, trzeba zapłacić 40% podatku. Dla niektórych spadkobierców oznacza to konieczność sprzedania rodzinnego domu i kupienia czegoś tańszego. Niechby to u nas spróbowano zaproponować, wyobrażam sobie to oburzenie!
Nawet jeśli ktoś uważa się za lewicowca, czy łatwo przyszłoby mu machnąć ręką na „mieszkanie po babci”?
Albo wyobrazić sobie, że zostawiamy dzieciom tylko garść rodzinnych pamiątek? Łatwo się pisze o powszechnym, wyrównującym szanse szkolnictwie, ale własne dziecko lepiej jednak posłać do przyjaznej szkoły społecznej. Mimo że wiadomo, iż zróżnicowanie dzieci w klasie pod względem kapitału kulturowego dobrze wpływa na podniesienie ogólnego poziomu.
Społeczeństwo bez dziedziczenia to zupełna utopia, a postulat taki zostałby uznany za wyraz skrajnego radykalizmu. Chociaż można się starać prawnie to regulować w kierunku większej równości, nikt raczej się o tym nawet zająknie, szczególnie jeśli mieszka w „mieszkaniu po babci”, a swoje ma komu zostawić.
Z drugiej strony to jednak jest okropnie irytujące, że ktoś, ot tak sobie, bez żadnej zasługi, dostał tyle, że może sobie robić, co chce. I jeszcze do tego być sławny nie swoim nazwiskiem. Tym więcej tej złości, im bardziej jesteśmy w tej sprawie hipokrytami.