W zeszłym tygodniu na chwilę odwiedziłam wieś polską, na zbyt krótko by zgłębić jej socjologiczne tajemnice. Polityczne dziś zgłębiają wszyscy, nuuuuda. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że rolnicy mają się coraz lepiej, a wieś coraz gorzej – droga nie remontowana od dwudziestu lat, sklep zlikwidowany, a jeszcze rok temu działał, nie dojeżdża tu już żaden autobus. Poza tym pada na zmianę z leje, jadę więc do Wrocławia, gdzie cieplej i pokazują różne filmy. Na przykład Pokój 237, dokument Rodneya Aschera, przepiękny pokaz tego, że choć wszyscy widzą to samo, to jednak każdy coś innego. Na oczach oczarowanych widzów Lśnienie Kubricka okazuje się nie być jedynie horrorem o strasznych skutkach nadmiernego spożycia alkoholu, ale zupełnie innymi opowieściami – w zależności od interpretatora. Może to być więc film o holocauście albo o Indianach, albo o prawdziwej historii relacji z lądowania na Księżycu. I na każde z tych odczytań okazane zostaną całkiem przekonujące dowody.
Po Miłości Hanekego myślałam jednak, że ten film nie wymaga interpretacji, co za ulga, jest po prostu o tym, o czym jest. Może nawet nie należy go interpretować. W jednej z pierwszych scen bohater opowiada żonie o filmie, który zrobił na nim największe wrażenie w dzieciństwie, ale nie pamięta już ani jego tytułu, ani dokładnie o czym był. Pamięta natomiast emocje, jakie w nim wyzwolił.
Miłość też wydawała mi się takim wyzwalaczem emocji, których nie ma co analizować. Kiedy czytam recenzję Kuby Majmurka, zmieniam jednak zdanie. I tu odsyłam do niej, jeśli ktoś chce poznać streszczenie filmu, bo po co robić jeszcze raz coś, co w miarę przyzwoicie zostało już zrobione. A ja poanalizuję jednak emocje, którymi Haneke zarządza w sposób mistrzowski, wzruszając bez sentymentalizmu i od czasu do czasu sprytnie podtrzymując napięcie. Doceniam tę sztukę, bo wiem, że najtrudniej jest zrobić coś prostego. Szczerze mówiąc, gdyby to nie był Haneke i festiwal, nigdy nie poszłabym na film o tym, jak stary pan opiekuje się swoją umierającą żoną. Do kina chodzę dla przyjemności, czyli właśnie dla emocji, to wszystko ma coś wspólnego z naszymi pragnieniami, marzeniami, także lękami. Stąd miłość to jeden z najczęstszych tematów albo motywów.
Bo co by się nie mówiło, prawie każdy chce kochać i być kochany, natomiast mało komu udaje się to tak pięknie i satysfakcjonująco jak na filmach. Dlatego ludzie chodzą do kina. Żeby zobaczyć, że on i ona i orgazm. Lub brak orgazmu – co pozwala przeżyć bezpiecznie, bo w kinie, lęk przed utratą miłości. W każdym razie eros jest bardzo fotogeniczny. Pokazać miłość, gdy jedna z osób dramatu umiera i nie jest to uśpiona piękność jak z Porozmawiaj z nią Almodovara, nie jest wcale łatwo. Wiemy, że miłość erotyczna była silnym spoiwem między małżonkami, teraz jednak nie ma na nią już miejsca. (To też jedna z ładniejszych scen filmu: córka opowiada, jak lubiła podsłuchiwać, kiedy jej rodzice się kochają. Dawało jej to poczucie bezpieczeństwa).
Pozostaje jednak komunikacja, opowiadanie sobie, jako może najważniejszy składnik miłości. Odejście ukochanej osoby oznacza, że już nie będzie komu opowiadać, a tyle jeszcze zostało do opowiedzenia, wciąż też pojawiają się nowe tematy. Opieka nad umierającą żoną to nie tylko zabiegi pielęgnacyjne, zresztą wspierane przez pielęgniarkę, ale próba utrzymania choćby szczątkowego kontaktu. Aż nadejdzie druga bohaterka tego obrazu, czyli śmierć. I znowu reżyser igra z naszymi pragnieniami i lękami. Śmierć jest straszna, ale nieunikniona, a dzisiaj tak naprawdę boimy się przede wszystkim długiego i upokarzającego umierania, więc jeśli już, to chcemy umierać kochani do ostatniej chwili. Kochani zabójczo, czyli aż po eutanazję. Nie w szpitalu, nie anonimowo, nie jako obsługiwane lub najczęściej bezdusznie porzucone ciało. I to marzenie jest emocjonalnym napędem dramaturgii filmu Hanekego. Choć paraliż po wylewie nie jest specjalnie estetyczny, to jednak bohaterka leży w pięknym mieszkaniu, w czystej pościeli i wykrochmalonej koszuli. Na nic nie brakuje pieniędzy. I to mężczyzna opiekuje się kobietą, gdyby było odwrotnie, wrażenie byłoby słabsze.
Dla kobiet szansa na spełnienie tego marzenia jest doprawdy minimalna. Nie wszyscy są bogaci, nie wszyscy są kochani, no i kobiety mają podobno lepiej, bo żyją dłużej. I są średnio o parę lat młodsze od mężów. Ten film żywi się naszym marzeniem o miłości dozgonnej i lękiem przed porzuceniem w chwilach ostatnich. Po to chodzimy do kina – żeby pomarzyć. I jeśli nie jesteśmy pozbawieni zdolności odczuwania, dostaniemy swoje katharsis.