Sąsiedzi z parteru gotują curry i zapach jest nieznośny. A co mają gotować? Bigos?
Robiliśmy reklamę z kotem i królikami, chodziło o papier toaletowy, żeby pokazać, jaki jest miękki. Po nakręceniu filmu mieliśmy spotkanie z klientem. Klient zapytał na koniec: „A co się stało ze zwierzątkami?”. I ja odpowiedziałam. (…) wydawało mi się, że nawiązuję do humoru angielskiego. W każdym razie powiedziałam, że zdechły. Klient, w moim wieku, niby młody jeszcze, w ogóle nie zareagował. Zero rekcji. Zero uśmiechu. Zero oburzenia. Powieka mu nie drgnęła.
Historię tę wyjęłam z reporterskiej książki Ewy Winnickiej Angole, w której różne osoby opowiadają, co im się udało, a co nie, w Wielkiej Brytanii i jak widzą tubylców. Czyli jest to rzecz o międzykulturowym doświadczeniu, a to jest jeden z wielu przykładów na to, jacy oni są dziwni, zimni i niedostępni. Nie sposób wejść z nimi w jakąś normalną wschodnio-środkowoeuropejską relację.
Pośmiać się, poplotkować, pogadać o osobistych sprawach. Wódki się napić jak ludzie…
Niektórzy z rozmówców zdają się podejrzewać, że jest bariera, którą swoi mogą przekraczać, a stawiana jest ona przede wszystkim obcym, czyli nam. Zresztą, kiedy czyta się wszystkie opowieści, widać to, co jest mniej dostrzegalne z perspektywy jednostkowej – najbardziej na angielską obcość narzekają przedstawiciele klas wyższych, którzy czują się nieakceptowani w elitarnych środowiskach. Na dole jest bardziej egalitarnie, mniej angielsko, bardziej imigrancko. Za to zaczyna się prawdziwy wyzysk.
Wróćmy jednak do bohaterki reportażu, której słowiańska dusza cierpi w zderzeniu z angolskim chłodem. Zaczynając od tego, że oczekuje ona zrozumienia dla swojego poczucia humoru od ludzi młodszych, bo starsi, jak wiadomo, już nic nie kumają. Żart – zwierzątka zdechły – może być śmieszny, o ile jest to skecz Monty Pythona o martwej papudze, bo jednak ważne jest, jak się opowiada. W przytoczonej wersji raczej jest mało zabawny, pokazuje natomiast, że dla Polki (taka różnica kulturowa) pytanie o dobrostan zwierząt wykorzystywanych w reklamach jest bezsensowne i nie zasługuje na poważną odpowiedź.
Anglik, przyzwyczajony do kontaktu z innymi, nie komentuje tej wypowiedzi, ale nie jest też nieszczerze uprzejmy, na tyle, by grzecznościowo się roześmiać. Cha cha cha, zdechły.
Może zresztą zwierzątka też niezbyt go obchodzą, więc po prostu milczy. Takie milczenie rozmówczyni nazywa bierną agresją i uznaje za stałą wadę Angoli. Możliwe, że ma rację z tą bierną agresją, ale może jest to cywilizacyjne minimum, które jesteśmy winni innym ludziom, których inność nas drażni? I gdyby Angol nie milczał, byłoby jeszcze gorzej.
Kolejna historia, którą opowiada nam ta sama osoba, dotyczy relacji z sąsiadami z mieszkania na parterze. Gotują curry, a ten zapach jest dla niej nieznośny. I nie chcą przestać, mimo skarg. A co niby mają gotować? Bigos? Stołować się na mieście, żeby nie denerwować sąsiadów?
Międzykulturowy savoir-vivre naprawdę nie jest prosty. Nasza bohaterka nie daje za wygraną. Skarży się pośrednikowi od wynajmu i właścicielce mieszkania. Ci także traktują ją z „bierną agresją”, a sąsiedzi w końcu grożą pozwem sądowym. Widać zbyt nachalne krytykowanie cudzej kuchni może być w tym dziwnym świecie powodem do procesu.
Oczywiście nie chodzi mi o dyskusję, jak bardzo dokuczliwe mogą być cudze zapachy. (Chociaż akurat zmysł węchu bardzo szybko adaptuje się do warunków i po kilku minutach przestajemy odczuwać zapach). Jednemu śmierdzi, innym pachnie – kwestia przyzwyczajeń i upodobań. Można propagować chrześcijańską cnotę miłości do każdego bliźniego albo zachwalać uroki kulturowej różnorodności, ale tego problemu nie da się całkowicie uniknąć. Inni – mimo że nie łamią prawa, nikogo nie mordują ani w zasadzie nic złego nie robią – są dla nas wyzwaniem, niekiedy irytującym wyzwaniem. I my też jesteśmy dla nich takim wyzwaniem.
Wiem, że mówienie tego w kontekście problemów społeczności wielokulturowych może być odczytane jako politycznie niepoprawne, bo to są jakieś drobiazgi w porównaniu z kwestiami praw obywatelskich, sposobów asymilacji, społecznych wykluczeń, fundamentalizmów, narastającej ksenofobi itepe. Jednak życie składa się również, a może głównie, z drobiazgów, także denerwujących. I angielski chłód może się okazać na to lepszą odpowiedzią niż słowiańska dusza, w której może mieści się szczodrość i emocjonalna otwartość, ale też agresja i egotyzm.
Zaletą różnic kulturowych (nie tylko religijnych czy etnicznych) jest to, że istnieją. Człowiek to zwierzę, które łatwo się nudzi, chociażby monotonią polskich ulic. Wadą – że inni czasami śmierdzą. I my też. I trzeba z tym żyć.