W jedną partię nie wierzę, ale w porywach nierozumnego optymizmu mogę spróbować uwierzyć, że możliwe są jakieś działania jednolitofrontowe.
Wiem, że na nikim nie zrobi to większego wrażenia. I zapewne jest kompletnie bez znaczenia – tylko raz w ciągu dwudziestu pięciu lat osoba, na która głosowałam, weszła do parlamentu, nigdy nie wybrałam żadnego prezydenta, nawet drugiej tury nikomu nie zapewniłam. W tej sytuacji mogę chyba pozwolić sobie na czysto symboliczny gest i obrazić się na lewicę. Oczywiście nie ideologicznie, tylko wyborczo. Jest to tym bardziej bez znaczenia, że nikomu z lewicy społecznej nie udało się zebrać podpisów. Gdyby Anna Grodzka i Wanda Nowicka porozumiały się ze sobą, gdyby Wanda, która wystartowała później, poparła Annę, pewno by się udało przynajmniej zarejestrować kandydatkę. Może Wanda powinna wystartować w prawyborach ogłoszonych przedwcześnie przez Zielonych? Prawyborach o tyle żałosnych, że mimo szumnych zapowiedzi nie odbyły się z powodu braku innych kandydatów. Nie ma co gdybać. Przed wyborami prezydenckimi nie udało się doprowadzić do żadnej sensownej konsolidacji po lewej stronie.
I nie mam zamiaru poszukiwać winnych, stwierdzam jedynie fakt – nie ma osoby, na którą można by dla spokoju ducha oddać kolejny raz głos bez znaczenia, ale przynajmniej komunikujący, że są ludzie, dla których lewica w Polsce nie kończy się na Ogórek i Palikocie.
I co teraz? Wszyscy podobno chcą jedności. Grodzka zapowiada działania na rzecz jednoczenia lewicy, Nowicka stworzenie partii dla wszystkich lewicowych sierot, sygnatariusze listu na rzecz wspólnego startu lewicy zapowiadają powstanie partii Razem, a może partia ta już nawet powstała – nie nadążam. Straciłam już orientację w lewicowym planktonie. Ile jest rozmaitych partii, ugrupowań i ważnych ośrodków myśli. Kto z kim nie może i dlaczego. Obawiam się, że wszystkie te inicjatywy mogłyby się nazywać „Razem, ale osobno i tylko na moich warunkach”. Proszę bardzo, niech rozkwita milion kwiatków. Sercem jestem z wami – socjalistami, anarchistami, ekologami, feministami i nudnymi socjaldemokratami. Z tymi, którzy chcą do ludu, i z tymi, którzy chcą do prekariatu. Z tymi od pracy organicznej i z tymi od kształtowania dyskursu.
Powiem jednak jasno: nie będę głosowała na was, jeśli nie powstanie jedna lista lewicy społecznej na wybory parlamentarne. Bo w jedną partię nie wierzę, ale w porywach nierozumnego optymizmu mogę spróbować uwierzyć, że możliwe są jakieś działania jednolitofrontowe. I nie zaczną się one od nazwania partii „Razem”, tylko od dogadania się z innymi. Moja wiara w performatywy ma swoje granice!
Nie jestem działaczką, nie każdy umie, ale jestem aktywnym potencjalnym elektoratem, który może też wesprzeć dobrym słowem. Chciałabym mieć swoją polityczną reprezentację, ale niestety nie spełniacie moich oczekiwań.
A ja chciałabym mieć taką reprezentację, która spełnia choćby to minimalne – umiejętność współpracy, a nie tylko odmieniania przez przypadki słowa wspólnota.
Zresztą o czym tu mówimy? Jak nic się nie zmieni, to nawet nie będę miała komu odmówić swojego głosu.
A na razie zagłosuję chyba na Jarubasa (ach, ten siwy kosmyk). Jeśli ma się do wyboru albo Barbie z kosmosu, albo Kena z prowincji, to dziewczynki wybierają Kena? Gra na gitarze, śpiewa i rozpala w kominku. Chociaż tego moglibyście się nauczyć.
**Dziennik Opinii nr 89/2015 (873)