W kwietniu brytyjski rząd zapowiedział wprowadzenie zakazu sprzedaży plastikowych słomek w ramach kampanii na rzecz ograniczenia zanieczyszczenia środowiska i wód morskich. Popularne nowojorskie i londyńskie bary decydują się na rezygnację z używania plastikowych słomek.
Pewnie widzieliście film z tym nieszczęsnym żółwiem, któremu biolodzy morscy wyciągają z nosa dziwną strukturę, która z początku wydaje się być zębem albo gilem, a ostatecznie okazuje się plastikową rurką. Biedaczysko straszliwie cierpi podczas tego procederu, aż zaczyna krwawić z nozdrza. Jeśli potrafiliście obejrzeć ten filmik za jednym razem i bez przerw, to macie mocniejsze nerwy ode mnie, bo ja musiałem sobie dawkować, a i tak przewijałem, bo za dużo było tego cierpienia. Strach pomyśleć, ilu takim żółwiom nie ma kto pomóc. Możemy tylko szacować, ile zwierząt rokrocznie ginie dławiąc się słomkami, dusząc foliówkami, zajadając się plastikiem. Jasne, życie dziko żyjących zwierząt nigdy nie było łatwe, ale produkując miliardy ton plastiku uczyniliśmy je jeszcze trudniejszym.
Nic dziwnego, że kolejne popularne nowojorskie i londyńskie bary decydują się na rezygnację z używania plastikowych słomek. W ślad za knajpami idą regulacje. W kwietniu brytyjski rząd zapowiedział wprowadzenie zakazu sprzedaży plastikowych słomek, mieszadełek do drinków i patyczków do uszu w ramach kampanii na rzecz ograniczenia zanieczyszczenia środowiska i wód morskich. Trudno z tym nie sympatyzować. Naukowcy oceniają, że w morzach pływa około sto pięćdziesiąt milionów ton plastiku, a ta liczba co roku zwiększa się o kolejne osiem milionów ton. Tymczasem produkcja plastiku rośnie, aby w 2015 sięgnąć ponad czterystu milionów ton rocznie. Umiecie sobie to wyobrazić? Ja nie, ale wiemy, że to więcej niż ważą razem wszyscy ludzie na ziemi. Co roku produkujemy taką jakby nową ludzkość z plastiku.
czytaj także
Jakby tego było mało. Plastik przecieka do mórz również przez nasze oczyszczalnie i pralki, których filtry są za słabe, żeby zatrzymać mikrowłókna z nylonu czy poliestru, które prosto z naszego prania trafiają do rzek, a potem oceanów. W efekcie żywią się nimi nie tylko ryby, ale również ludzie. Międzynarodowe badania wody pitnej wykazały, że 84% próbek wody z kranu jest zanieczyszczonych plastikowymi mikrowłóknami. Niestety od zanieczyszczeń nie jest wolna woda butelkowana, więc i tak picie wody z kranu jest lepsze dla środowiska niż kupowanie wody w butelkach i produkowanie kolejnych ton plastiku. Już dziś wyspa śmieci z plastiku na Pacyfiku zajmuje powierzchnię pięć razy większą niż Polska. Co prawda odkryliśmy już bakterie, które jedzą plastik, to na razie zjadają tylko ten i tak biodegradowalny. Ale za to wiemy, że larwy popularnej ćmy są w stanie trawić folie z polietylenu, czyli większość reklamówek. Czy gąsienice dadzą radę pożreć pacyficzną wyspę śmieci, pokaże czas. Tymczasem można się zastanawiać, czy hodowanie dżdżownic, żeby trawiły plastik jest wegańskie, czy może jednak należałoby wymyślić technologię, która nie będzie wykorzystywać zwierząt.
Oczywiście możemy mieć ten problem w nosie, ale – jak widzieliśmy na filmie – proces wyciągania plastiku z nosa może być niezłą męczarnią. Może więc należałoby się tym zająć, zanim obudzimy się z plastikową słomką w nosie?
Na szczęście są tacy, którzy to robią. Holender Boyan Slat kilka lat temu postanowił zabrać się za ten palący problem i rzucił studia, aby założyć start up Ocean Cleanup. Jego pomysł spotkał się z na tyle dużym zainteresowaniem, że zdołał już zebrać na swój projekt zlikwidowania wielkiej pacyficznej plamy śmieci ponad trzydzieści milionów dolarów. Wymyślona przez niego maszyneria, przy której stworzeniu pracował zespół ponad stu osób, ma wykorzystywać naturalne prądy morskie i wiatry, które mają transportować odpady w kierunku pływających barier-ograniczników rozpostartych na przestrzeni 100 kilometrów. Podobno bariera ma być zasilana panelami słonecznymi i nie szkodzić morskim organizmom. Zgromadzony plastik ma zostać poddany recyklingowi. Ocean Cleanup wylicza, że za 500 milionów dolarów w ciągu dziesięciu lat zredukuje ilość plastiku na pacyficznej plamie o 50%.
Oczywiście jest to jakiś pomysł, choć spotkał się z silną krytyką oceanologów. Rzeczywiście trudno uwierzyć, że taka gigantyczna bariera nie będzie wpływać na ekosystem. Może lepiej i taniej byłoby nie wyrzucać tyle plastiku do oceanu? Co ciekawe badania wykonane przez naukowców związanych z Ocean Cleanup wykazały, że co najmniej 46 procent śmieci tworzących pacyficzną plamę, to sieci rybackie. Trudno uwierzyć, że rybacy wyrzucają tyle sprzętu do oceanu, ale najwyraźniej tak właśnie robią. Oczywiście możemy po nich sprzątać, ale może należałoby ich zachęcić, żeby przestali to robić? Upilnowanie rybaków, żeby nie wyrzucali zużytego sprzętu do morza, może być trudne jak morze długie i szerokie. Ale inne badania wykazały, że płacenie im za zbieranie porzuconych sieci może być skuteczną metodą. Oczywiście to zawsze przykre, że trzeba komuś płacić za to, żeby dbał o nasze wspólne dobro. Ale, co zrobić, skoro to działa. Może jednak warto? Oczywiście pytanie, kto miałby za to płacić. Jak pisze Carl Safin w książce Poza słowami. Co myślą i czują zwierzęta, Masajom, których bydło zostało zabite przez słonie, wypłaca się odszkodowania, aby w akcie zemsty nie zabijali słoni. Pieniądze na te darowizny zbierane są online. Pytanie, czy znajdzie się dość ludzi, którzy chcieliby płacić za sprzątanie oceanów. Może raczej sieci rybackie powinny być znaczone, abyśmy mogli karać rybaków wyrzucających je do oceanów? Zapewne można spróbować połączyć obie te metody. Będzie to bardziej skuteczne niż delegalizacja plastikowych słomek.
Niestety sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Ocenia się, że większość śmieci znajdujących się wodzie spływa do oceanów z dziesięciu rzek, z czego osiem znajduje się w Chinach. Ameryka Północna razem z Europą odpowiada zaledwie z jeden procent plastiku lądującego w oceanach. Najwyraźniej Unia Europejska całkiem dobrze sobie radzi z gospodarką odpadami, choć patrząc z perspektywy płonących wysypisk może nie zawsze to widać.
czytaj także
Nawet jeśli wszystkie knajpy w Londynie, Warszawie i Nowym Jorku zrezygnują z używania plastikowych słomek i mieszadełek, to nie wpłynie to w znaczący sposób na problem. Co prawda ciągle lepiej, żeby słomki były ze słomy, a drinka lepiej zamieszać wielorazową łyżeczką, ale wciąż jest to raczej hipsterka niż realna zmiana, której potrzebujemy. Jak sprawić, żeby Chińczycy przestali wyrzucać tyle śmieci do rzek? A może po prostu postawić tamy przy ich ujściach, zamiast wyłapywać je na środku oceanu? Trochę nie wiem, ale wiemy, że wszystkie żółwie morskie i inne stworzenia będą wdzięczne za mniej plastiku w morzach i oceanach.