Cezary Michalski

Egoizm ofiar, filantropia zwycięzców

Czytelnicy Jądra ciemności pamiętają zapewne kilkunastostronicowy raport Kurtza, „napisany doskonale równym ręcznym pismem”, rozpoczynający się od uwag na temat konieczności „cywilizowania dzikich”, „wydobycia ich z zabobonów”, „nauczenia życia na nasz europejski sposób”. Kurtz pisze te słowa, kiedy jeszcze nie dotarł w dorzecze Konga. Zaledwie wypłynął wyposażony w swoje purytańskie i korporacyjne wyobrażenia na temat możliwości połączenia „progress and profit” (postępu i zysku). Kilkanaście stron dalej czytelnik tego raportu, Marlow, znajdzie w nim słowa „zabić wszystkich dzikusów!”. Te kilkanaście stron raportu „wyjątkowego człowieka” (jak mówili o Kurtzu pracownicy jego korporacji nieposiadający takiej jak on potrzeby nadawania sensu swojemu życiu i pracy) przedstawia w skrócie całą historię modernizacji, a także całą przestrzeń pomiędzy jej intencjami, a niechcianymi konsekwencjami.

Conrad napisał Jądro ciemności – i ta powieść uczyniła go sławnym, a nawet modnym pisarzem angielskim, w dodatku pierwszym pisarzem „postkolonialnym” avant la lettre – m.in. dlatego, że w tym samym czasie, kiedy ją pisał i publikował, Europa odkryła swój pierwszy kolonialny holocaust i zaczynała się bardzo powoli zastanawiać, co ma z tym odkryciem zrobić. Katolicka dynastia rządząca Belgią od rewolucji 1830 roku zachowała w dorzeczu Konga prywatną kolonię. Na przełomie XIX i XX wieku zaczęły stamtąd docierać pierwsze niepokojące wieści, że „dzicy”, zamiast być „nawracani i cywilizowani” (a tak przy okazji dostarczać drewna, kości słoniowej i miedzi), są traktowani chyba nie najlepiej. Urzędnicy katolickiego króla długo jednak nie wpuszczali na teren „prywatnej własności” urzędników mieszczańskiej władzy państwowej, a pozostający pod królewską opieką katoliccy misjonarze (denominacja nie ma tu aż takiego znaczenia, gdyż w sąsiednich koloniach protestanccy misjonarze potrafili się zachowywać podobnie) potwierdzali zgodnie, że w Kongo nic się złego nie dzieje.

Kolejna fala pogłosek doprowadziła jednak do tego, że prywatne zamorskie posiadłości króla Leopolda II zostały zbadane przez specjalną komisję belgijskiego parlamentu i rządu, a także przez dziennikarzy (raczkujące dziennikarstwo śledcze, a może dziennikarstwo śledcze w swoim apogeum). Z ostrożnych szacunków wynika, że w posiadłościach Leopolda II zginęło od 5 do 10 milionów ludzi. A przypomnijmy, celem dobrego króla nie było „zabijanie wszystkich dzikusów”, ale drewno, kość słoniowa i miedź. Można się zastanawiać, ile byłoby ofiar, gdyby celem było po prostu zabijanie. Ale prawdziwi kolonizatorzy rzadko mają w sobie tyle szczerości, co literackie postacie, kiedy tracą hamulce.

Bruksela jest pięknym miastem, ale jego bogactwo zostało okupione nie tylko zdolnościami i pracą brabanckich koronkarek czy szlifierzy diamentów z pobliskiej Antwerpii. Przecudna secesyjna dzielnica Ixelles, pełna restauracji polecanych przyjezdnym przez zadomowionych tutaj pracowników unijnych instytucji, użyźniona jest krwią, dlatego tak pięknie kwitła i owocowała (doświadczeni sadownicy radzą, aby pod świeżo sadzone wisienki zakopywać mięso i wnętrzności zwierząt, a także wylewać ich krew, strzeżcie się niewinni smakosze konfitur). Belgijska kultura „postkolonialna” przeprowadziła parę poważnych dyskusji na swój własny temat, nieco podobnych w stylu do tej, którą w KP rozpoczął tekst Andrzeja Ledera. Tyle że tu rozpisanych na dziesiątki książek, uniwersyteckich programów i parlamentarnych śledztw. Praca nad własną przeszłością była tu prowadzona ponad „politycznością” partyjnych konfliktów, osłonięta konsensusem socjaldemokratów, chadeków, konserwatystów, liberałów, a później także zielonych. Dopiero nowe prawicowe ruchy „antysystemowe” głoszą, że to „biali Belgowie” (Walonowie i Flamandowie) sami są ofiarami imigrantów z Afryki, a także ofiarami UE. Podobnie jest dzisiaj w Anglii, gdzie Nigell Farage zadał ostateczny cios „postkolonializmowi” mainstreamowych polityków i uniwersytetów. Oczywiście ofiarą – znowu, imigrantów i Unii – jest biały angielski lud.

Niestety łatwiej jest znosić (rozpamiętywać, przepracowywać) historyczne traumy własnego okrucieństwa, kiedy się było w tym okrucieństwie oczywistym zbiorowym podmiotem. Kiedy i dopóki się było kolonizatorem, a nie obiektem podbojów, kiedy się było zwycięzcą i dopóki ma się pewność, że nadal nim się jest. Kapitalizm chętnie opłakuje własne zbrodnie w miłych formach zorganizowanej filantropii, dopóki czuje się rewolucją zwycięską. Mieszczaństwo chętnie spowiada się z własnych zbrodni, dopóki ma pewność, że jest klasą naprawdę panującą. Kiedy ta pewność ulega choćby zachwianiu (np. w momentach sławetnych „cyklicznych kryzysów”), z twarzy spada maska i mieszczaństwo znowu staje się egoistycznym monstrum, zdolnym do faszyzmu.

Nawet polski katolicyzm nie może być siłą emancypacyjną, pracującą etycznie, dopóki jest katolicyzmem ofiary. Właśnie dlatego tak rzadkim dobrem jest w nim Tadeusz Bartoś (tak, myślę, że on wciąż jest katolikiem, w przeciwieństwie do paru znanych kapłanów, którzy pysznią się tym, że „dotrzymują ślubów”) czy Bartłomiej Sienkiewicz, a tak powszechną toksyną są w polskim katolicyzmie Rydzyk, Pawłowska, Terlikowski czy Gowin. Ten ostatni będący – jeśli wierzyć jego własnym zapewnieniom – ofiarą brutalnych prób zdeptania jego sumienia. Jeśli prawdziwą jest uwaga łącząca ze sobą zwolenników wszystkich „polityk historycznych”, że na szczycie piramidy cierpienia i wynikających z niego roszczeń jest miejsce tylko dla jednego (czyli tylko dla mnie), ofiary nigdy nie dostrzegą innych ofiar, a już szczególnie ofiar, dla których to one same są katem. To nie jest usprawiedliwienie, to jest nawet zarzut, ale co z tego, dopóki nie wiemy, jak z tego wyjść.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij