Archiwum

Kolejne starcie o władzę nad Internetem

Czy Internet to tylko nieco bardziej skomplikowana sieć telekomunikacyjna? Odpowiedź na to pytanie jest ważna także dla ciebie.

Kiedy w latach 80. pomysłodawca i pierwszy inżynier sieci WWW, Tim Berners-Lee rozwijał swój wynalazek w Europejskim Ośrodku Badań Jądrowych (CERN), decydentom w Unii Europejskiej zabrakło wyobraźni, żeby w pełni docenić znaczenie nowej technologii. Nie zabrakło jej Amerykanom, którzy przy pierwszej nadarzającej się okazji przeciągnęli Bernersa-Lee na swoją stronę oceanu, oferując mu katedrę na renomowanym Massachusetts Institute of Technology. Kompromisowym rozwiązaniem okazało się powołane w latach 90. Word Wide Web Consortium (W3C), które zrzesza środowiska naukowe pracujące nad rozwojem WWW z całego świata.

Takiego kompromisu nie udało się wypracować w innych wymiarach zarządzania globalną siecią. Zarządzanie systemem domenowym – czyli tym mechanizmem, który umożliwia nam odnalezienie w sieci konkretnego adresu IP po przypisanej mu nazwie – to zadanie i niewątpliwy przywilej Internetowej Korporacji ds. Nadawania Nazw i Numerów (ICANN), która ma hybrydowy status organizacji non-profit, a jednocześnie firmy zarejestrowanej w stanie Kalifornia. ICANN w sposób oczywisty podlega wpływom amerykańskiego rządu, który nie waha się z tej władzy korzystać. Najgłośniejszym przypadkiem ingerowania w system domenowy było zablokowanie domeny Wikileaks.org, zdarzały się jednak działania podejmowane na dużo szerszą skalę: w lutym ubiegłego roku rząd USA zablokował 84 000 domen na całym świecie pod zarzutem rozpowszechniania treści pornograficznych z udziałem dzieci. Akcja okazała się pomyłką. 

Dziś już żadna ze światowych potęg nie zamierza odpuścić walki o rząd nad Internetem. I nawet jeśli, ze względu na zdecentralizowany i niehierarchiczny charakter sieci, możemy zakładać, że pełnej kontroli nad tym fenomenalnym systemem żaden kraj nigdy nie przejmie, ten wyścig mocarstw to nie jest dobra wiadomość. Kraje takie jak Rosja, Chiny czy Iran głośno mówią o potrzebie zrewidowania status quo. Nie ma wątpliwości, że chętnie wykorzystałyby międzynarodowe struktury zarządzania Internetem do legitymizowania represyjnej polityki blokowania nieprawomyślnych treści. I w sumie trudno im się dziwić, skoro od wielu lat Stany Zjednoczone dość bezkarnie realizują w ten sposób swoje interesy ekonomiczne i polityczne. 

Niestety, jedyną strukturą, która ma przynajmniej formalną legitymację do wiążącego wypowiadania się w sprawach  międzynarodowych, jest ONZ: skorumpowana, zbiurokratyzowana, wielokrotnie skompromitowana, ale jednak uniwersalna organizacja międzynarodowa. Jedną z najstarszych agencji ONZ jest Międzynarodowy Związek Telekomunikacyjny (ITU), który wydaje wiążące rekomendacje w zakresie zarządzania sieciami telekomunikacyjnymi na całym świecie. Ze szkodą dla partykularnych interesów stojących za ITU, a z korzyścią dla Internetu, globalna sieć na wczesnym etapie swojego rozwoju wymknęła się regulacyjnym apetytom Związku i tak już zostało.

Wszystko może się jednak zmienić, jeśli w grudniu większość państw reprezentowanych w ITU da się przekonać, że Internet to w sumie tylko nieco bardziej skomplikowana sieć telekomunikacyjna, a więc powinna podlegać tym samym regulacjom, co koncerny dostarczające usług telefonicznych. W czasie Światowej Konferencji Telekomunikacyjnej, która tym razem odbywa się w Dubaju, państwa członkowskie ITU mają dokonać rewizji kluczowego dla sprawy traktatu: Międzynarodowych Regulacji Telekomunikacyjnych. Jeśli tak się stanie, przekreślony zostanie dotychczasowy model zarządzania siecią, który – choć w wielu miejscach niedoskonały – zakładał udział wszystkich zainteresowanych środowisk (od rządów, przez biznes, po obywateli) i gwarantował pewne minimum transparentności.

Próbę rozszerzenia mandatu ITU na sprawy ściśle związane z zarządzaniem Internetem zainicjowały państwa autorytarne o najsilniejszej pozycji ekonomicznej, ale to nie one przesądzą o wynikach tego procesu. W ITU obowiązuje zasada „jeden kraj – jeden głos“, co oznacza, że przesądzający będzie głos małych i licznych krajów globalnego Południa. Nie bez znaczenia w tym kontekście jest polityka Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Nie są one zainteresowane oddaniem swojej sfery wpływów, dlatego dla zasady będą się poszerzeniu mandatu sprzeciwiać. Europa ma jednak problem: polityka międzynarodowa to w dużej mierze domena zarezerwowana dla wciąż suwerennych państw członkowskich. Od kilku miesięcy trwa w tym kontekście dyskusja, czy i w jakim zakresie Komisja Europejska będzie mogła reprezentować w Dubaju interesy całego regionu. Tymczasem poszczególne państwa nie czekają i uprawiają wobec ITU własną politykę. 

Polski rząd wybrał strategię dość zaskakującą: najpierw, ustami ministra Michała Boniego, publicznie obiecał, że się wszelkim próbom rozszerzenia mandatu regulacyjnego ITU sprzeciwi, czemu dał też wyraz w opublikowanym projekcie oficjalnego stanowiska; po paru miesiącach i przeprowadzeniu modelowych konsultacji społecznych, zdanie jednak zmienił. W aktualnym projekcie stanowiska czytamy, że „Rząd RP jest otwarty na dyskusję na temat przepisów rozszerzających mandat ITU o kwestie związane z Internetem dotyczące zarządzania nazwami domen, przydzielaniem numerów i adresów IP”.  Zwrot polityczny zaskakujący tym bardziej, że żadna z organizacji, które zabrały głos w konsultacjach społecznych, takiego ruchu nie rekomendowała, a wręcz wszyscy chwalili asertywność i stanowczość polskiego rządu. 

Co się w takim razie stało? Wciąż próbujemy się dowiedzieć. Najprawdopodobniej autorzy pierwotnego stanowiska ulegli naciskom pochodzącym z wewnątrz administracji. Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji przeprowadzało równolegle konsultacje międzyresortowe, w których głos zabrały m.in. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Urząd Komunikacji Elektronicznej. Od tych instytucji wyszła propozycja „otwarcia“ na rozszerzenie zakresu przedmiotowego ITR na kwestie związane z zarządzaniem Internetem. Najwyraźniej zdanie ABW i UKE miało większy wpływ na kształtowanie stanowiska rządu niż opinie zorganizowanych obywateli. To też nic nowego. Jednak w sprawie, z perspektywy obywateli tak fundamentalnej, jak zarządzanie globalną siecią, warto by tę logikę odwrócić. 

Więcej na temat racji stojących za polską polityką w sprawie rewizji Międzynarodowych Regulacji Telekomunikacyjnych dowiemy się już w piątek 26 października, kiedy to Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji organizuje warsztat z udziałem ekspertów ITU. Impreza jest teoretycznie otwarta dla wszystkich zainteresowanych. A więc, obywatele: na salony! 

Katarzyna Szymielewicz  – współzałożycielka i prezeska fundacji Panoptykon. Pracowniczka naukowa Instytutu Studiów Zaawansowanych. Prowadzi seminarium Od „elektronicznego oka” do „płynnego nadzoru”  –  rozmowy o społeczeństwie nadzorowanym.   

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Avatar
Katarzyna Szymielewicz
Zamknij