Druga kadencja Emmanuela Macrona i jego zachowanie w obecnym kontekście albo do reszty spowoduje erozję zaufania publicznego, albo zdoła uratować jego resztki być może w ostatniej chwili, zapobiegając rewolucji.
„Nie zdążyliśmy nawet kupić sałaty” – tak jeden z internautów skomentował wieść, że rząd Sébastiena Lecornu, którego skład obwieszczony został zaledwie czternaście godzin wcześniej, zdążył już upaść. Bieżący tydzień rozpoczął się we Francji dymisją premiera, powołanego przez Emmanuela Macrona na początku września – już trzeciego na przestrzeni ostatniego roku. Bezradni wobec irracjonalnych poczynań swojego prezydenta, które mogłyby zostać zdefiniowane talleyrandowskim powiedzeniem „plus ça change, plus c’est la même chose” („im bardziej się zmienia, tym bardziej zostaje takie samo”), Francuzi przyjęli strategię śmiechu przez łzy, porównując krótki żywot ostatniego gabinetu do tego Liz Truss z 2022 roku.
O ile w brytyjskim przypadku dymisja była bezpośrednio związana ze spowodowaniem lokalnego kryzysu ekonomicznego poprzez propozycję tak zwanego mini budżetu, nad Sekwaną wisi raczej widmo braku jakiejkolwiek stabilności politycznej. To z kolei już przekłada się na coraz gorsze ratingi kredytowe Heksagonu: agencje niepokoi wysoki poziom długu publicznego w stosunku do PKB, a inwestorów odstrasza brak długofalowej wizji rozwoju ekonomicznego kraju.
Najważniejsze jest jednak pytanie, które najpewniej zdeterminuje kierunek Francji na najbliższe lata: czy politycy są w stanie potraktować poważnie społeczeństwo, którego są rzekomo reprezentantami?
Bunt Mikołajów. Francuska skrajna prawica zyskuje nowego sojusznika
czytaj także
Pytanie to, rzecz jasna, nie jest wyjątkowe dla Francji. Jednak kierunek, który przybrany zostanie przez ten kraj, będzie miał konsekwencje dla całego kontynentu. Druga kadencja Emmanuela Macrona – głównego aktora obecnego kryzysu politycznego, a w dużej mierze również nadwątlonej gospodarki – i jego zachowanie w obecnym kontekście albo do reszty spowoduje erozję zaufania publicznego, albo zdoła uratować jego resztki być może w ostatniej chwili, zapobiegając rewolucji.
Przypomnijmy: w czerwcu 2024 roku, po katastrofalnych dla rządzącej koalicji wyborach do Parlamentu Europejskiego (najwięcej mandatów zdobyło Zgromadzenie Narodowe Marine Le Pen), Macron ogłosił wcześniejsze wybory parlamentarne, kierując się rzekomą troską o demokratyczny mandat dla rządzących krajem. Ta zaskakująca decyzja okazała się zaledwie jedną z pierwszych w długim łańcuchu, którego kolejne ogniwa prowadzą nas aż do dnia dzisiejszego.
Po wygranych przez lewicową koalicję Nowego Frontu Popularnego wyborach, którego to wyniku Emmanuel Macron nie uznał za wystarczający do stworzenia rządu, nastąpiła seria uprawiania polityki metodą prób i błędów. Ostatnie półtora roku ostatecznie ujawniło cechę prezydenta Francji, która niewystarczająco często analizowana jest poza krajem: jego wiarę we własną nieomylność, która szczególnie od 2022 roku kroczy ku jednowładztwu.
W latach sześćdziesiątych niemiecki historyk Ernst Kantorowicz wydał książkę zatytułowaną Dwa ciała króla. Studium ze średniowiecznej teologii politycznej, w której dokonał ważnego rozpoznania. W przednowoczesnych czasach władca pełnił podwójną funkcję: był jednocześnie sobą, śmiertelnikiem z krwi i kości, a zarazem wcieleniem państwa, którym zarządza. „Państwo to ja” – powiedział niewiele później Ludwik XIV. Takiego wcielenia władzy nie można oceniać z ludzkiej perspektywy.
Podobną logiką kieruje się od ponad półtora roku prezydent Macron. Buduje szereg kruchych koalicji pomiędzy centroprawicowymi partiami, które otrzymały niekiedy mniej niż 10 proc. głosów w wyborach z 2024 roku. Mimo to winą za obecną sytuację Macron i kolejni ekspremierzy obarczają głównie partie lewicowe, określając je mianem „nieodpowiedzialnych” wobec państwa i jego sytuacji.
Nieodpowiedzialność ta ma wiązać się z próbami wynegocjowania przez socjalistów i inne partie lewicowe „podatku Zucmana”, nałożonego na największe fortuny kraju. Obecna dziura budżetowa Francji zwiększyła się drastycznie w kadencji rządu partii Macrona, wtedy funkcjonującą pod nazwą LREM (La République En Marche). W 2018 roku Zgromadzenie Narodowe obniżyło podatki firm z 33,5 proc. do 25 proc., a także zastąpiło tak zwany solidarnościowy podatek od fortun (l’impôt de solidarité sur la fortune, lub ISF), obejmujący od 0,5 do 1,5 proc. wysokości fortuny, podatkiem obejmującym jedynie nieruchomości wyceniane na powyżej 1,3 mln euro. Obecnie Francja znajduje się w pierwszej dziesiątce krajów o najwyższych nierównościach społecznych na świecie, a 1 proc. najbogatszych posiada tyle samo, co ponad 20 proc. biedniejszych obywateli kraju.
Dlaczego zgilotynowana Maria Antonina budzi takie oburzenie?
czytaj także
Obecny kryzys polityczny we Francji nie jest zatem zwyczajną walką pomiędzy „ulicą” a „Pałacem Elizejskim”, wiecznie protestującymi zwolennikami wczesnych emerytur a dostosowującą się do nowoczesności polityką. Wprost przeciwnie: coraz bardziej oczywiste staje się, że jest to rosnąca przepaść między polityczną reprezentacją a społeczeństwem. Ostatnie tygodnie i wzmożenie protestów przeciwko obecnie implementowanej polityce pokazały, że Francuzi ponownie gotowi są na walkę o swoje prawa. Najbliższy tydzień i decyzje prezydenta Macrona wyznaczą ich kierunek i postulaty.
**
Olga Byrska – kończy doktorat z historii o nieudanych rewolucjach w Europie lat 1944-1948 w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim, pracuje w teatrze (dramaturżka „Orlando”, reż. A. Błońska, Teatr Powszechny, 2022; „Matki. Pieśń na czas wojny”, reż. M. Górnicka, 2023), pisze i tłumaczy. Uczy na Sciences Po, mieszka w Paryżu.