Palestyńska walka o przetrwanie nie jest egzotycznym konfliktem gdzieś daleko. To test dla prawa międzynarodowego, demokracji i moralnej wiarygodności Zachodu – także Polski.
Od wymachiwania szabelką w ONZ do porzucenia własnych obywateli na pastwę ludobójczego reżimu droga krótka. W każdym razie dla Radosława Sikorskiego. Ale nie chodzi tylko o tempo. To drugie pozwala bowiem ocenić wartość pierwszego.
Dlaczego Radosław Sikorski myli się w sprawie Palestyny
Oczywiście postawa szefa polskiego MSZ nie jest odosobniona – co w niczym jej nie usprawiedliwia. Wtórują jej niby to rozsądne głosy z klasy politycznej i mediów przekonujące nas, że Gaza i Flotylla do niej płynąca to nigdy nie była nasza sprawa, że mamy ważniejsze i bliższe zagrożenia, że Gaza jest daleko i nie da się nic zrobić.
PO wybiera Izrael zamiast polskich obywateli. Młodzi się brzydzą, ale nie dziwią
czytaj także
Jak zawsze w takich przypadkach w głosach tych jest trochę prawdy w szczegółach – w końcu mamy wojnę u naszych granic, a Gaza naprawdę jest dość daleko. Ale wyprowadzana z nich konkluzja jest zupełnie fałszywa. Ciekawe, czy gdyby dziś Trump rozpętał kolejną wojnę przeciw Iranowi albo – dajmy na to – Wenezueli, byłoby to zbyt daleko, żeby tam wysłać kontyngent wojska?
Nie musimy zresztą gdybać, bo argumentu o odległości do Gazy używają ci, którzy jeszcze niedawno dopatrywali się racji stanu RP w wysyłce polskich żołnierzy na kolonialne wojny do Afganistanu i Iraku. Nie będzie chyba zaskoczeniem, że należał do nich Radosław Sikorski. Nie ma co szukać logiki w podobnej niekonsekwencji. Rozsądkowa fasada skrywa tu oportunizm, służalczość wobec Wielkiego Brata albo coś jeszcze gorszego: niezdolność do zrozumienia tego co się dzieje w naszym zglobalizowanym świecie.
Bezkarność Izraela a kryzys światowego porządku
Tymczasem sprawa Palestyny nie jest czymś egzotycznym. Także w Europie. W istocie jest sprawą nas wszystkich. Jest nasza, bo zaangażowane są w nią nasze rządy, siły bezpieczeństwa, media, uczelnie i przemysły zbrojeniowe. Wszystkie one od dekad na różne sposoby współpracują z Izraelem dostarczając mu nie tylko wsparcia finansowego, inwestycji, rynków zbytu dla produkowanej przezeń broni, ale także legitymizując politykę kolonialnej okupacji wobec Palestyńczyków w dyskursie publicznym i na forum międzynarodowym, czego najlepszym dowodem są próby negowania ludobójstwa w Gazie podejmowane przez ministra Sikorskiego. Być może konsekwencje takiej postawy nie dla wszystkich są widoczne gołym okiem, ale uwikłanie tego, co nazywamy Zachodem we wsparcie Izraela odbiera mu wiarygodność nie tylko na globalnym Południu – gdzie nigdy jej nie miał – ale także w krajach tworzących jego trzon.
Ale to nie koniec. Sprawa palestyńska jest nasza, bo stanowi papierek lakmusowy dla autorytetu prawa międzynarodowego i poligon testowania możliwości jego łamania przez silnych i bogatych. Jest nasza, bo ludobójstwa w Gazie by nie było, gdyby kraje uważające siebie za depozytariuszy demokracji i tzw. zasad nie wysyłały Izraelowi broni, amunicji i nie gwarantowały bezkarności sprawcom. Jest nasza, bo kolonialna okupacja Palestyny ustanawia standardy przekraczania dotychczasowych norm: w zakresie inwigilacji, karceralizacji, kryminalizacji opozycji, stanu wyjątkowego, stosowania odpowiedzialności zbiorowej i państwowego terroru.
Po przetestowaniu na lokalnym gruncie ten nowy standard będzie uniwersalizowany pod pozorem konieczności sprostania wymogom bezpieczeństwa narodowego, kryzysu energetycznego wojny czy czegokolwiek czym da się ludzi przestraszyć dość mocno, by siedzieli cicho. Dzieje się to zresztą już teraz od Kaszmiru przez granicę polsko-białoruską aż po militaryzację amerykańskich miast.
Jak technologie okupacji eksportuje się na cały świat
Okoliczności sprzyjają eksportowi izraelskich technologii bezpieczeństwa. Kryzys systemowy kapitalizmu, który trwa co najmniej od 2008 roku, chwianie się globalnej hegemonii, chaos klimatyczny i erozja zdobyczy demokratycznych dostarczają pretekstów i popytu na narzędzia przetestowane na okupowanej ludności. Dzięki temu Izrael wychodzi na swoje, mimo że ponosi wielomiliardowe koszty codziennej okupacji i ponawianych w nieskończoność inwazji na Gazę oraz palestyńskie enklawy na Zachodnim Brzegu Jordanu.
czytaj także
Być może jeszcze większym zagrożeniem jest fakt, że przedmiotem eksportu stał się także ukształtowany w Izraelu model kapitalizmu. System ów łączy wysokie zyski, militaryzm, apartheid i etnokrację. Kapitał nie potrzebuje tu już demokratycznej fasady i bez żenady prezentuje swoje barbarzyńskie oblicze. Czymże innym jest lansowany przez Waszyngton i Tel Awiw plan wybudowania na gruzach 2,5 milionowego miasta i trupach jego mieszkańców luksusowej riwiery turystycznej?
Gdyby szukać określenia zdolnego go opisać, najlepiej sięgnąć po „brutalizm”, o którym w książce pod takim samym tytułem pisze Achille Mbembe. Wedle kameruńskiego filozofa brutalizm oznacza systemowe – i w przypadku Gazy dosłowne – przemielenie ciał, domów, dziedzictwa, życia i środowiska ludzi na paliwo, które ma zasilić coraz bardziej kulejącą rentowność kapitału. Innymi słowy – nawiązując do Zygmunta Baumana – mamy tu wizję kapitału gorączkowo szukającego nowych pastwisk, na których będzie mógł wzrastać kosztem środowiska, zasobów naturalnych, ale także potrzeb, aspiracji a często, życia tych, którzy znaleźli się po niewłaściwej stronie hierarchii koloru skóry, pochodzenia czy klasy.
czytaj także
Co powstrzyma wielkich tego świata przed upowszechnieniem tego modelu, skoro jego nieco łagodniejsza wersja jest już wprowadzania w Ukrainie, której amerykańscy przyjaciele i rosyjscy wrogowie dokonują surowcowego rozbioru kraju? Albo w Kongo, gdzie podobnego rozbioru dokonują bezpośrednio zainteresowane grabieżą zasobów korporacje?
Solidarność z Palestyną to obrona prawa i demokracji
Dlatego właśnie nie ma dziś ważniejszej sprawy niż ludobójstwo dokonywane na naszych oczach przez Izrael i wspierający go kolektywny Zachód, w tym nasz kraj. Nie ma też sprawy ważniejszej niż solidarność z palestyńską walką o samostanowienie i z Global Sumud Flotilla أسطول الصمود العالمي , która nie wyruszyła na Morze Śródziemne wyłącznie z pobudek humanitarnych. Akcja będąca urzeczywistnieniem prawdziwego internacjonalizmu na miarę naszych dni, nie tylko ratuje honor naszej części świata, ale też rzuca polityczne wyzwanie systemowi, który w mechanizm swej rozszerzonej reprodukcji wpisuje przemysłową rzeź w Gazie.
W tym sensie ta niezwykła mobilizacja jest zarówno zalążkiem nowej społeczności międzynarodowej jak i czymś w rodzaju hamulca bezpieczeństwa w pędzącym ku przepaści pociągu. Spełnia zatem funkcję rewolucji, tak jak ją widział Walter Benjamin w czasach niemal równie nierewolucyjnych jak nasze. Nazywając ludobójstwo po imieniu uczestnicy i uczestniczki Flotylli przecierają szlak dla oddolnej zmiany polegającej na powstrzymaniu normalizacji i uniwersalizacji tego co dzieje się w Gazie. Tym samym stawiają sobie za cel odzyskanie przyszłości – dla zagrożonych w swym fizycznym przetrwaniu Palestyńczyków i Palestynek, ale też dla całego świata.
*
Przemysław Wielgosz – redaktor naczelny pisma „Le Monde diplomatique – edycja polska”.