Sto lat temu Keynes przewidywał, że w 2030 roku będziemy pracować kilka godzin w tygodniu za nieporównanie wyższą płacę. Na to wskazywał ówczesny trend skracania czasu pracy i wzrostu wynagrodzeń. Ten trend się jednak załamał. Pracujemy coraz dłużej, a zarabiamy ledwo tyle, żeby przeżyć. I nikt po dobroci nie pozwoli nam na więcej.
Aktywni, przedsiębiorczy założyli firmy. Ci gorsi u nich pracują. Pomysł, że ludzie mogą się kierować inną motywacją niż chęć zdobycia jak największej ilości pieniędzy – i że brak takiej chęci niekoniecznie oznacza, że są „gorsi” – jest w dyskursie publicznym nieobecny. Oczywiście z poglądem, że wszyscy dążymy do szczęścia, nikt nie polemizuje. Sęk w tym, że większość bezrefleksyjnie przyjmuje założenie, że szczęście równa się pieniądze.
Z oczywistych względów znam mnóstwo osób, które brak pieniędzy unieszczęśliwił. Rozstali się z partnerką, stracili grunt pod nogami, dach nad głową. Brak pieniędzy jest przyczyną samobójstw, zaburzeń psychicznych i problemów emocjonalnych.
czytaj także
Jednak pogoń za pieniędzmi, nawet udana, wcale nie tak często prowadzi do szczęścia. Wiele osób zatraca się w tym do tego stopnia, że nie zostawia sobie czasu ani miejsca na życie osobiste, towarzyskie, rozwój intelektualny czy zwykłą rozrywkę. Dochodzi do tego, że gdy jakimś cudem udaje im się przerwać opętańczy bieg za sukcesem ekonomicznym, nie mają pojęcia, co ze sobą robić. Nie potrafią spędzać czasu inaczej, niż pracując w pocie czoła.
Ludziom zapracowującym się na śmierć obca jest radość życia. Nie ma im więc czego zazdrościć. Zresztą prędzej czy później zaczynają mieć problemy zdrowotne – a wtedy dostrzegają, że wokół nich jest pustka. Nie ma nikogo, bo przez większość życia nie utrzymywali kontaktów ani z rodziną, ani z przyjaciółmi, jeżeli w ogóle zostali im jacyś przyjaciele.
Jesteśmy jednym z najbardziej zapracowanych społeczeństw w Europie, a jednak z badań wynika, że Polacy nie bardzo wiedzą, co zrobić z czasem wolnym od pracy. Oduczyli się wypoczywać. Choć na horyzoncie jest jakaś nadzieja. Młode pokolenie zaczyna przedkładać czas wolny nad ciągłym dorabianiem i zostawaniem po godzinach.
czytaj także
Od czasów, kiedy magnateria nieustannie żądała większej pańszczyzny i mniejszych podatków, niewiele się zmieniło. Najzamożniejsze 10 proc. polskiego społeczeństwa wciąż zapędza nas do roboty. Dlatego kiedy ktoś z nas popada w kłopoty materialne, wyzywa się go od „nierobów”. Opiera się to na optymistycznym i całkowicie fałszywym założeniu, że wystarczy chcieć, żeby mieć pieniędzy pod dostatkiem. A ci, którzy nie dają rady, to po prostu lenie. Bo system jest super, a tylko ludzie do kitu.
Na koniec 2022 roku mieliśmy w Polsce w sumie 4 995 042 podmioty gospodarki narodowej, z czego 4 831 115 zatrudniało od zera do dziewięciu osób. Płace w tych mikrofirmach nie są brane pod uwagę przy podawaniu średniej krajowej przez GUS – a właśnie tam zarabia się najmniej. Zdecydowana większość z nas nie ma oszczędności nie dlatego, że mało się staramy, tylko dlatego, że mimo ciężkiej pracy płacą nam marnie. Dlatego tak łatwo stać się niewypłacalnym dłużnikiem uznawanym za godnego pogardy pasożyta społecznego.
Ezoteryczna teoria sukcesu, czyli czego dowiedziałem się dzięki kongresowi coachów
czytaj także
Oczywiście większość z nas jakoś sobie radzi. Zwłaszcza że owo „radzenie sobie” pojmujemy jedynie w kategoriach finansowych. Polacy nie liczą czasu. Liczą tylko pieniądze. Tymczasem im więcej pracujemy, żeby więcej zarobić, tym jesteśmy bardziej nieszczęśliwi. Gdybyśmy więcej zarabiali, moglibyśmy krócej pracować, częściej cieszyć się życiem. Życie nie kończy się olimpiadą, tylko śmiercią. Nie można wszystkiego odkładać na później.
Skąpy, prawie nieistniejący system opieki społecznej z jednej strony i niskie płace z drugiej sprawiają, że jesteśmy zmuszeni do wiecznego „zapierdolu”. Oczywiście zdarzają się szczęśliwcy, dla których właśnie praca jest szczęściem, ale dla większości z nas jest co najwyżej obowiązkiem. Wolność zaczyna się po fajrancie. Kiedy to już my, a nie pracodawca, decydujemy, co robimy i gdzie. Choć też nie zawsze: plaża, matka z dziećmi usiłują się bawić, ale zabawę psuje tata uwiązany nawet tam do laptopa. Nieobecny, wciąż pracujący. Niewolnik online.
„Dyspozycyjność”, tak bardzo ceniona przez szefów, to współczesna odmiana niewolnictwa, odbierająca pracownikowi resztkę autonomii. Nie zna dnia ani godziny, kiedy może być wezwany, oderwany od rodziny, przyjaciół, wypoczynku, rozrywek, a nawet snu, bo pracodawca widzi taką potrzebę.
Często firma stara się nakłaniać pracowników do utożsamienia się z jej celami. Chodzi o to, by spontanicznie rezygnowali z życia osobistego na rzecz walki o wyniki „swojej” korporacji. Taka postawa ma jakiś sens w spółdzielni pracy, gdzie wspólnie wypracowane wyniki przekładają się bezpośrednio na sytuację materialną personelu. Jednak w kapitalistycznej firmie można za swoje zaangażowanie liczyć co najwyżej na jakieś ochłapy. Na szczęście coraz więcej młodych ludzi zaczyna stawiać opór tej presji. Minęła już moda na noszenie „korporacyjnych smyczy”.
W każdym społeczeństwie jest jakiś odsetek „w niedzielę urodzonych”, którzy stronią od pracy, pozostawiając ten przykry obowiązek innym. W Polsce Ludowej nazywano ich „niebieskimi ptakami” i próbowano przymuszać do społecznie użytecznych zajęć metodami administracyjnymi.
Powiedzcie Matczakowi, że czas to skarb cenniejszy niż pieniądze
czytaj także
Dziś pasożytem, leniem i nierobem okrzyknięty zostaje każdy, kto w wyniku życiowych kłopotów zwraca się o wsparcie do pomocy społecznej. Wiele osób w potrzebie woli zacisnąć zęby i zrezygnować z i tak nędznego zasiłku niż narazić się na tego rodzaju stygmatyzację. Wielu mimo choroby i kalectwa woli pracować choćby do śmierci, bo boją się pogardy. Piętnowanie biedy jako rezultatu rzekomego lenistwa jest więc jeszcze skuteczniejsze od bata ekonoma pędzącego chłopów do odrabiania pańszczyzny.
Paradoks polega na tym, że maksymalizacja zysku, która jest racją istnienia współczesnej firmy kapitalistycznej, staje się priorytetem dla pracowników. Z chwilą, gdy zaczynają podzielać wartości firmy, przestają dbać o własne żywotne interesy takie jak czas wolny, zdrowie, wreszcie szczęście osobiste.
czytaj także
W mniejszych firmach pracodawca chętnie podaje za przykład pracowitości samego siebie. I rzeczywiście, dwojąc się i trojąc, świątek, piątek czy niedziela, szef walczy o zysk, o rynkowy sukces. I do tego samego zachęca swych pracowników. Tylko w przypadku powodzenia on się znacząco wzbogaci, a pracownicy mogą liczyć na pochwałę i może jakiś drobny bonus. Nie wierzcie zapewnieniom, że jedziecie na jednym wózku. Wystarczy sprawdzić, czym jeździ właściciel.
Dlaczego, skoro osiągnęliśmy taką zawrotną wydajność pracy, musimy wciąż tak ciężko i długo pracować? Dlaczego jesteśmy sztucznie utrzymywani w biedzie, a nierzadko w nędzy? Tak, człowiek jest homo faber, urodzonym wytwórcą. Zdołaliśmy wytworzyć cywilizację, która powinna nam pozwolić na więcej czasu wolnego, na bardziej homo ludens – człowiekiem, który się bawi. Niestety, kapitał już dawno przestał dzielić się z pracownikami premią z rosnącej wydajności.
czytaj także
W 1930 roku John Maynard Keynes zorganizował w Madrycie konferencję o przyszłości pracy. I na pytanie, jak będzie wyglądała praca za sto lat, czyli, w roku 2030, odpowiedział, że będziemy pracować kilka godzin w tygodniu za nieporównanie wyższą płacę. Wywiódł to z dotychczasowego trendu skracania czasu pracy i wzrostu wynagrodzeń.
Ten trend się jednak załamał. Zamiast maleć, stopa wyzysku rośnie. Jednocześnie produkcja wzrosła na tyle, że dzięki rzucanym nam ochłapom jakoś żyjemy. I na więcej nie chcą nam pozwolić. Bo utrzymując nas na granicy wypłacalności, ci na górze mogą nami rządzić i pomiatać.