Ulokowany nad Polską wyż słoneczny pieszczotliwie nazywany Jurkiem nie ma w sobie nic z uroczego dostawcy letniej aury. To namaszczony przez katastrofę klimatyczną posłaniec śmierci.
O zagrożeniach klimatycznych i ich skali od lat piszę w alarmistycznym tonie, bo żarty i czas na spokojną obserwację rzeczywistości dawno się skończyły. Ale powoli zaczyna brakować mi piekielnych metafor, które oddałyby powagę sytuacji i uciążliwość śmiercionośnego żaru lejącego się właśnie z nieba.
Przykłady? Brytyjska służba meteorologiczna Met Office podała, że we wtorek, 19 lipca tego roku, oficjalna stacja pogodowa znajdująca się w angielskiej wsi Coningsby, oddalonej o 180 kilometrów na północ od Londynu, wskazała rekordowe 40,3 st. Celsjusza. Kilka dni wcześniej w portugalskim miasteczku Lousã termometry odnotowały 47 stopni. Z kolei północna Francja – do niedawna raczej chłodna – męczy się z ponad 40-stopniowym upałem, co stanowi wynik o 5 stopni wyższy względem dotychczasowego najwyższego w historii pomiarów.
czytaj także
A nie mówili?
Badacze z uniwersytetu w Bristolu policzyli, że w samej tylko Wielkiej Brytanii to zjawisko – bezsprzecznie powiązane ze zmianą klimatu – powoduje nawet do 2 tys. zgonów. Poza tym upały to preludium do kolejnych katastrof naturalnych, jak pożary, z którymi w tej chwili na Półwyspie Iberyjskim walczą tysiące strażaków. Czy to sytuacja niespotykana w Europie wcześniej?
– Jeżeli mówimy o ubiegłym roku czy sytuacji sprzed dwóch lat, to rzeczywiście obecną falę gorąca należy uznać za bardziej intensywną, ale w całym XXI wieku mieliśmy już do czynienia z bardzo negatywnie oddziałującymi na ludzi i środowisko upałami – mówi nam prof. dr hab. Mirosław Miętus, przedstawiciel Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, przypominając, że w wyniku podobnego zjawiska, które nawiedziło Europę Zachodnią w 2005 roku, zmarło (jak podaje Światowa Organizacja Meteorologiczna) 35 tys. osób. To jednak nie oznacza, że nie ma się czym przejmować, a jedynie potwierdza alarmy klimatologów.
– O falach ciepła jako indykatorze współczesnej zmiany klimatu mówi się co najmniej od momentu publikacji trzeciego, jeśli nie od drugiego raportu IPCC, czyli od połowy lat 90. Ponad dwie dekady temu podobna analiza, której jestem współautorem, ukazała się w jednym z najbardziej znaczących klimatologicznych czasopism i wyjaśniała, jak ten proces intensyfikuje się lokalnie. Widzimy, że liczba fal ciepła zwiększa się, ale także – co jest szczególnie istotne dla nas – wydłuża się czas ich trwania. Potwierdza to również ostatnia publikacja IPCC, której eksperci mówią wyraźnie: w związku z globalnym ociepleniem w ciągu najbliższych dwóch dekad te dwie wartości, liczba fal i czas ich trwania – wzrosną w wielu regionach o 50, a w niektórych nawet o 100 proc. Przy czym zwracam uwagę, że klimatolodzy pod pojęciem fal ciepła rozumieją też epizody występujące w chłodnej porze roku – wyjaśnia mój rozmówca.
Kwestia skoków temperatury latem jest jednak bardziej alarmująca niż te zimą, bo – jak podkreśla prof. Miętus, niosą one za sobą silny stres środowiskowy, jak i istotnie wpływają na organizmy mieszkańców, zwłaszcza umiarkowanych szerokości geograficznych. Czyli na przykład Polaków, dla których przekroczenie 30 st. Celsjusza już stanowi poważny dyskomfort, a nawet zagrożenie dla zdrowia i życia. Wartości progowe temperatur i to, co uznajemy za falę ciepła, jest więc uwarunkowane także miejscem zamieszkania. Nie ma jednak wątpliwości, że zakątków, w których nie da się normalnie funkcjonować z powodu bezprecedensowego ocieplenia, jest w tym roku po prostu sporo i dotyczy to nie tylko Europy, ale też Australii, Chin, Indii, Japonii, Pakistanu czy Stanów Zjednoczonych.
Najgłośniej wybrzmiewają komunikaty o sytuacji we wspomnianej Wielkiej Brytanii, gdzie padły rekordy temperatur. Ale to nie one powinny nas najbardziej martwić. Zresztą nadążanie za odnotowywaniem kolejnych wysokich wyników staje się po prostu coraz mniej istotne.
– Ważniejsze z punktu widzenia bezpieczeństwa środowiskowego i społecznego staje się pytanie o to, jak długo utrzymuje się temperatura powyżej pewnej wartości progowej – takiej, którą będzie w stanie dobrze tolerować nasz organizm – i jaka temperatura występuje w nocy. Przypominam, że noce tropikalne (o temperaturze powyżej 20 st. Celsjusza) zdarzają się coraz częściej, co sprawia, że nasz organizm przez całą dobę nie ma możliwości odpocząć i poczuć ulgi – mówi prof. Mirosław Miętus.
czytaj także
Nie znam się, ale…
Za spiekotę, którą dotkliwie już odczuwamy i będziemy odczuwać w najbliższych dniach, a także towarzyszące jej niebezpieczne zjawiska atmosferyczne, takie jak nawałnice, odpowiadają: słoneczny wyż Jürgen, po polsku nazywany Jurkiem, jak również wdzierająca się w niego płytka zatoka niżowa z frontem burzowym.
Migracje prądów powietrznych i cieplnych nie są niczym nowym, ale ich nasilenie, skala i czas trwania to bez wątpienia skutek ogromnego skoku globalnej temperatury. Eksperci z IPCC wskazują, że ostatnia dekada była najgorętszą w historii, a każde z ostatnich czterech dziesięcioleci – cieplejsze od poprzednich, właśnie z powodu zmian klimatycznych.
Mimo to wciąż powstają takie teksty jak ten autorstwa Wiktora Świetlika, opublikowany na popularnym i dumnym ze swego kuriozalnie pojmowanego symetryzmu portalu informacyjnym. W artykule – rzekomo w imię zachowania obiektywizmu za wszelką cenę – narracja aktywistów upominających się o los planety zostaje zrównana z tym, co głoszą klimatyczni sceptycy, i uznana za przesadnie histeryczną czy populistyczną.
Dlatego na przykład Greta Thunberg ze swoim „How dare you?” kierowanym do bezczynnych klimatycznie światowych liderów politycznych nie przekonuje go do słuszności walki o przyszłość m.in. bez paliw kopalnych.
Można się zgodzić co do tego, że nastoletnia aktywistka nie jest wyrocznią w kwestii globalnego ocieplenia. Ale młoda Szwedka powtarza tezy, co do których w środowisku naukowym panuje konsensus i wiele wskazuje na to, że dysponuje znacznie rozleglejszą wiedzą niż niedowierzający pożyteczności jej działań i dobrym intencjom krytyk (autor węszy raczej spisek: „za tym wszystkim przez cały czas szły gigantyczne fundusze, które miały służyć jedynej poprawnej wersji, a także temu, by »denializm«, czyli »innomyślicielstwo«, cenzurować lub wręcz karać”).
Tylko czy felietonista Interii wie, ile pieniędzy i wysiłku wkładały przez lata koncerny paliwowe w klimatyczną dezinformację? Podpowiadam: naprawdę dużo. Ekipa Exxon Mobil już w latach 70. wiedziała o katastrofalnym wpływie swojej działalności na klimat, a teraz za wprowadzanie opinii publicznej w błąd może odpowiedzieć karnie przed sądem. Stan Nowy Jork w pozwie z 2018 roku wycenił tego typu oszustwa korporacji względem inwestorów na 1,6 mld dolarów.
Nie kryją się z tym zresztą pracownicy firmy. Rok temu pisałam o taśmach zdobytych przez brytyjski oddział śledczy Greenpeace – Unearthed – i ukazujących prawdziwe oblicze Exxon Mobil. „Czy agresywnie walczyliśmy przeciwko nauce? Tak. […] Czy dołączyliśmy do niektórych z tych »grup cieni«, które przeciwdziałały niektórym wczesnym wysiłkom na rzecz klimatu? Owszem, ale nie ma w tym nic nielegalnego” – przyznał jeden z bohaterów kontrowersyjnego nagrania.
Taśmy ExxonMobil: Bandyci klimatyczni śmieją się nam w twarz
czytaj także
Ta sama firma wydaje też krocie na ochronę zbrojną swoich szkodliwych interesów. O tym traktuje omawiany przez nas raport Global Climate Wall. How the world’s wealthiest nations prioritise borders over climate action, z którego wynika, że Exxon Mobil „współpracuje na przykład z L3Harris, jednym z największych amerykańskich dostawców usług obronnych, koncernem zbrojeniowym Lockheed Martin czy produkującym samoloty i helikoptery wojskowe Airbusem i w ten sposób zapewnia sobie m.in. ochronę odwiertów w delcie Nigru w Nigerii, regionie, »który doświadczył ogromnych przesiedleń ludności z powodu skażenia środowiska«”.
czytaj także
Redaktor Świetlik myśli chyba jednak, że antropogeniczna zmiana klimatu to kwestia „kręcenia swoich lodów” przez zielone lobby, wiary, opinii albo tego, co się komu wydaje. Czytam, że dziennikarz wprawdzie na nauce się nie zna, jednak to nie przeszkadza mu w powątpiewaniu w naukowe fakty. Autorowi omawianego tekstu jedynie „wydaje się, że zjawisko opisywane jako efekt klimatyczny albo globalne ocieplenie istnieje”, i tylko do „jakiegoś stopnia” czuje się on przekonany co do zasadności argumentów o wpływie chciwej i niebaczącej na koszty środowiskowej działalności człowieka na klimat.
Panu Wiktorowi Świetlikowi polecam lekturę wszystkich odsłon raportu Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) – może wtedy doedukuje się i przekona, że Greta Thunberg słusznie oburza się na liderów państw. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że czytanie ze zrozumieniem może dla dziennikarza okazać się zbyt uciążliwym wysiłkiem intelektualnym, wystarczy, że spojrzy na prognozy pogody i za okno. Nie piję do kompetencji pana Świetlika, po prostu wiem, że w upale wywołanym nadmierną emisją gazów cieplarnianych do atmosfery już teraz myśli się bardzo ciężko. Niestety będzie tylko gorzej, bo jeszcze cieplej.
Zabójcza gorączka
IMGW Państwowy Instytut Badawczy uruchomił Serwis informacyjny Centrum Modelowania Meteorologicznego i wydał alerty meteorologiczne trzeciego, drugiego i pierwszego stopnia dotyczące upałów. Temperatury odnotowane w drugiej połowie lipca sięgają nawet 38 st. Celsjusza. Najbardziej gotują się Leszno, Legnica i Zielona Góra. Temperatura w naszym kraju od 1951 roku wzrosła średnio o 2 stopnie, choć oczywiście nierównomiernie w całym kraju. Największe skoki obserwuje się w pasie pojezierzy, a najniższe – 1,8 stopnia – w Sudetach. Choć to wydaje się niewielką liczbą, trzeba pamiętać, że takich upalnych dni przybywa, cieplejsze stają się noce i okresy bezopadowe.
Z tego powodu będzie rosnąć częstotliwość występowania pożarów i niebezpiecznych zjawisk pogodowych. W tej chwili mówi się o wielkich burzach i wiatrach osiągających zawrotną prędkość, o wartości nawet 100 km/h. Cierpią zarówno niszczone żywiołami miejscowości, zabetonowane miasta, jak i zagrożone suszą wsie.
Mapa Polski na stronie IMGW niemal w całości jest pomarańczowo-żółta, ale uwagę zwracają również komunikaty dotyczące deficytu wody w rzekach, oznaczonych czarnym kolorem. Niektóre wysychają całkowicie, co widać na krążącym po sieci zdjęciu z miejscowości Rajskie. Przepływał tamtędy San, po którym został tylko smutny ślad.
„Na 185 stacjach, z nieznacznie ponad 600, przepływy są niższe od śred. niskiego przepływu z wielolecia (SNQ). Wydawane są kolejne ostrzeżenia na suszę hydrologiczną. W najbliższych dniach liczba tych stacji nadal będzie wzrastać i może być najwyższą w ciągu ostatnich lat” – czytam na Twitterze Instytutu.
Rośnie też liczba apeli i zakazów dotyczących ograniczenia zużycia wody do celów innych niż te najbardziej niezbędne. Listę gmin, która wydaje takie komunikaty, aktualizuje ekohydrolog, dr Sebastian Szklarek. W dniu 21 lipca takich gmin naliczył aż 298.
– Wysoka temperatura niesie za sobą ryzyko występowania krótkotrwałych nawalnych opadów deszczu oraz gradu. Taka ulewa trwająca choćby zaledwie godzinę może osiągnąć wysokość równą normie miesięcznej ilości opadów. W tym roku jeszcze takich opadów w Polsce nie było, ale podtopienia czy tzw. szybkie powodzie miejskie zdarzyły się pod koniec czerwca, i to też jest związane nie tylko ze zmianą klimatu, ale także z przekształceniem środowiska i zabetonowaniem przestrzeni. Z kolei susza meteorologiczna przerodziła się w suszę hydrologiczną, bo nasz kraj pod względem infrastrukturalnym jest bardzo wrażliwy na wysokie temperatury i brak opadów oraz do nich niedostosowany – wskazuje prof. Miętus i dodaje:
– Na szczęście nadal nie słyszymy o zagrożeniach pożarami, ale przecież one są bardzo prawdopodobne, zwłaszcza w lasach. Ściółka leśna bardzo szybko ulega przesuszeniu i nie osiąga tak wysokiego poziomu wilgotności jak np. pola przylegające do danego kompleksu leśnego. Dzieje się tak z uwagi na to, że korony drzew w trakcie opadów zatrzymują bardzo dużo wody, której do ściółki docierają nieznaczne ilości.
Mój rozmówca zwraca również uwagę na inne problemy. Poza terenami miejskimi mamy w Polsce całą masę nieutwardzonych, szutrowych dróg, które w trakcie upałów stają się źródłem zanieczyszczeń powietrza pyłem, wznoszonym przez każdy przejeżdżający tamtędy pojazd. W efekcie cierpią mieszkańcy okolicznych miejscowości.
Ale to wciąż nie koniec zagrożeń. „W połowie lipca dzienne maksymalne wartości powierzchniowego ozonu, które osiągają szczyt w środku dnia, osiągnęły niezdrowy poziom w Portugalii, Hiszpanii i we Włoszech, gdzie w niektórych lokalizacjach przekraczały 200 μg/m3. Chociaż przewiduje się, że stężenia zmniejszą się na Półwyspie Iberyjskim, oczekuje się, że od 18 lipca wzrosną powyżej 120 μg/m3 w północnej i zachodniej części Europy, ponieważ fala upałów przynosi rekordowe temperatury. Przewiduje się, że osiągną szczyt w dniach od 18 do 20 lipca, po czym spadną” – taką informację podali naukowcy z Copernicus Atmosphere Monitoring Service.
Prof. Mirosław Miętus wskazuje, że ozon wytwarzany jest w wyniku reakcji fotochemicznych, w których udział biorą produkty spalania paliw przez silniki samochodów. Istotne jednak są w tym procesie warunki meteorologiczne: wysoka temperatura powietrza i niezaburzone promieniowanie słoneczne. Stanowi on zagrożenie dla organizmu, drażni drogi oddechowe i śluzówkę, utrudnia oddychanie, przyczynia się do nasilenia i występowania ataków astmy oraz rozwoju chorób naczyniowo-sercowych. Koalicja Klimatu i Czystego Powietrza szacuje, że zanieczyszczenie ozonem powoduje około miliona dodatkowych zgonów rocznie.
– Gdy poziom ozonu wzrasta, w Europie Zachodniej stosuje się np. ograniczenia ruchu pojazdów, z kolei starszym osobom zaleca się pozostawanie w domach z zamkniętymi oknami, by uchronić się przed wdychaniem szkodliwej substancji wraz z powietrzem – mówi przedstawiciel IMGW.
czytaj także
Ciepło, goręcej, śmierć
Human Rights Watch przypomina o tym, że już sama ekstremalna ekspozycja na ciepło stanowi poważne zagrożenie dla zdrowia. „Może powodować wysypkę cieplną, skurcze, wyczerpanie cieplne lub udar cieplny, które mogą być śmiertelne lub mieć konsekwencje przez całe życie. Osoby starsze, osoby niepełnosprawne, kobiety w ciąży i dzieci są bardziej narażone na niekorzystne skutki zdrowotne spowodowane upałem, w niektórych przypadkach ze śmiertelnymi skutkami” – czytamy w komunikacie organizacji, która wskazuje, że problem ten – jak to zwykle bywa – najmocniej uderza w najmniej uprzywilejowane grupy.
Do takich należą też osoby wykonujące niskopłatne prace na zewnątrz albo w nagrzanych kuchniach i magazynach, także te, które znajdują się w kryzysie bezdomności.
„Słabe lub nieodpowiednie reakcje rządu na fale upałów również zwiększają ryzyko dla poszczególnych populacji. Wiele osób, takich jak osoby żyjące w ubóstwie lub w inny sposób zmarginalizowane, częściej umiera lub doświadcza chorób związanych z upałami z powodu nierównego dostępu do energii lub chłodzenia, odpowiednich warunków mieszkaniowych i wody, a także dostępu do usług opieki zdrowotnej. Badania Human Rights Watch udokumentowały, że rządy nie wprowadziły odpowiednich planów działania na rzecz ochrony przed upałami, aby chronić osoby niepełnosprawne, osoby starsze, kobiety w ciąży, pracowników migrujących i osoby żyjące w ubóstwie” – wskazują eksperci z HRW.
Z przywołanego przez nich z kolei badania opublikowanego na łamach czasopisma naukowego „Nature” analizującego dane empiryczne z 43 państw dowiedziałam się, że „we wszystkich krajach objętych badaniem 37 proc. zgonów związanych z upałami w ciepłych porach roku można przypisać antropogenicznym zmianom klimatu i że zwiększona śmiertelność jest widoczna na każdym kontynencie”.
Ale upały i powodowane przez nie susze są także poważnym przeciwnikiem dla naszego bezpieczeństwa żywnościowego. Ubiegłe gorące lato w Kanadzie sprawiło, że o połowę zmniejszyły się nasiona brązowej gorczycy, a to pośrednio doprowadziło do obserwowanego właśnie we Francji kryzysu musztardowego. To właśnie z dalekiej północy Francuzi sprowadzają składnik potrzebny do przygotowania ich ulubionego dodatku do potraw – musztardy dijońskiej.
O ile jednak bez sosu da się przeżyć, o tyle już bez tak podstawowych produktów jak ryż czy kukurydza, których uprawy zniszczyły długie, gorące i bezopadowe lata we Włoszech, już nie bardzo. W Polsce z tym problemem w sposób szczególny muszą mierzyć się hodowcy zbóż jarych, truskawek, tytoniu, warzyw gruntowych, rzepaku i rzepiku. W dodatku wysychające z powodu coraz cieplejszej aury rzeki uniemożliwiają żeglugę śródlądową, a wraz z tym dostarczanie żywności i innych produktów (w tym ropy i węgla) potrzebnych do funkcjonowania ludzkości. Mowa m.in. o Renie.
„Poziomy wody w najważniejszej rzece Europy spadły z powodu wysokich temperatur, przywołując wspomnienia suszy z 2018 roku, która spowodowała zamknięcie szlaku wodnego” – donosi Deutsche Welle. Jeśli kogoś zdziwią więc wysokie ceny za żywność czy energię, będzie wiedział, że sami wpędziliśmy się w to przeklęte, błędne koło, powodując globalne ocieplenie.
Mogliśmy temu zapobiec
Czy można temu jakoś zaradzić? Gdy pytam o to prof. Mirosława Miętusa, raczej nie ma dla mnie pokrzepiających wiadomości. Dla niego przeciwdziałanie zmianie klimatu to mrzonka, bo ta już nastąpiła. Pozostają nam jednak działania osłabiające tempo współczesnego globalnego ocieplenia oraz strategie adaptacyjne i łagodzące skutki wzrostu globalnej temperatury. Ale tu znów mamy do czynienia z głębokimi nierównościami.
– Dlatego coś, co nazywa się Zielonym Ładem, brzmi bardzo dobrze. Niemniej jednak przypomina mi sceny z amerykańskiego filmu Nie patrz w górę, w którym jedynie elita może pozwolić sobie na postępowanie awaryjne. Zielony Ład jest realny do wprowadzenia w krajach dysponujących rozwiniętymi, coraz czystszymi technologiami. Natomiast nałożenie obowiązków bycia „zielonymi” na kraje, które są w technologicznym miksie lub bazują w zdecydowanej większości na przestarzałych technologiach, jest zwykłym mamieniem społeczeństw, że będzie im się żyło lepiej. Nie, będzie im się żyło gorzej, bo zostaną pozbawieni dostępu do drożejącej energii – mówi mój rozmówca, zauważając, że współczesne społeczeństwa nie potrafią żyć bez prądu, a kraje takie jak Polska, która oparła swój system energetyczny na węglu i przestarzałych elektrowniach, nie zdoła nagle wyłączyć z użytku swoich kopalni i elektrowni.
Film „Nie patrz w górę” przypomniał mi, jak sam rozpłakałem się w programie na żywo
czytaj także
Prof. Miętus uważa jednak, że można się było do tego przygotowywać, bo o zmianie klimatu wiadomo co najmniej od pierwszego raportu IPCC, który ukazał się w 1990 roku.
– Przez ostatnie 30 lat każda z sił politycznych w Polsce obawiała się ruszenia energetyki, lobby węglowego i nikt na serio nie podjął żadnych działań chociażby w zakresie budowy elektrowni jądrowych, bez udziału których nie damy rady zasilić naszego systemu energetycznego. Fotowoltaika i energetyka wiatrowa nie wystarczą, bo – jak pokazuje doświadczenie – zachmurzenia czy brak odpowiedniej siły wiatru sprawiają, że wiatraki od Finlandii po Austrię stoją, a ze słońca produkuje się niewielkie ilości energii. Społeczny opór, który występuje nie tylko w Polsce, przed atomem jako źródłem energii, bazuje głównie na strachu i wymienianiu liczb ofiar katastrof elektrowni. Liczba osób poszkodowanych w ten sposób jest jednak znacznie mniejsza niż na przykład liczba ofiar wypadków samochodowych w Europie – dodaje naukowiec i stwierdza, że wprawdzie budowa elektrowni jądrowych jest emisyjna, ale już produkowana przez nie energia – nie.
Podobnie jest na przykład z rozwojem sieci kolejowej, która w trakcie budowy rzeczywiście zaciąga dług środowiskowy, ale potem szybko go spłaca. To działanie łagodzące współczesną zmianę klimatu, które można wprowadzić na poziomie europejskim i krajowym – słyszę od prof. Miętusa. Promocja transportu zbiorowego zamiast indywidualnego i kolei zamiast samolotu to coś, na co Europa i Polska powinny zdecydować się – zdaniem klimatologów – jak najszybciej.
Przede wszystkim jednak rządy państw, jak i lokalni włodarze muszą przygotować się na radzenie sobie z upałami i łagodzić ich skutki. W Hiszpanii, Włoszech czy Grecji już samo budownictwo jest nastawione na mitygację. Pomóc mogą też zmiany stylu życia, zakładające chociażby przerwę od pracy w trakcie najgorętszej pory dnia. Prof. Mirosław Miętus przypomina zaś o retencji wody, której deficyt w obliczu upałów staje się coraz większym problemem, ale także dbałości o zazielenianie nadmiernie zabetonowanych miast.
Sposoby na upał w miastach i dowody na to, że betonoza zabija
czytaj także
Funkcjonowanie w najbardziej zurbanizowanej i sztucznej części miasta wykonanej z materiałów nienaturalnych jest obarczone dużym obciążeniem, więc parki i ogrody mogą stanowić ważne obszary, w których ludzie mogą odetchnąć, woda zostaje zatrzymana, a roślinność – utrzymana. Zasadniczo jednak wiemy, że problem ze zniesieniem wysokich temperatur będzie rósł. Dlatego nie ma wątpliwości, że należy przygotować do tego system ochrony zdrowia. Nie chcę powiedzieć, że covid przy tym to nic, ale upały mogą być tym zagrożeniem, których skala wymagań i utrudnień przerośnie personel medyczny i właściwie nas wszystkich – podsumowuje prof. Miętus.