Wymuszony przez władzę bój o pozostanie Polski w Europie cofa nas w cywilizacyjnym rozwoju. Zamiast rozwiązywać nawarstwiające się współczesne kryzysy, Kaczyński znów wywołuje stary, a my znów musimy walczyć na jego wojnie. Nie mamy na to czasu!
Wraz z wyrokiem Trybunału Julii Przyłębskiej zbiorowo skaczemy na główkę w nieznane wody. Nie wiemy jeszcze, czy kalekami zostaniemy wszyscy, czy tylko połowa, a może będziemy mieli dużo szczęścia i tak naprawdę nic się złego nie wydarzy.
Po co ten wyrok? To akurat proste – patoreforma sądów, o którą w tym wszystkim chodzi, nie jest dla Kaczyńskiego ani jednym z wielu tematów zastępczych, ani zasłoną dymną dla ordynarnego rozkradania i demontażu resztek działającego państwa. To kwestia zdobycia pełni władzy, dziś wciąż ograniczanej przez istnienie niezależnego sądownictwa, ale może jeszcze bardziej – przeorania struktur państwa na tyle głęboko, by nawet zmiana władzy przy urnie wyborczej nie pozwoliła tego procesu odwrócić.
Kaczyński gra z Unią w ping-ponga, gdy zaczyna się poker o życie
czytaj także
Orzeczenie TK głoszące, że integracja europejska dotarła do etapu, na którym „organy UE działają poza granicami kompetencji przekazanych przez Rzeczpospolitą”, będzie wykorzystywane – jako „para-prawny argument”, jak pisze autorka OKO.press Anna Wójcik – w sporze o to, czy polskie władze muszą, a może niekoniecznie, wykonywać orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE, przede wszystkim w obszarze niezawisłości sądownictwa. Stworzy też dodatkowy instrument (a właściwie pretekst) do dyscyplinowania sędziów, którzy chcieliby powoływać się na „niekonstytucyjne” orzeczenie unijnego trybunału.
Dlaczego akurat teraz? Być może prezes PiS uznał, że lepszego momentu nie będzie. Zachowanie spójności w rządzącej koalicji będzie coraz trudniejsze, choćby w obliczu oczekiwanych efektów wdrażania unijnej polityki klimatycznej. Ogromne zapóźnienia w procesie dekarbonizacji gospodarki każą spodziewać się radykalnych podwyżek cen energii, co nie tylko uderzy materialnie w elektorat władzy, ale też doda paliwa bliskiej Zbigniewowi Ziobrze opcji negacjonistów kryzysu klimatycznego, która zarazem jest opcją antyeuropejską. Decyzja TK Julii Przyłębskiej pozwoli choć na chwilę ujednolicić przekaz i spacyfikować coraz bardziej asertywnych koalicjantów.
Ziobro twierdzi, że jesteśmy przez Europę Zachodnią eksploatowani. Sprawdzamy
czytaj także
Inflacja, choć bywa nadużywana jako straszak przez liberalnych ekonomistów, jest postrzegana jako zagrożenie także przez rząd – świadczy o tym niedawna decyzja o podwyżce stóp procentowych. I znów, drożyznę najsilniej odczuwają wyborcy mniej zamożni, a poważniejsza podwyżka stóp – niezbędna, gdyby inflacja sięgnęła 6–7 proc. – uderzyłaby nie tylko w kredytobiorców hipotecznych z klasy średniej, ale też w rządowe plany „kredytu dla każdego”. To wszystko zwiastuje dla rządu trudniejsze czasy niż dotąd. Również z tego powodu zmiana tematu na polaryzujący tożsamościowo wydaje się mocno wskazana.
Wreszcie, umierający przy granicy z Białorusią uchodźcy i wywożąca dzieci do lasu straż graniczna tworzą – przy całej zgrozie, jakie powinny budzić te słowa – korzystny kontekst dla obozu władzy. Twardy elektorat (ale nie tylko on) bardziej łaknie „obrony granic” przed hybrydowym atakiem kilkuletnich agentów Łukaszenki, niż boi się wstrzymania czy nawet utraty środków z unijnego Funduszu Odbudowy. Nie żeby jedno zależało od drugiego – Unia dyskretnie popiera rządową politykę pushbacków. Chodzi raczej o to, że bardzo wielu wyborców raczej pokocha PiS za siłę, zwartość i gotowość, niż się do niego zniechęci za coraz mniej efektywne „wyciskanie brukselki”.
A do czego to wszystko doprowadzi?
Czy Kaczyński naprawdę chce wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej, czy tylko Unię z Polski? Czy prezes tego nie chce, ale popycha go (do jednego lub drugiego) frakcja ziobrystów? A może w obozie władzy wszyscy w głębi duszy woleliby w Unii zostać, ale antyeuropejska – motywowana doraźnymi potrzebami sondażowymi – propaganda i tak uruchomi nieprzewidywalną dynamikę, trochę jak koniunkturalna decyzja Davida Camerona o referendum w Wielkiej Brytanii? To wszystko kwestie do spekulacji, względnie rozważań akademickich. Każda z tych opcji jest jakoś prawdopodobna, ale nie one są najistotniejsze.
Sama bowiem eskalacja sporu wokół fundamentów członkostwa Polski w Unii Europejskiej może się skończyć różnie. Na jednym biegunie byłby status niemiecko-rosyjskiego kondominium pod korporacyjnym zarządem powierniczym – to wówczas, gdy znajdziemy się poza Unią lub na jej marginesie. Relacje gospodarcze z Niemcami przyjmą wówczas formę typową dla centrum i peryferii, bez żadnych osłonek, transferów wyrównawczych, funduszy spójności i innych pierdół; Rosja zaś odpowiadać będzie za kształt naszej sfery publicznej – nie, że biało-niebiesko-czerwona flaga zawiśnie nad Belwederem, a rosyjskie czołgi będą tankować na Orlenie, tylko cała nasza polityka i jej medialny obraz przypominać będą niedawną konferencję Mariusza Kamińskiego z krową czy inną klaczą.
czytaj także
Drugi biegun możliwości to spektakularne wyłożenie się PiS z przystawkami na może już rezydualnym, acz wciąż masowym euroentuzjazmie Polek i Polaków. I w efekcie – jakaś forma restauracji III RP, z niewielkimi korektami, powrotem dyskursu technokracji i zarządzaniem pogardą jednych mas przeciw drugim. A najpewniej, jak to w Polsce, wyjdzie coś pośrodku, bo tu w historii to i dyktatura wojskowa, i stalinizm, i nawet neoliberalizm zawsze były jakoś niepełne, niedorobione i trochę na niby.
Istotniejsze jest to, że (anty)polityka europejska PiS i wymuszony przez władzę bój o pozostanie Polski w Europie cofa nas w cywilizacyjnym rozwoju. Kaczyński nie ugryzł w dupę żadnego żubra, jak chciał poeta; nie nadał Polsce żadnej „nowej dynamiki”, tylko zawrócił kijem Wisłę i zamknął nasz spór w grajdole, odrywając politykę od realnych procesów społecznych i zmian w świecie dookoła. A my po prostu nie mamy na to czasu.
Transformację energetyczną mamy opóźnioną co najmniej o dekadę – jasne, że nie tylko z winy PiS, ale treść i forma rządów tej partii blokuje cywilizowany spór na ten temat. Zamiast uczenia się przez państwo zarządzania coraz większą złożonością społeczeństwa i gospodarki mamy tępą centralizację i dobijanie finansowe samorządów, które przynajmniej nie zamykały na tę złożoność oczu. Zamiast rozwoju niezbędnych usług publicznych mamy gnojenie lekarzy, ratowników medycznych, nauczycielek i pielęgniarek, a zamiast rosnącej sprawczości demokratycznego suwerena – godnościowe rekompensaty dla skrzywdzonego narodu kosztem kobiet, uchodźców i mniejszości. Zamiast chronić obywateli przed przemocą, policja rekwiruje dzieciom kredę, a do ustalenia sprawstwa rysunków na chodniku angażuje techników kryminalistycznych (a mogła zatłuc, prawda?).
Czytajcie Bendyka teraz. Za kilkanaście lat będzie już na wszystko za późno
czytaj także
A teraz jeszcze musimy wracać do starych okopów. Zamiast lądować w Normandii i forsować Odrę na wojnie z kryzysem klimatycznym, dyktatem cyfrowych monopoli czy „chińskim wyzwaniem”, musimy raz jeszcze stoczyć bitwę o Anglię (a kto wie, czy nie kampanię wrześniową) o to, czy w ogóle pozostaniemy pasażerami najlepszego wehikułu rozwoju, jaki dała nam historia. Walcząc o samo pozostanie w Europie, tracimy siły na potrzebny spór, w którą stronę ma ona podążać.
Wezwania do jedności opozycji stały się już rytuałem; często też pałką do zapędzania mniejszych formacji do szeregu i zamykania im dzioba, gdy próbują coś powiedzieć na temat związków zawodowych, płac w budżetówce, elektrowni Bełchatów czy ekscesów patodeweloperki. Wezwanie Donalda Tuska na warszawski plac Zamkowy „wszystkich, którzy chcą bronić Polski europejskiej”, nietrudno wpisać w tę logikę. A jednak nie mam wątpliwości, że tylko masowa reakcja – uliczna i sondażowa – na horrendalny wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej da nam nadzieję na to, że zamiast wciąż minimalizować straty i bronić ostatnich szańców, zaczniemy walczyć o zwycięstwo. Tylko jeśli Kaczyński cofnie się od razu, możliwa będzie sensowna polityka.
To opóźnianie zielonej transformacji przyniesie nam straty. Jej przyspieszenie to konieczność
czytaj także
Dlatego wyjście na ulicę 10 października to nie podpis pod szyderstwami z Franka Sterczewskiego, obojętnością na los uchodźców czy nieusuwalnym chyba lękiem przed wpływami Kościoła. Tak jak przy czarnych protestach, wolnych sądach i przy Strajku Kobiet – rzecz idzie o cywilizację w Polsce, a nie punkty sondażowe partii Tuska. I marne to pocieszenie, że jak mało kto przyjdzie na plac Zamkowy, to jego pierwszego ogłosimy przegranym.