„W transie ludzie tańczyli całe noce, muzykanci uciekali przez okno, żeby odpocząć. Były takie wsie, gdzie muzykanci bali się jechać, bo tam strasznie ich męczono. Do starosty należało umiejętne wznoszenie toastów, nie za często, w nie za dużych kieliszkach.” Publikujemy fragmenty debaty o wiejskości, która odbyła się 14 czerwca w świetlicy Krytyki Politycznej Jasna 10.
Parada Wiejskości wyruszyła w niedzielę 13 czerwca z Placu Trzech Krzyży, przy akompaniamencie muzyki odwołujących się do tradycji rustykalnej zespołów: Tęgie Chłopy, Radical Polish Ansambl, Lautari czy Odpoczno. Parada dotarła do Osiedla Jazdów, gdzie zakończyła się Dubeltową Potańcówką w Ambasadzie Muzyki Tradycyjnej i w Ladomku.
Następnego dnia w świetlicy Krytyki Politycznej Jasna 10 odbyła się debata o wiejskich korzeniach. Wzięli w niej udział: mieszkająca w Sokołowsku poetka Ilona Witkowska, reżyserka filmu Ziemia Zuzanna Solakiewicz, muzyk i badacz folkloru Janusz Prusinowski, pisarz – spadkobierca nurtu literatury chłopskiej – Rafał Wojasiński, antropolog i autor głośnego Chamstwa Kacper Pobłocki oraz malarz i etnograf prof. Andrzej Bieńkowski. Dyskusję prowadziła Karolina Felberg, historyczka i krytyczka literatury oraz sztuk wizualnych. Wybraliśmy z niej najciekawsze fragmenty.
Przemoc
Kacper Pobłocki: W książce Chamstwo pisałem o przemocy, ale dopiero teraz zorientowałem się, że ten problem ma dla mnie charakter osobisty. Dużym zaskoczeniem była dla mnie jej obecność w rodzinie mojego dziadka. W jego domu wisiał bat. Dziadek trzymał wszystkich za pyski, tak, jak kiedyś pan swoich niewolników. Genealogia tej władzy wypływała ze stosunków pańszczyźnianych. Temat wiejskości posłużył mi do tego, żeby zrozumieć patriarchalną strukturę rodziny.
Uwłaszczenie zmieniło wszystko, dlatego moja książka traktuje niejako o innej planecie. Jedynym związkiem między nami a tamtym światem jest język. To była bardzo brutalna rzeczywistość, w której odcinało się ludziom uszy i nosy i tak było wtedy na całym świecie, Polska nie była wyjątkiem.
Ilona Witkowska: Uciekłam z miasta na wieś po coś innego, ale też znalazłam tu dużo przemocy. Im bardziej jest ukryta, tym jest jej więcej. Ciężko z nią dyskutować. Stosunek do zwierząt też jest tutaj inny. Myślę jednak, że przemoc wiąże się bardziej z biedą i zaniedbaniem niż z rejonem, w którym się znajdujemy.
Zuzanna Solakiewicz: W filmie Ziemia moje bohaterki mówią dużo o przemocy, pojawia się w ich piosenkach. Zasadniczą różnicą, jaką dostrzegam, jest fakt, że one się tej przemocy nie dziwią. Ten brak zdziwienia blokuje jakąkolwiek zmianę.
Janusz Prusinowski: Kiedy mowa o walce z przyrodą o przetrwanie, używanie kategorii przemocy jest nieco kłopotliwe.
Rafał Wojasiński: Pytanie o przemoc, to pytanie o to, czym jest życie, w czym my bierzemy udział. Kiedy się jest w kontakcie z naturą, kiedy się widzi, jak się rodzi cielak, królik czy świnia, którą się potem zje, to jest w tym pewien rodzaj izolacji, który wpływa na sposób, w jaki kształtuje się język.
Andrzej Bieńkowski: To jest nieprawda, że wieś jest odpowiedzialna za przemoc. Przemoc była normalnym, europejskim systemem wychowawczym i scalającym związki małżeńskie. W Wielkiej Brytanii, tej kolebce demokracji, w XX wieku, istniało 60 różnych kar opierających się na chłoście. Urodziłem się w 1946 roku. W mojej szkole podczas wywiadówek rodzice postulowali, żeby nauczyciele nas bili. To się działo w mieście, w Warszawie. Przemoc na wsi doskonale wpisywała się w tę, która w ogóle panowała w społeczeństwach europejskich. To, jak o tym dzisiaj mówimy i że w ogóle o tym mówimy, to jest zdobycz ostatnich kilkudziesięciu lat.
Chamstwo
Zuzanna Solakiewicz: Kiedy Zofii Kucharczyk, ktoś zarzuca, że śpiewa zbyt prostą piosenkę, ona mówi „bo my to śpiewamy po chamsku, nie po pańsku, bo my ze wsi są”. Tak więc „chamstwo” staje się częścią idyllicznego obrazu dostrzeganego w moim filmie.
Rafał Wojasiński: Na wsi częściej obcuje się ze świniami, z pogodą, z naturą niż z drugim człowiekiem. To bardzo pochłania. W porównaniu z tym wszelkie konkluzje intelektualne okazują się dość… tanie, wtórne i podrobione. Inteligencja bywa bardzo żenująca. Nierozumienie natomiast jest wielką siłą umysłu, ono popycha do poszukiwań. Myśli ludzi ze wsi, prostych, z trzema skończonymi klasami, znajdowałem później u Brodskiego czy Eliota.
Janusz Prusinowski: Być może zjawisko śpiewu, słuchania własnego głosu, jest podstawowym, egzystencjalnym doświadczeniem. Brzmię, więc jestem. Jestem o tyle, o ile brzmię. To też może być coś bardzo wiejskiego.
Lokalność
Zuzanna Solakiewicz: Według mojej sąsiadki ja wcale nie mieszkam na wsi, bo mój dom nie leży przy drodze ani wśród pól uprawnych. Mieszkam w lesie, który w przeciwieństwie do wsi należy do przyrody, w dodatku niebezpiecznej, bo u mnie są kleszcze. Z perspektywy miasta to wygląda inaczej: wieś jest wszystkim, co nie jest miastem. Tymczasem wieś także ma swoje marginesy, swoje prowincje.
Andrzej Bieńkowski: Każda wieś miała swoją tożsamość, która uwidaczniała się szczególnie w przypadku sztuki, muzyki. Nie zapraszało się muzykantów z innej wsi w myśl zasady, że jakby wszyscy szli, gdzie chcą, to by się to wszystko rozleciało.
Janusz Prusinowski: W naszej wsi mówimy np. nieco innym językiem niż w sąsiedniej. Częścią tego jest także muzyka i ruch. Często słyszałem takie uwagi, że ta kapela z sąsiedniej wsi, to „podcina”, źle się przy tym tańczy. Na tę osadzającą we wspólnocie, kulturową kulę u nogi składa się bardzo wiele czynników: melodie, akcent, lokalne przyśpiewki. Rodzi to też ambicję – my w naszej wsi nie jesteśmy gorsi niż ci w sąsiedniej.
Swoją drogą, jest to ważna umiejętność, potrafić być przynależnym do wspólnoty, do miejsca, gdzie jest się współodpowiedzialnym i znosi się różne niewygody, bo wspólny cel jest ważniejszy. Wiejska sytuacja to zależność od natury, błogosławieństwa wszystkich świętych, wsparcia wspólnoty. Kiedy byłem dzieckiem, pożyczaliśmy konia od sąsiadów, żeby orać, bo mieliśmy za małe pole, aby utrzymać własnego. Potem tę pożyczkę odrabialiśmy. W trakcie żniw maszyna do młócenia obsługiwała gospodarstwo po gospodarstwie. Wszyscy sobie pomagali, a potem razem świętowali fakt, że przeżyjemy.
Wstyd
Andrzej Bieńkowski: Jedną z najważniejszych instytucji scalających wiejską zbiorowość i utrwalających tradycję jest wstyd. Na wsi, gdzie mieszkałem, na ławeczkach siadywały starsze kobiety, pełniące rolę chóru greckiego. To właśnie one stwarzały kanon wstydu. Ja byłem bardzo długo kawalerem. Po przekroczeniu pewnej granicy wieku nie mogłem spokojnie przejść obok nich, żeby mi tego nie wypomniały. Kiedy się ożeniłem, pytały, czemu nie mam dzieci. Ten chór grecki decydował o normach. Również też architektonicznych. Kiedy ktoś budował dom, wypominały mu, że nie taki węgieł albo nie takie okna.
Mieszkała u mnie we wsi kobieta, która miała siedmioro dzieci. Zaszła ósmy raz w ciążę. Nie mogła spokojnie wyjść z domu, żeby nie usłyszeć komentarzy. W momencie, kiedy doszło do rozwiązania, wstydziła się poprosić o wsparcie i urodziła w stodole. Dopiero wtedy wezwano pogotowie. Oczywiście nie wszyscy się podporządkowywali tej wyroczni, ale było to coś bardzo konkretnego, decydującego.
Ilona Witkowska: Jedna z moich sąsiadek, pani Bożena, jako jedyna z tutejszych kobiet nie ma dzieci. Jest z tego powodu traktowana dużo gorzej. Ludzie mówią do niej po imieniu, podczas gdy do wszystkich innych zwracają się na „pani”.
Ucieczka
Janusz Prusinowski: Wódka ułatwia wejście w trans, odpuszczenie kontroli, lekkość tańca. Natomiast jeśli chodzi o samą sztukę picia wódki – muzykant, który szybko tracił rezon i przestawał trafiać w instrument, wypadał z branży. Piotr Gaca miał takie powiedzenie, że ważne, żeby kieliszek spotkał się z kieliszkiem. Chodziło o utrzymanie pewnego stopnia… wspomagania, przy jednoczesnym zachowaniu kontroli. Bębniści mogli sobie, z oczywistych względów, pozwolić na więcej, przez co często ich ranga w kapeli była niższa. Różne rzeczy się działy. W transie ludzie tańczyli całe noce, muzykanci uciekali przez okno, żeby odpocząć. Były takie wsie, gdzie muzykanci bali się jechać, bo tam strasznie ich męczono. Do starosty należało umiejętne wznoszenie toastów, nie za często, w nie za dużych kieliszkach, bo – tak jak rozmawialiśmy tu o wstydzie – wstyd się było urżnąć i nie być w stanie tańczyć.
Alkohol był ważny. Każdą ważną transakcję trzeba było opić, w wódce płacono. Do tej pory, kiedy muzykanci przyjeżdżają, to dostają flaszkę dla dyrektora. Jest to bardzo… miłe, zachęcające do celebrowania wspólnoty nawet na odległość. Natomiast ten mroczny alkoholizm – na wschodzie są całe wsie bez mężczyzn, bo ci się zapili – ja wiążę z komunizmem, pozbawieniem sacrum, wyrzuceniem duchowego aspektu wsi.
Kacper Pobłocki: Wódka była oficjalnym lekarstwem na bolączki duszy, natomiast muzyka pełniła funkcję kontrkultury – w momencie transu pozwalała przywrócić jedność ciała i duszy, odzyskać siebie.
Duchowość
Rafał Wojasiński: Duchowość wsi wiąże się moim zdaniem z bardzo sugestywnym obrazem przemijania. Ja pamiętam, że na przestrzeni dwudziestu lat zniknęło siedem czy osiem domów. Jak sobie poradzić z tym, że jest się z rodziną, albo nawet samemu, na pustej przestrzeni? Wstaje się rano, obcuje głównie ze zwierzętami? Bez duchowości byłoby to nie do zniesienia.
Kacper Pobłocki: Pojawia się w folklorze motyw strzygonia czy wampira – to jest ludowa teoria rozszczepienia, wyjaśnienie faktu, że ci przygnieceni pańszczyzną ludzie byli sobą, a jednocześnie jakaś ważna część nich samych była własnością kogoś innego.
**
Debata odbyła się 14 czerwca w świetlicy Krytyki Politycznej Jasna 10. Pomysłodawcą i głównym organizatorem imprezy był Automatophone.