Przemysł paliwowy robi dziś wszystko, żeby dla własnych korzyści powstrzymać działania na rzecz klimatu. Ale mało kto pamięta, że kilka dekad temu omal nie potruł nas wszystkich ołowiem. I nie był w tym zakresie pionierem.
W czerwcu 2020 roku prokuratura generalna stanu Minnesota wszczęła postępowanie przeciwko największemu producentowi ropy w USA – firmie Exxon Mobil. Wcześniej na podobne kroki zdecydowali się prokuratorzy w stanach Massachusetts i Nowy Jork. Zarzut? Okłamywanie klientów i inwestorów w sprawie wpływu paliw kopalnych na klimat.
Exxon jeszcze w latach 70. (przed fuzją z Mobil) zlecił naukowcom badania, które wykazały zależność między emisjami gazów cieplarnianych a wzrostem temperatury na świecie. Paliwowy gigant przez lata ukrywał ich wyniki i finansował kampanie, które dziś nazwalibyśmy negacjonistycznymi. Ponad połowa całego wyemitowanego przez przemysł CO2 dostała się do atmosfery już po tym, jak Exxon zaczął być świadomy dalszych skutków spalania paliw kopalnych.
Przełom przyniósł rok 1988, kiedy Stany Zjednoczone sprażyło wyjątkowo gorące lato, co pomogło naukowcom dopchać się do mikrofonów. Exxon nie dał jednak za wygraną. Jego reprezentanci przez kolejne lata podważali powagę alarmujących odkryć naukowców, współpracując w tym celu z republikańskimi think tankami i politykami (w tym z prezydentem Bushem). W efekcie według badań z maja 2020 zaledwie 22 proc. współczesnych wyborców republikańskich wierzy w to, że zmiany klimatu wywołał człowiek.
Dopiero dziś, kiedy temat przemian klimatycznych stał się przedmiotem globalnej dyskusji, Exxon Mobil może ponieść konsekwencje swoich działań, a z pomocą sądów udało się poskromić inny wielki przemysł – tytoniowy, który do lat 90. bezkarnie zapewniał przecież konsumentów, że palenie nie szkodzi.
A giganci paliwowi mają na swoim sumieniu równie mroczną historię – związaną z trującym ołowiem.
Prawdę o ołowiu odkryto przez przypadek
Kojarzycie Claira Pattersona? To geochemik, który dzięki badaniom powstałego w wyniku rozpadu uranu ołowiu w meteorytach obliczył prawdziwy wiek Ziemi. Dlaczego w meteorytach? Dlatego że nawet najstarsza ziemska skała powstała później niż nasza planeta. A znajdujące się na Ziemi resztki meteorytów powstały wtedy, kiedy cały Układ Słoneczny.
Pattersonowi wyszło, że Ziemia ma 4,55 mld lat. To było tuż po drugiej wojnie światowej. Liczba ta po drobnej modyfikacji – do 4,54 mld lat – do dziś uznawana jest za najbardziej wiarygodną.
Eksperyment Pattersona powiódł się po wielu latach prób, bo trudno było mu oddzielić ołów powstały w wyniku reakcji jądrowych od tego, którym zanieczyszczone było laboratorium. Dopiero budowa sterylnie czystego pomieszczenia pozwoliła mu osiągnąć zadowalające wyniki, które ogłosił światu w 1956 roku. Ale zagadka podejrzanie wysokiej zawartości ołowiu na powierzchni ziemi nie dawała mu spokoju.
Patterson postanowił porównać koncentrację ołowiu na głębokich i płytkich wodach oceanicznych. Otrzymał na to badanie dotację od Amerykańskiego Instytutu Naftowego. Okazało się, że na płytkich wodach oraz na powierzchni ołów występował ok. 400 razy częściej niż w głębinach. Tak ogromna różnica wskazywała na to, że wysokie stężenie ołowiu na powierzchni ziemi to nowość. Gdyby tak było od zawsze, byłaby mniejsza – bo wody oceaniczne się mieszają, ale trwa to setki lat. Jakiś czas później naukowiec potwierdzi swoje tezy, badając uwięziony w lodowcu śnieg sprzed kilkuset lat.
Patterson zrozumiał, że winowajczyni może być tylko jedna: spalana przez samochody benzyna ołowiowa. Czteroetylek ołowiu zaczęto dodawać do benzyny w latach 20. jako tani środek przeciwstukowy. Wymyślił to Thomas Midgley – inżynier pracujący m.in. dla General Motors, ten sam zresztą, który zaproponował zastosowanie w lodówkach wywołującego dziurę ozonową freonu.
Kiedy w 1963 roku Patterson ogłosił wyniki swoich badań w czasopiśmie „Nature”, wszedł w konflikt ze swoimi naftowymi grantodawcami, którzy odcięli mu środki na kontynuację badań. Zdaniem firm paliwowych – i pracujących dla nich naukowców – ilość ołowiu na powierzchni ziemi miała być naturalna.
Forsa była ważniejsza niż wyniki badań
O tym, że ołów jest szkodliwy, wiedzieli już do pewnego stopnia starożytni Rzymianie. W XX wieku wiedza na ten temat była już dość szczegółowa. Ołów jest dla człowieka – a szczególnie dla dzieci – trujący, ponieważ blokuje neuroprzekaźniki, upośledzając pamięć i możliwość nauki. Już niewielkie ilości regularnie trafiające do naszego ciała uszkadzają skórę, mięśnie, nerki, szpik kostny i układ nerwowy. Efektem są problemy z kontrolą agresji, nadpobudliwość i obniżenie inteligencji. Według współczesnych badań podwyższony poziom ołowiu w dziecięcej krwi zwiększa skłonność do zachowań przestępczych w dorosłym życiu.
Już na początku XX wieku do mediów trafiały niepokojące informacje: robotnicy obrabiający ołów wpadali w szaleństwo, mieli halucynacje, a nawet wyskakiwali przez okna. Przeciwko produkcji benzyny wzbogaconej ołowiem od samego początku protestowali naukowcy – w tym naczelny lekarz Stanów Zjednoczonych – lecz przemysły paliwowe (wraz z producentami farb ołowiowych) utrzymywały, że wydalany z rur wydechowych ołów nie jest szkodliwy – nie w tych ilościach. I wydawały kupę kasy na to, by przekonać do tego opinię publiczną. Ich naukową twarzą stał się Robert A. Kehoe, toksykolog, który przeszedł do historii jako zwolennik benzyny ołowiowej.
Odkrycie Pattersona zaprzeczyło powszechnemu przekonaniu, że niebezpieczny z dzisiejszej perspektywy poziom ołowiu we krwi jest „normalny”. Patterson wydał wojnę Kehoe i przemysłom paliwowym, argumentując, że „normalny” może i znaczy „typowy”, ale nie „naturalny”. Ta dyskusja ciągnęła się latami. Ale koniec końców z ołowiu przemysły paliwowe zrezygnowały dopiero wtedy, kiedy przestało się to opłacać.
Czyli kiedy? Pod koniec lat 70., kiedy zmieniające się normy emisji zanieczyszczeń doprowadziły do upowszechnienia się w samochodach katalizatorów, które ołów po prostu zapychał. Dopiero wtedy zaczęto na masową skalę produkować benzynę bezołowiową, którą tankujemy do dziś. Przez kolejne dekady przemysły paliwowe opychały benzynę wzbogaconą ołowiem krajom rozwijającym się – ale dziś jej stosowanie jest zakazane prawie wszędzie. W Polsce PKN Orlen zaprzestał jej produkcji dopiero w 2000 roku.
Między 1978 i 1991 rokiem średnia zawartość ołowiu we krwi Amerykanów spadła o 78 proc. Wraz z nią – to znaczy z dwudziestoletnim opóźnieniem – spadła szalejąca w latach 70. i 80. przestępczość. Rick Nevin, amerykański ekspert w zakresie zdrowia publicznego, uważa, że przestępstwa te popełniały m.in. wyrośnięte już „ołowiane dzieci”. I ma na to dowód w postaci badań.
Prawda możnym tego świata nie wystarczy
Jest taka teoria, że starożytny Rzym upadł przez masowe zatrucia ołowiem. Historycy nie traktują jej poważnie – wszak upadki mocarstw mają złożone przyczyny – jednak warto zwrócić uwagę na pewną rzecz. Z dostępnych źródeł wynika, że Rzymianie raczej nie wiedzieli, że sobie po cichu szkodzą, korzystając z ołowianych naczyń czy kosmetyków. Z pewnością jednak wiedzieli, że ołów szkodzi pracującym z nim całymi dniami niewolnikom – np. budowniczym ołowianych akweduktów. Ale cóż było dla wolnych Rzymian warte ich zdrowie i życie?
Trudno nie myśleć o niewolnikach, kiedy czyta się niusy sprzed zaledwie dekady, gdy wyszło na jaw, że brytyjski, a potem amerykański gigant przemysłu chemicznego – firma Octel, dziś znana jako Innospec – wręczyła irackim urzędnikom łapówki wysokie na miliony dolarów, by nie rezygnowali z zakupu czteroetylku ołowiu (i wzbogacania nim spalanej w Iraku benzyny). Wszystko to działo się już w czasie okupacji Iraku przez amerykańskie i brytyjskie wojska, a Innospec jest dziś jedyną operującą poza Chinami firmą, która tę substancję sprzedaje.
Ale ołowiem trują nas nie tylko ci, którymi programowo kieruje chciwość. Socjaliści też mają to na sumieniu – i mamy na to przykład na własnym podwórku. W latach 70. mieszkające w katowickich Szopienicach dzieci masowo truły się ołowiem z pobliskiej huty. Gdyby nie upór dwóch kobiet, sprawa prawdopodobnie nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, bo w propagandzie PRL – a już szczególnie za Gierka – nie było miejsca na krytykę przemysłu ciężkiego. Nakładem wydawnictwa KP ukazała się na ten temat książka Michała Jędryki zatytułowana Ołowiane dzieci, a kto chce wiedzieć więcej – odsyłam do mojego wywiadu z autorem.
Dzieci znikały w prewentorium, były wykreślane z dziennika, a potem wracały
czytaj także
Jędryka spekuluje – bo polskich badań na ten temat nie ma – że marna reputacja Szopienic to też pokłosie niegdysiejszych zatruć, które mogły przyczynić się do degradacji społecznej jakiejś części katowickich „ołowianych dzieci”. Jednak historia eksploatacji ołowiu przez człowieka pokazuje, że nawet niepodważalne dowody niczego nie zmienią, jeśli w grę wchodzą interesy możnych tego świata.
Dlatego prawda o katastrofie klimatycznej nie wystarczy, by uratować planetę – nawet gdyby nikt jej wbrew nauce nie podważał. Największym emitentom CO2 trzeba nieustannie patrzeć na ręce. Kiedy planeta zacznie płonąć, również nie będziemy wobec tego skutków równi. Najsilniejsi zawsze sobie jakoś poradzą.
Tekst powstał m.in. na podstawie The Clean Room – jednego z odcinków amerykańskiego programu popularnonaukowego Cosmos: A Spacetime Oddysey. Jeśli nie znacie, to bardzo polecam – Neil deGrasse Tyson opowiadający o kosmosie to perfekcyjny kontent na gorszy dzień!