Kinga Dunin czyta „Człowieka, który znał mowę węży” Andrusa Kivirähka, „W lesie pod wiśniami w pełnym rozkwicie” Ango Sakaguchiego, „Owoce wiśni” Osamu Dazaia i „Kentuki” Samanty Schweblin.
Andrus Kivirähk, Człowiek, który znał mowę węży, przeł. Anna Michalczuk-Podlecki, Wydawnictwo Marpress 2020
Las opustoszał. Ledwo kogoś spotkasz, nie licząc robali.
Nawet jeżeli Andrus Kivirähk jest bardzo popularnym pisarzem w Estonii, to nam to nazwisko mówi pewno niewiele, albo zgoła nic. Może jednak komuś przypomni się film sprzed paru lat (2017, Listopad, reżyseria Rainer Sarnet).
Czarno-biały, piękny, choć brzydki, baśniowy, może i arthouse’owy. Opowiada o wielkich niespełnionych miłościach. Jest wiek pewno XIX, biedna i głodna, nędzna estońska wieś. A z drugiej strony dwór, w którym mieszka fircykowaty niemiecki baron ze swoją piękną córką. W kościele krwawi Chrystus. Piękna dziewczyna czasem zamienia się w wilka. Podczas Zaduszek zmarli odwiedzają bliskich, a potem idą do sauny. Zaraza przybywa na wieś pod postacią kozy i można ją czasem oszukać. Jeśli ktoś potrzebuje w gospodarstwie pomocy, buduje sobie taki prosty niby-automat sklecony ze starej kosy, zepsutej miotły i zwierzęcej czaszki, co tam jest pod ręką. Żeby zaczął działać, trzeba kupić dla niego od diabła duszę.
Film ten powstał na podstawie innej powieści Kivirähka. I to mówi nam coś o tym, czego możemy się po tym pisarzu spodziewać.
Człowiek, który znał mowę węży też jest baśniowy, lecz z dawniejszych czasów. W lasach żyją ostatni leśni Estończycy. Niektórzy oddają cześć dawnym bóstwom, które wciąż domagają się krwawych ofiar. Główny bohater w nie nie wierzy, ale jest ostatnim człowiekiem, który zna mowę węży, co pozwala mu rozmawiać ze zwierzętami, a czasem sprawować nad nimi kontrolę.
Jednak większość mieszkańców przeniosła się na wieś, gdzie ciężko pracują, jedząc głównie chleb i kaszę. Mimo to są zadowoleni, bo znaleźli się w kręgu wyższej kultury. Przynieśli ją niemieccy rycerze (Krzyżacy?) oraz mnisi mówiący po łacinie i opowiadający o Jezusie.
Wieśniacy akceptują swoją niższość, bo, jak mówią, przecież dopiero wyszliśmy z lasu. Wszystko, co z Rzymu, jest lepsze i mądrzejsze. Nawet to, że kiedy biskup zabiera tam jednego z nich jako służącego, ten chwali się, że mógł dzielić z nim łoże – bo tam biskupi śpią nie tylko z kobietami, ale też z młodymi chłopcami. I to wieśniacy uważają się za prawdziwych Estończyków, pogardzając tymi z lasu.
Jak widać, jest to nie tylko historyczna fantazja, ale także przypowieść, nieco satyryczna, o tożsamości estońskiej i postkolonialnych kompleksach. Wieś i jej „jezuski” wygrają, las opustoszeje, ale wciąż pozostanie w nim ukryte, choć uśpione, prawdziwe źródło estońskiej mocy.
Jeśli lubicie takie historie, i film, i książka mogą wam się spodobać. Ale gdybym musiała wybierać, wybrałabym film.
czytaj także
*
Ango Sakaguchi, W lesie pod wiśniami w pełnym rozkwicie, przeł. Karolina Bednarz, Tajfuny 2021
Gdy zakwitają wiśnie, ludzie stają się radośni. Piją sake, zajadają się dango i spacerują wśród kwiatów, rzucając frazesami o pięknym widoku czy wiośnie w pełnej krasie. Ale to wszystko kłamstwa.
Japonia, Kraj Kwitnącej Wiśni, rytuału parzenia zielonej herbaty, kaligrafii i innych przykładów piękna i wyrafinowanej prostoty – to nie u tego pisarza, który dość brutalnie i satyrycznie z tymi symbolami sobie poczyna.
W tytułowym opowiadaniu las kwitnących wiśni jest miejscem, które jest groźne, kondensuje się w nim lęk – nie bardzo wiadomo dlaczego i przed czym. Opowiedziana historia pewno ma odniesienia do tradycyjnych japońskich opowieści, ale zamiast szacunku dla tradycji idzie raczej w kierunku groteski. Oto rozbójnik, któremu nowa żona każe przenieść się do miasta, a tam mordować kolejnych ludzi, setkami. I bawi się ich głowami, odgrywając za ich pomocą teatralne scenki. Może chodzi o krytykę życia miejskiego, bo bliższe natury życie na prowincji wydaje się lepsze?
Ten niewielki tomik zawiera jeszcze jedno opowiadanie, bajkę – Wielkouchy i księżniczka długiej nocy. I znowu mamy tu okrutną kobietę, księżniczkę, która ze swej wieży lubi oglądać, jak jej poddani umierają z powodu zarazy. Jakiś problem z kobietami?
czytaj także
Ango Sakaguchi nie jest pisarzem współczesnym, żył w latach 1906–1950. Bywa zaliczany do nurtu dekadenckiego, podobnie jak Osamu Dazai, którego cenił i który żył w podobnym okresie. To pisarze, których nie zachwycała imperialna ideologia wielkiej Japonii, bardziej pasowali do społecznych nastrojów po klęsce.
*
Osamu Dazai, Owoce wiśni, przeł. Katarzyna Sonnenberg-Musiał, Czytelnik 2020
Chciałbym sądzić, że rodzice są ważniejsi niż dzieci.
O Dazaiu pisałam już dwukrotnie, więc tym razem tylko odnotowuję kolejną jego książkę na polskim rynku – zbiór opowiadań. Zauważyłam, że w jednym z wpisów dostrzegam w jego twórczości jakieś paralele z Dostojewskim. Teraz wydaje mi się to trochę od czapy, ale chyba miałam na myśli Notatki z podziemia.
Te opowiadania też są „dekadenckie” i zawierają wątki autobiograficzne, kilka z nich kończy się zapowiedzią – jutro zamierzam się zabić. Także tutaj owoce wiśni nie są symbolem sielskiej Japonii. To deser, który zjada ojciec, a brakuje go dla dzieci. Dobry mąż i ojciec – co prawda nic nie robi w domu, ale stara się być miły. Wie, jak trudno jest jego żonie radzić sobie z trójką dzieci, ale męczy go to, więc idzie się napić z kolegami.
Czytając japońską literaturę, którą ostatnio polubiłam, obawiam się, że nie wszystko potrafię umieścić we właściwych kontekstach i zrozumieć – to jednak daleki kraj. Pomocne może być to, że jedna i druga książka wspomaga nas albo wstępem, albo posłowiem. Ta zawiera też bardzo szczegółowe kalendarium życia Dazaia. Takie porządnie opracowane książki to coraz większa rzadkość, zawsze to doceniam!
czytaj także
*
Samanta Schweblin, Kentuki, przeł. Tomasz Pindel, Sonia Draga 2020
Najpierw pokazały piersi. Usiadły we trzy na krawędzi łóżka przed kamerą, zdjęły koszulki, a potem jedna po drugiej rozpinały biustonosze.
A teraz zupełnie inna bajka, na nowe czasy. Nie wiem, czy udało się autorce przekonać mnie do realizmu tego pomysłu, ale z czasem i tak się wciągnęłam w jej opowieść.
Kentuki to urocza, puchata maskotka, w którą dzięki technologii możemy się wcielić i patrzeć na świat jej oczami, siedząc przed komputerowym ekranem. Oczywiście taki dostęp do podglądania trzeba kupić. Jeśli lubisz podglądać. Jeśli chcesz być podglądany – kupujesz maskotkę, nie powinna się nudzić, bo zawsze może się wylogować. Kto z kim może się dzięki temu spotkać, zależy od losu, może to być gdzieś na drugim końcu świata. Kentuki nie może mówić, ale jeśli jego właściciel chce się skomunikować, to istnieją na to sposoby, np. plansza ouija.
Autorka testuje rozmaite warianty efektów takich spotkań, ale jest też jedna główna narracja, chociaż dość szkicowo zarysowana.
czytaj także
To wcześniejsza powieść Schweblin, której późniejsza Bezpieczna odległość bardzo mi się spodobała. Ta wydaje mi się słabsza, ale też bardziej konwencjonalna, czyli łatwiejsza w lekturze.