Ponad milion gatunków roślin i zwierząt jest dziś zagrożonych wyginięciem. Nie tylko zwierzęta są w tarapatach. Zachowanie bioróżnorodności wpływa na każdy aspekt życia człowieka, a w końcu może zadecydować o przetrwaniu gatunku. Rozmawiamy z biolożką i edukatorką ekologiczną, Moniką Kotulak.
Mimo płynących zewsząd alarmistycznych apeli ze strony naukowców i naukowczyń, światowe rządy wciąż chowają głowę w piasek, udając, że nie widzą, w jak zatrważająco szybkim tempie rośnie liczba zagrożonych wyginięciem gatunków roślin i zwierząt. Takich przypadków można naliczyć już ponad milion. Dokładnie tyle możemy bezpowrotnie utracić do 2050 roku.
Druzgocące prognozy nie wzięły się znikąd. Eksperci i ekspertki policzyli m.in., że od lat 70. ubiegłego wieku wyginęło 68 proc. całej populacji dzikich zwierząt. Szybko? To wyobraźcie sobie, że w samym tylko ubiegłym roku ludzkość zrównała z ziemią 11 milionów hektarów lasów pierwotnych, niszcząc żyjącą tam faunę i florę. W sumie przekształciliśmy na swoje potrzeby już ponad ¾ powierzchni lądowej i grubo powyżej 60 proc. oceanów, w których znajduje się aż 400 zupełnie martwych stref. Suma tych ostatnich zajmuje powierzchnię większą niż Wielka Brytania. To wszystko jest równoznaczne nie tylko ze zubożeniem przyrody, ale także skurczeniem szans na przetrwanie dla ludzkości, która – jak wskazują dwa opublikowane niedawno raporty – w tej kwestii wykazuje się ogromną niefrasobliwością.
ONZ-owska analiza Global Biodiversity Outlook 5, o której głośno zrobiło się we wrześniu tego roku, wskazuje, że polityczni decydenci nie rozumieją powagi problemu, z którym właśnie zmaga się planeta. To druga dekada z rzędu, w której rządom nie udało się osiągnąć w pełni żadnego z 20 celów Planu Strategicznego dla Różnorodności Biologicznej na lata 2011–2020, które przyjęto podczas dziesiątego posiedzenia Konferencji Stron konwencji o różnorodności biologicznej w Aichi.
Wśród wyzwań znalazły się np.: walka z zanieczyszczeniem powietrza i wody, ochrona raf koralowych, zatrzymanie wycinki lasów oraz degradacji pozostałych ekosystemów. Zamiast realizacji tych punktów ludzie doprowadzili m.in. do tego, że całkowita destrukcja grozi aż 60 proc. koralowców i 40 proc. wszystkich roślin w skali globu. Mimo że rządy zobowiązały się do wypełnienia deklaracji, jednocześnie wydały 500 mld dolarów ze swoich budżetów na działania przyczyniające się do masowego wymierania gatunków, czyli ekspansywne rolnictwo, rybołówstwo czy przemysł paliwowo-energetyczny.
Świat nauki podkreśla także, że żaden z kontynentów nie ma powodów do dumy ani optymizmu. Europie z pewnością nie dostarczył ich kolejny zatrważający raport State of nature in the EU – Results from reporting under the nature directives 2013–2018, z którego wynika, że bioróżnorodność nie stanowi priorytetu dla europejskich rządów, zaś stan ochrony większości chronionych siedlisk i gatunków jest słaby albo zły. Tak oceniła go współodpowiedzialna za przygotowanie analizy Europejska Agencja Środowiska (European Environment Agency).
Z dokumentu dowiadujemy się, że 81 proc. ekosystemów w całej UE jest w fatalnym stanie, a najszybciej pogarsza się sytuacja torfowisk, użytków zielonych i wydm. Z kolei wśród zwierząt w najgorszym położeniu znajdują się ptaki, których populacja cały czas spada. Autorzy publikacji dodają, że to najbardziej wyczerpująca kontrola stanu przyrody, jaką kiedykolwiek przeprowadzono w UE. Jakie jeszcze wnioski możemy wyciągnąć z lektury tego i innych raportów oraz w jaki sposób utrata bioróżnorodności przekłada się bezpośrednio na nasze bezpieczeństwo? Między innymi takie pytania zadaliśmy biolożce i edukatorce ekologicznej, Monice Kotulak. Rozmowę publikujemy poniżej.
Paulina Januszewska: Publikacje EAŚ i ONZ nie są pierwszymi, w których naukowcy i naukowczynie informują o wymieraniu. Czy jednak w tych raportach jest coś, co pani zdaniem powinno wzbudzać w nas szczególny niepokój?
Monika Kotulak: Z pewnością najbardziej przerażająca jest zawrotność tempa wymierania gatunków i obniżania bioróżnorodności. Wszystkie podejmowane działania nie są w stanie zatrzymać ani nawet spowolnić skali zjawiska, więc kończą się fiaskiem. Pomimo że od lat coraz więcej mówi się o istocie ochrony naturalnych ekosystemów, w polityce wciąż panuje przekonanie o marginalnym znaczeniu i wyłącznie etycznym wymiarze działań proekologicznych. Tymczasem to kwestia przetrwania ludzi i planety. Rośliny i zwierzęta giną zarówno przez akty bezpośredniego niszczenia bioróżnorodności, jak polowania, ale też pośrednie działania związane ze zmianą krajobrazu (prostowanie rzek, osuszanie bagien, przekształcanie terenów naturalnych w pola uprawne), które doprowadzają do zmiany struktury ekosystemu.
Już nikt nie czeka, aż powiemy „tak” i wskażemy konkretny rok dojścia do neutralności klimatycznej
czytaj także
Od polityków słyszymy jednak, że to wszystko dzieje się dla dobra ludzkości, np. regulacja rzek ma chronić nas przed powodziami.
Problem w tym, że ten zabieg nie zapewnia bezpieczeństwa na całej długości rzeki. W jednym miejscu zatrzyma wodę, a w drugim – wręcz przeciwnie. Przede wszystkim jednak regulacja i betonowanie rzek przyczyniają się do zniszczenia całego rzecznego ekosystemu i żyjących w nim organizmów – nie tylko ryb, ale także całej masy roślin i zwierząt, które mają swoje siedliska blisko wody. Bioróżnorodność w rzece poddanej ludzkiej ingerencji nigdy nie będzie taka sama jak w tej, która naturalnie meandruje i płynie swoim torem.
A czy w omawianych przez nas raportach można znaleźć cokolwiek pozytywnego?
Na pewno można mówić o zwiększeniu powierzchni obszarów chronionych, m.in. w ramach sieci Natura 2000. To jak najbardziej dobre i chwalebne, ale trzeba jednocześnie pamiętać, że jakość owej ochrony nie zawsze spełnia odpowiednie standardy. Nie wystarczy też, że obejmiemy ochroną tygrysa czy niedźwiedzia. Tu potrzeba zmian systemowych, które wymagają przede wszystkim ograniczenia wzrostu gospodarczego, obniżenia konsumpcji czy zużycia energii, a więc czynników, które leżą u podstawy działań niszczących środowisko. Warto również zwrócić uwagę, że zupełnie odwrotny trend – nie wzrostowy – panuje w zapewnianiu łączności pomiędzy chronionymi terenami. Rezerwaty, parki i podobne miejsca przypominają samotne wyspy albo oazy na pustyni, z których zwłaszcza zwierzętom (ale roślinom również) jest się ciężko dokądkolwiek dostać. Brakuje tzw. korytarzy ekologicznych, którymi mogłyby się przemieszczać.
Dlaczego te wędrówki są ważne?
Bo właśnie one są jednym z czynników zachowania bioróżnorodności. Przykładowo żubry, które nie mogą się przemieszczać pomiędzy Polską a Białorusią, są skazane na spadek populacji, ponieważ stada nie wymieniają się genami i następuje tzw. chów wsobny. Zwierzęta rozmnażają się miedzy sobą w małych grupach, co doprowadza m.in. do tego, są mniej odporne na wirusy oraz wywoływane przez nie choroby. Stają się po prostu słabsze i umierają.
Załóżmy – nieco naiwnie – że rządy pójdą po rozum do głowy i zaczną przejmować się utratą bioróżnorodności. Czy przypadkiem nie jest już za późno, żeby zatrzymać ten proces i nie doprowadzić do katastrofy?
Nie można z całą pewnością stwierdzić, czy to możliwe do powstrzymania. Przyszłość naszej planety porównałabym do jengi. Trudno powiedzieć, w którym momencie nastąpi moment krytyczny i jakie wydarzenie okaże się klockiem, po którego wyjęciu nieodwracalnie rozpadnie się cała konstrukcja. Diagnozy stawiane w środowisku naukowym są różne. Wprawdzie co do fatalnej kondycji planety nikt nie ma wątpliwości, ale jedni twierdzą, że już przekroczyliśmy granicę, zza której nie da się zawrócić. Drudzy zaś uważają, że ten fatalny przełom jest wciąż przed nami. Myślę jednak, że warto spojrzeć na to z kilku perspektyw geograficznych. Są na świecie miejsca, w których nastąpiły nieodwracalne zmiany, i takie, w których zniszczone ekosystemy można jeszcze odtworzyć.
Gdzie się to na pewno już nie uda?
Dobrym, lecz smutnym przykładem są koralowce, które w ciągu ostatnich 100 lat w połowie wyginęły, a w 90 proc. doświadczyły tzw. blaknięcia. Przebarwienia następują w wyniku braku symbiotycznych glonów, które z kolei giną przez zmianę pH i temperatury wody. Koralowce odgrywają bardzo ważną rolę w środowisku – zatrzymują węgiel, przetwarzają tlen i są „silnikiem napędowym i regulacyjnym” oceanów. Ich pozostałości pozostają zagrożone przez fizyczne zniszczenia dokonywane przez turystów, ale też przez chemiczne zanieczyszczenia, które wpływają do wody wraz ze ściekami i śmieciami.
Poza tym katalizatorem przemian jest globalne ocieplenie, które powoduje podniesienie się temperatury wody oraz zakwaszenie oceanów. Koralowce są bardzo wrażliwe na te zjawiska i niestety należą do siedlisk, których człowiek nie jest w stanie odtworzyć lub ma z tym bardzo duże trudności. Kolejny przykład to naturalne i wielowiekowe lasy o charakterze pierwotnym. Masowa wycinka tych terenów to pozbawianie planety najważniejszego narzędzia w walce ze zmianami klimatycznymi. A ich odbudowa zajmuje czas, którego jako ludzkość już po prostu nie mamy.
A jakie wymieniłaby pani przykłady udanej renaturyzacji?
Jednym z ważniejszych czynników we wprowadzaniu takich zmian jest akceptacja ludzi i osób zarządzających tymi terenami, bo często okazuje się, że zwierzęta i rośliny potrafią sobie doskonale poradzić nawet w zasadniczo zmienionym krajobrazie. Przykładem jest ścisła ochrona i powrót wilków do Niemiec. Dość długo uważano je za zwierzęta żyjące wyłącznie w najdzikszych lasach, ale teraz wydaje się, że dość dobrze funkcjonują w pobliżu ludzkich osad, choć, oczywiście, nadal pozostają głównie w lesie. Przede wszystkim jednak wilki świetnie radzą sobie z korytarzami ekologicznymi – przejściami nad i pod drogami oraz naturalnymi zadrzewieniami.
Czego potrzebujemy, żeby ochronić bioróżnorodność?
Przede wszystkim integracji działań, czyli połączenia polityk ekologicznych i środowiskowych ze wszystkimi pozostałymi. Głównym problemem tego, co dzieje się w przyrodzie, jest bowiem fakt, że troskę o nią traktuje się jak kaprys ekologów, a nie niezbędny czynnik dobrobytu i bezpieczeństwa społeczno-gospodarczego. Zachowanie bioróżnorodności wpływa na każdy aspekt naszego życia, dlatego wysoce nieodpowiedzialnym jest brak dyskusji na ten temat z ekonomistami, turystami, specjalistami od spraw społecznych i wszystkimi innymi podmiotami. Polityki państw stawiają w opozycji do siebie np. rolnictwo i ochronę środowiska, czyli dziedziny ściśle powiązane.
Ową szkodliwą niespójność widać chociażby na poziomie UE, która z jednej strony organizuje wielkie debaty o ochronie klimatu i bioróżnorodności, a z drugiej przeznacza ze swojego budżetu ogromne pieniądze na wspieranie bardzo intensywnej i nadmiernie eksploatującej środowisko gospodarki rolnej. To właśnie ona stanowi jeden z głównych powodów zanikania gatunków, a w dalszej perspektywie również zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa żywnościowego. Transformacja ukierunkowana na zrównoważone rolnictwo ekologiczne jest więc w tej chwili nadrzędną koniecznością, wcale nie tak trudną do osiągnięcia. Niestety nawet najbardziej progresywne i skuteczne pomysły oraz strategie przegrywają z doraźnymi, krótkowzrocznymi i przynoszącymi korzyści tu i teraz interesami rolniczymi, przemysłowymi i ekonomicznymi.
Jak oceniłaby pani sytuację w Polsce? Czy nam również grozi drastyczny spadek zwierzęcych populacji i wymieranie roślin?
Nie mam wątpliwości co do tego, że polska polityka środowiskowa w ostatnich kilku latach stała się bardzo destrukcyjna dla przyrody oraz klimatu. Negatywne zmiany widać na poziomie systemowym. Mam na myśli przede wszystkim wprowadzanie roszad i chaosu kompetencyjnego w instytucjach państwowych. Częste zmiany w ich obowiązkach, tworzenie nowych i znikanie starych organów wprowadzają ogromny zamęt. Istotną częścią problemu są także polityczne nadania kierownicze zamiast takich, które bazują na kompetencjach. Trudno to potem wyprostować nawet wtedy, gdy pojawia się nowy rząd.
Niechlubną zasługą PiS-u są na pewno zniszczenia w lasach naturalnych o charakterze pierwotnym, czyli dewastacja Białowieży i Puszczy Karpackiej. To ekosystemy niemożliwe do odtworzenia. A na pewno nie w perspektywie kilkudziesięciu, lecz kilkuset lat. W obliczu postępujących zmian klimatycznych nie dysponujemy takim czasem, a przypomnę tylko, że lasy naturalne są najlepszą bronią w walce z globalnym ociepleniem. Tak samo jak wszystkie mokradła i naturalne rzeki, które w ostatnich kilkudziesięciu latach są systematycznie i w ogromnej skali osuszane i regulowane. Z kolei rolnictwo i łowiectwo przyczyniło się do tego, że drastycznie spadła liczba ptaków oraz drapieżników.
Czy w ostatnich dekadach mieliśmy do czynienia z całkowitym wyginięciem jakichś gatunków?
Z początkiem XX wieku w Polsce wyginęły norki europejskie, których miejsce zajęły norki amerykańskie. W 1989 r. zmarł ostatni drop zwyczajny. Od dawna nie widziano u nas także krzyżodzioba sosnowego. To jednak gatunek północny, więc być może z powodu ocieplenia klimatu jest mu już w naszym kraju zbyt ciepło. Na świecie z kolei najbardziej znane przypadki wymarłych gatunków to nosorożec czarny oraz dzikie koty, jak tygrys jawajski czy puma wschodnia.
Do czego tak naprawdę jest nam potrzebna bioróżnorodność?
Mówiąc krótko: do życia. Ale przede wszystkim do zapewnienia stabilności ekosystemom. W czasach, kiedy mamy kryzys czy też katastrofę klimatyczną, właśnie owa stabilność jest dla nas kluczowa, bo zapewnia odporność na zmiany temperatury, ekstremalne zjawiska pogodowe czy działanie szkodników i chorób. To bezpośrednie przełożenie na jakość naszego funkcjonowania. Na przykład rośliny, które wchodzą w relacje z innymi organizmami, bo potrzebują tego do prawidłowego rozwoju i ewolucji, odpowiadają za oczyszczanie powietrza, wody, stanowią źródło pokarmów i surowców oraz pochłaniają węgiel.
Wspomniała pani wcześniej, że zmiany są potrzebne na płaszczyźnie systemowej, ale czy nasze indywidualne decyzje również mogą się do nich przyczynić? Chodzi mi przede wszystkim o wybory konsumenckie, związane z przemysłem spożywczym, który istotnie oddziałuje na światowe ekosystemy. Trudno być wprawdzie zwolennikiem tezy, że jednostki mogą powstrzymać jakiś trend globalny, ale z drugiej strony – kropla drąży skałę. Co pani o tym sądzi?
Niewątpliwie jako konsumenci mamy moc. Jest ona, rzecz jasna, ograniczona, ale mimo wszystko zachęcałabym większość osób do wyboru diety roślinnej, ponieważ przemysł mięsny jest w dużym stopniu odpowiedzialny za zanieczyszczenia środowiska oraz emisję gazów cieplarnianych. Warto też wybierać produkty sezonowe, lokalne i ekologiczne. To na pewno dobry krok do utrzymania bioróżnorodności, ponieważ gospodarstwa ekologiczne trzymają się zasad, które mają przeciwdziałać wymieraniu gatunków oraz przekształcaniu krajobrazu.
Ale oprócz decyzji dotyczących odżywania i robienia zakupów istotne są również działania społeczno-polityczne: udział w protestach ekologicznych czy składanie petycji do władz lokalnych i państwowych. O losach przyrody decydujemy także, biorąc udział w wyborach i oddając głosy na ludzi, dla których ekologia i klimat to nie są poboczne czy zastępcze tematy. Wiadomo, że nie wszystko możemy zrobić jako jednostka i tak naprawdę polityczne decyzje mają największą szansę zatrzymać praktyki szkodzące środowisku. Politycy muszą być jednak reprezentantami naszych interesów, dlatego trzeba im patrzeć na ręce i rozliczać z każdego ekologicznego potknięcia.
***
Monika Kotulak jest biolożką, zajmuje się ochroną przyrody, edukacją przyrodniczą w terenie. Skończyła kurs Klaus Toepfer Fellowship w Niemczech, gdzie studiowała trendy ochrony przyrody i badała obszary dzikie w polskich parkach narodowych i rezerwatach przyrody. Mieszka w Ukrainie, gdzie pracuje na rzecz Karpat.