Należałoby już dziś powiedzieć hodowcom, że przemysłowa produkcja zwierząt jest skazana na bankructwo, więc może lepiej, żeby brali milionowe kredyty na coś innego. Kolejne sieci fast foodów to wiedzą i wprowadzają do swojej oferty mniej lub bardziej wegańskie alternatywy − pisze Jaś Kapela.
Nie daje wam spokoju, że parówki sojowe są droższe od tych z martwych zwierząt? Martwicie się i dziwicie, że mleko zwierzęce jest tańsze od roślinnego? To przestańcie. Bo to już niedługo. Przyszłość jest jasna. Nadchodzi rewolucja. Stoimy w obliczu największej zmiany w naszym systemie żywienia, od czasów gdy 10 tysięcy lat temu powstało rolnictwo. Do roku 2023 cena produkcji białkowych zamienników będzie podobna do „prawdziwego” mięsa, a potem będzie już tylko spadać. Już w 2030 r. koszt wyprodukowania smacznych, pożywnych i zdrowych substytutów białka będzie pięć razy tańszy niż mięsa pochodzącego z ferm przemysłowych.
Tak przynajmniej uważają autorzy raportu na temat przyszłości żywności wydanego przez niezależny think thank RethinkX’.
Oczywiście łatwo sobie wyobrazić, co to będzie oznaczać dla przemysłu mięsnego. Nie jest tajemnicą, że ludzie kupują mięso od zwierząt nie tylko dlatego, że są do tego przyzwyczajeni, ale przede wszystkim ze względu na cenę i dostępność. Jeśli autorzy raportu mają rację, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że tak, oznacza to ostateczny upadek przemysłowej hodowli zwierząt i rewolucję w naszym systemie żywienia.
Fast foody czują nadchodzącą zmianę
Już dziś kolejne sieci fast foodów wprowadzają do swojej oferty mniej lub bardziej wegańskie alternatywy i nie ma powodów, żeby uważać, że ten trend coś powstrzyma. Wszystkożercy chętnie próbują mięsa bez mięsa i przeważnie się przekonują, że nie widać specjalnej różnicy. Roślinne zamienniki mięsa kupuje już 40% młodych Polaków i Polek.
czytaj także
Sam nie mogłem uwierzyć, że wege nuggetsy w Max Burgers naprawdę nie są z kurczaka. Podobne rozwiązania testuje również KFC. Tylko że obok nuggetsów zamierza oferować również wegańskie skrzydełka. Można narzekać, że roślinny burger w Burger Kingu nie jest wegański, bo smażony na tym samym grillu, co mięsny. Ale lepiej się cieszyć, że wszystkożercy zjedzą i może im posmakuje. Kiedy produkcja wegańskich kotletów, steków czy skrzydełek będzie pięć razy tańsza niż tych z „prawdziwego” mięsa, sieci handlowe i restauracje będą same przekonywać konsumentów do wybrania takiej alternatywy, bo będzie to dla nich czysty zysk.
Tymczasem alternatywy rosną jak na drożdżach. W przenośni i dosłownie, bo drożdże i inne mikroorganizmy są często wykorzystywane do produkcji białkowych substytutów. Lista zamienników mięsa robi się coraz dłuższa. Podobnie jak lista ich producentów, w których inwestują nie tylko najbogatsi ludzie świata czy fundusze joint venture, ale również giganci branży mięsnej czy nabiałowej.
Mięso z powietrza
Popyt na odzwierzęce mleko oczywiście też doczeka swojego kresu. Już dziś potrafimy wyprodukować zdrowszy i bezpieczniejszy zamiennik mleka krowiego, który nie tylko smakuje identycznie, ale będzie można produkować z niego ser i inne przetwory. Amerykański start-up Perfect Day planuje wprowadzić na rynek krowie mleko produkowane przez genetycznie zmodyfikowane drożdże. Jednak aby produkt się przyjął, musi być powszechnie dostępny. Dlatego na razie firma wyprodukowała lody, które mają się pojawić w szerokiej dystrybucji już w przyszłym roku. Partnerem start-upu został ADM, światowy potentat zajmujący się przetwórstwem żywności, operujący również w Polsce, więc jest szansa, że lody trafią także na nasze stoły.
Moim faworytem pośród zamienników mięsa jest ten produkowany z powietrza. Choć brzmi to jak żart, ewentualnie jak czarna magia, to najprawdziwsza prawda. Jak podaje „Rzeczpospolita”, do stworzenia tej alternatywy „naukowcy zaprzęgli mikroorganizmy, które przetwarzają dwutlenek węgla z powietrza i wytwarzają produkt złożony w 80 procentach z białka. Wytwarzane przez mikroorganizmy »mięso« ma także witaminy, np. B12, których normalnie nie ma w wegańskich substytutach mięsa.
Naprawdę nie wiem, jak przemysł mięsny miałby sobie poradzić z taką konkurencją. Oczywiście lobbyści będą prowadzić twardą walkę, żeby takiego mięsa nie nazywać „mięsem”. Może nawet uda się to przegłosować w europarlamencie.
czytaj także
Ale co z tego? Tej rewolucji technologicznej nic już nie powstrzyma. Dlatego autorzy raportu przewidują, że do 2030 r. branża zajmująca się przemysłową produkcją zwierząt będzie de facto bankrutem. A do 2035 r. praktycznie przestanie istnieć.
Konopie indyjskie na dawnych pastwiskach
To, co może martwić producentów mięsa czy nabiałowych potentatów, będzie oczywiście dobre dla ludzi, środowiska i całego społeczeństwa. O miliardach zwierząt nie wspominając. Białkowe alternatywy będą nie tylko tańsze i zdrowsze, ale zwolni się cała masa gruntów, obecnie wykorzystywanych przez przemysł zwierzęcy. To cudowna wiadomość również dla klimatu, bo jeśli politycy pójdą po rozum do głowy, to na dawnych pastwiskach i polach, gdzie była uprawiana pasza dla zwierząt, zasadzą lasy albo przynajmniej konopie indyjskie czy inne rośliny magazynujące dwutlenek węgla. Raczej nie uratuje to nas przed katastrofą klimatyczną, ale przynajmniej pozwoli zmniejszyć jej skalę.
Nie ma darmowych obiadów, czyli co trzeba wiedzieć o śladzie węglowym [wyjaśniamy]
czytaj także
Co prawda naukowcy ostrzegają, że spożycie mięsa powinniśmy ograniczyć przed 2030, ale obawiam się, że branża i wspierające ją państwa nie przejmą się tymi ostrzeżeniami, podobnie jak wszelkimi innymi apelami o zmniejszanie emisji. Czyli będzie dalej rosnąć, aż w końcu z hukiem upadnie.
Co Polacy wiedzą o hodowli?
Choć spożywanie mięsa może się wydawać stare jak świat, to jednak nigdy w historii nie odbywało się na taką skalę jak dziś. Pomimo że większość ludzi na świecie je i zapewne dalej chciałaby jeść mięso, to wcale nie jest oczywiste, że chce istnienia przemysłowej hodowli. Raczej przeciwnie. Nieufność do branży mięsnej i nabiałowej wyraża już nie tylko wielkomiejska inteligencja, ale również twórcy polskiej odmiany gangsta rapu, jak Major SPZ, który w utworze Prototyp rapuje: „Karmią kurczaki antybiotykami/Mają tysiąc powodów/Żeby zarobić, a potem nas zabić”.
Przeciwko budowie nowych ferm przemysłowych coraz częściej występują również mieszkańcy wsi.
Niedawne badanie opinii publicznej pokazuje, że w Polsce jest więcej przeciwników niż zwolenników ferm przemysłowych. „W odpowiedzi na ogólne pytanie dotyczące stosunku do ferm przemysłowych 48,5% respondentów opowiedziało się przeciw, a 37% za. Odsetek zwolenników ferm spadł jednak gwałtownie w momencie, kiedy przedstawione zostały konkretne liczby hodowanych zwierząt”. Trudno się dziwić. Większość Polek i Polaków nie ma świadomości skali i warunków przemysłowej produkcji zwierząt. Co dobrze ilustruje przekonanie aż 25,6% badanych, że na fermach powinno być trzymanych maksymalnie 350 kurczaków.
Tymczasem nawet małe kurniki przemysłowe mają obsadę rzędu 20 tysięcy osobników, a buduje się kompleksy, gdzie ma jednocześnie mieszkać ich milion. Po sto tysięcy kur w kurniku. Z badania wynika jednak, że tylko 2,3% Polaków akceptuje hodowlę większą niż 50 tysięcy kurczaków, jest więc nadzieja, że może jednak budowy nie uda się dokończyć.
Weź kredyt, zostań bankrutem
Właściwie nawet doradzałbym inwestorom wstrzymanie prac. W innym wypadku będą potem płakać, że nabrali kredytów, ale rynek zbytu nagle im się bardzo skurczył i nie mają z czego ich spłacać. Rolnicy to nie górnicy, ale też umieją protestować. Może należałoby im powiedzieć już dziś, że hodowla przemysłowa zwierząt jest skazana na bankructwo, więc lepiej, żeby brali milionowe kredyty na coś innego.
Oczywiście Polska to bogaty kraj i pewnie pomożemy im je spłacać z naszych podatków, ale mimo wszystko wydaje mi się, że można wydać te pieniądze lepiej, niż dotując biznes skazany na upadek. Polacy tego nie chcą, przyrodzie i klimatowi to szkodzi. Zwierzęta cierpią. Oczywiście jeszcze przez jakiś czas będzie można na tym zarabiać. Tylko po co? Żebyśmy znowu obudzili się z ręką w nocniku?
Może wystarczy, że jesteśmy hamulcowym Europy, jeśli chodzi o polski węgiel, którego nie chcą kupować nawet polskie elektrownie. Zapewne niektórym to nie wystarczy i dalej będą opowiadać bajki, że mamy węgla na 200 lat, a miliardy kurczaków będziemy hodować jeszcze przez kolejne tysiąclecie. Tak nie będzie. O ile przemysł mięsny nie zostanie całkowicie zlikwidowany, stanie się dziwaczną niszą dla bogatych konserwatystów, którzy będą gotowi zapłacić kilka razy więcej za „prawdziwe” mięso, żeby mieć pewność, że na produkcji ich jedzenia ktoś ucierpiał.