Na świecie funkcjonuje wiele organizacji, które pomagają wszelakiej maści prawicowym radykałom i ekstremistom (zarówno tym od white power, jak i np. islamistom) zacząć nowe życie i bezpiecznie oddalić się od swojej bańki. W wielu z nich działają „anonimowi neonaziści”, niektórzy takie organizacje sami zakładają.
Młodzi mężczyźni masowo identyfikują się z radykalnie prawicowymi ideami: to już wiemy. To przede wszystkim oni dali się nakręcić antyuchodźczej histerii z 2015 roku, kobiety były na to nieco bardziej odporne. Rok później młode dziewczyny ruszyły na Czarne Protesty, a chłopaki – do kolejek po patriotyczne koszulki. Rozpoznania sondaży potwierdzały badania Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW z 2014 i 2017 roku.
Z ostatniego sondażu Kantar dla „Gazety Wyborczej” wynika, że problem się nasila. A liberalne media, którym dekadę wcześniej zdarzało się nazywać blokady nacjonalistycznych marszy „walkami subkultur”, zaczęły wreszcie go dostrzegać, do czego trzeba było (jak i do wielu innych problemów) dopiero PiS-u u władzy.
O przyczynach radykalizacji młodych mężczyzn napisano już tony – nie tylko w Polsce. Na całym świecie wymienia się wśród nich kiepskie wykształcenie, frustrację ekonomiczną, niespełnione obietnice lepszej przyszłości i związany z tym kryzys zaufania do liberalnej demokracji, samotność, kryzys męskiej tożsamości spowodowany emancypacją kobiet. I tak dalej.
czytaj także
W szeroko pojętej liberalnej debacie publicznej mówi się o radykalizacji młodych mężczyzn w tonie alarmistyczno-panicznym, nierzadko wyolbrzymiając, a czasami wręcz dehumanizując nowo poznanego wroga. To zrozumiała reakcja każdego demokraty – w tym również moja – chociaż właściwie, gdybyśmy spojrzeli na to chłodnym okiem, powinniśmy się od niej jednak powstrzymać, bo że człowiek jest zdolny do nienawiści do innych, wiemy już z lekcji historii, i to tych w szkole podstawowej. Tak czy inaczej, jest to niestety reakcja kontrskuteczna, bo tylko wzmacnia tożsamość tej drugiej strony – co wiemy chociażby z historii Marszów Niepodległości.
czytaj także
Wymienione wyżej przyczyny radykalizacji są oczywiście systemowe i nie da się zwalczyć skutków, nie walcząc z przyczynami. Próbujemy także pracy u podstaw i równie ważnego dialogu face to face: niestrudzony trzeci sektor i aktywiści organizują wszelakiej maści kampanie edukacyjne czy warsztaty, co niewątpliwie w jakimś procencie – który warto oklaskiwać – odnosi skutek. I to mimo tego, że nasz rząd jest na ich działania obojętny albo wręcz im wrogi. Umyka nam jednak jedna ważna rzecz: radykałowie nie mają się gdzie wycofać.
Na świecie funkcjonuje wiele organizacji, które pomagają wszelakiej maści prawicowym radykałom i ekstremistom (zarówno tym od white power, jak i np. islamistom) zacząć nowe życie i bezpiecznie oddalić się od swojej bańki. Przy czym w tym bezpieczeństwie chodzi nie tylko o zemstę ze strony byłych towarzyszy, ale i komfort psychiczny oraz anonimowość. BBC opisała ostatnio te najbardziej znane: Exit Germany, Exit Sweden i Exit Norway.
W wielu z nich działają „anonimowi neonaziści”, niektórzy takie organizacje sami zakładają. We współpracy z badaczami ekstremizmu pracownicy socjalni i wolontariusze próbują różnych strategii, ale większość zgadza się co do tego, że z pewnością nie działa zaczynanie od spierania się z ideami.
Dużo bardziej – jak wynika z artykułu BBC – próba ustalenia, co wywołało w radykałach potrzebę silnego się z nimi utożsamienia. Często okazuje się zresztą, że radykałowie nie są w stanie tych idei nawet przedstawić.
W niektórych krajach próbuje się również działań na poziomie państwowym, jak na przykład w Niemczech, gdzie radykałów na spowiedź zaprasza uprzejmie kontrwywiad. Ta opcja „wysiadki”, jak nazywają to Niemcy, jest jednak z oczywistych względów mniej kusząca – przynajmniej na początku.
Cuda, a raczej sukcesy ludzkiej empatii, się zdarzają. Zdarza się zresztą również, że ekstremiści sami z siebie robią krok do tyłu: jak Katie McHugh, radykalnie prawicowa publicystka, która tak hejtowała na Twitterze muzułmanów, że wywalono ją nawet z Breitbarta. Jej historię opisał ostatnio BuzzFeedNews, a w lewicowej bańce wywołało to wiele heheszków. Być może słusznych, bo postępowanie McHugh było niezwykle pokrętne i dziewczyna nie wzbudza zaufania – ale co szkodzi dać jej szansę?
Wracając do wsparcia w deradykalizacji: krótkie googlowanie uświadomiło mi, że w Polsce to wszystko jest w powijakach, a przede wszystkim trudno to znaleźć. Działa na tym polu – jak się zdaje, pioniersko – Fundacja Codex oraz Instytut Bezpieczeństwa Społecznego. Ale to wiem skądinąd, bo po wklepaniu w wyszukiwarkę najróżniejszych fraz, które wpisałabym, szukając pomocy, dowiedziałam się bardzo dużo o zagrożeniu, jakie stanowią islamiści (których w Polsce można zapewne policzyć na palcach ręki). A o tym, co mam zrobić, jeśli jestem nacką i chciałabym spróbować się ogarnąć – nic.
Być może również niektóre kościoły mogą zaoferować pomocną dłoń – tego nie wiem. Ale sądząc po postawie KK w ostatnich latach, podejrzewam raczej, że częściej można trafić na dłoń wyciągniętą do współpracy. Nie tylko z radykałem, również z jego kolegami.
czytaj także
Warto jeszcze raz podkreślić: wsparcie w deradykalizacji nie rozwiąże przyczyn, dla których nacki gonna be nacki. Warto też pamiętać, że medykalizacja (czy nawet psychologizacja) ludzkich poglądów to dość śliska sprawa, o którą można spierać się w nieskończoność, jak i o granice wolności słowa. I tak, oczywiście pod taki numer zaufania zadzwonią nieliczni, a część się w połowie zniechęci.
Mimo to warto się zastanowić, jak pomóc tym, którzy mogą tego chcieć. I wesprzeć organizacje, które to już w Polsce robią.