Radykalny konflikt dwóch partii i spolaryzowane obiegi mediów tradycyjnych wzmocnione algorytmami portali społecznościowych kreują nam osobne światy już nie interpretacji nawet, ale samych faktów.
Po kilku miesiącach powyborczej flauty polska polityka przyspieszyła dramatycznie. 13 stycznia w zamachu ginie prezydent Gdańska, a jego śmierć mobilizuje dziesiątki tysięcy ludzi do milczących demonstracji na ulicach. Dwa tygodnie później aresztowany pod zarzutami korupcji zostaje Bartłomiej M., niesławny doradca ministra Macierewicza – nie pomaga nawet poręczenie z Torunia. „Gazeta Wyborcza” z kolei publikuje nagrania, wedle których prezes PiS negocjował gigantyczny interes deweloperski na rzecz swojego obozu politycznego. Chwilę po tym dowiadujemy się, że Stefan Niesiołowski 29 razy (z ostatniej chwili: 31 razy) korzystał z usług seksualnych jako łapówki. A i tak na społecznościowym wallu króluje Ewa Kopacz głosząca farmazony o dinozaurach i pijany Mariusz Kamiński całujący się z bokserką (taki pies).
czytaj także
Doniesienia poważne bardziej i mniej przykrywają te tragiczne, aby potem – w zbiorowej ekonomii uwagi – szybko i łatwo ustąpić już tylko komicznym. Postępuje dewaluacja sensu i to z kilku powodów naraz. Powagę śmierci polityka burzy spirala wzajemnych oskarżeń. Materiał na bardzo poważną aferę rozczarowuje w kontekście napompowanej sztucznie atmosfery. Newsy o korupcji pomniejszej toną w zalewie spekulacji, kto tu właściwie co i czym próbuje przykryć.
Nie ma już wydarzeń równie ważnych dla wszystkich. Radykalny konflikt dwóch partii i spolaryzowane obiegi mediów tradycyjnych wzmocnione algorytmami portali społecznościowych kreują nam osobne światy już nie interpretacji nawet, ale samych faktów. Prezydenta Adamowicza zabił szaleniec, względnie polityczny fanatyk. Prezes PiS twardo walczył o uczciwy interes, względnie wykonał przekręt roku. Poseł Niesiołowski to skorumpowany i do tego obleśny staruch, względnie prawdziwy ogier, co grubo po siedemdziesiątce łóżko zarwać potrafi – wszystko zależy od partyjno-medialnej afiliacji. Nic nowego pod słońcem, przynajmniej od paru lat.
Być może jednak wchodzimy w kolejną fazę alienacji sfery publicznej, którą świetnie zdiagnozował Adam Curtis w filmie Hypernormalisation, a także Peter Pomerantsev w Jądrze dziwności. Oto kakofonia informacji o sprzecznym wydźwięku i spirala spektakularnych przykrywek jednych afer kolejnymi nie prowadzi już do zaognienia sporu i polaryzacji, lecz apatii i rezygnacji z udziału w konflikcie. Akty wstrząsające giną w natłoku kolejnych newsów z różnych poziomów wagi i powagi. A poważne wymiary różnych spraw ustępują skandalizującym szczegółom. W efekcie wszystko można powiedzieć, ale prawie nic już nie ma znaczenia – poza ekspresją emocji.
czytaj także
Demobilizacja i zniechęcenie normalsów najbardziej, rzecz jasna, służy tym partiom, które mają jakiś zdyscyplinowany elektorat i coś do rozdania, względnie wiarygodnego obiecania. U nas byłby to przede wszystkim rządzący PiS. W systemach autorytarnych, jak np. w Rosji, dochodzi czynnik konformizmu: jeśli nikomu nie można ufać (złodzieje, agenci, kłamcy, hipokryci…), po prostu zagłosujemy na władzę. Nie ma sensu się jej narażać, bo stoi za nią siła, a zresztą i tak pozostali mogą okazać się gorsi.
A w Polsce, gdzie wciąż niewielu wyborców autentycznie się władzy boi? Czy sekwencja kolejnych rewelacji uderzających w politycznego przeciwnika w końcu zaszkodzi którejś stronie bardziej? A może raczej wzbudzi w wyborcach przekonanie, że „oni wszyscy są siebie warci” i w sumie to już nikomu nie można ufać? Atmosfera naszej debaty publicznej sprawia, że jesteśmy nie tylko podejrzliwi wobec nie swoich źródeł, ale też wyjątkowo gruboskórni i znieczuleni na doniesienia, które niegdyś wydałyby się bulwersujące. Najsilniejsze strony sporu się w tych warunkach odnajdują – nic zresztą dziwnego, gdy liderzy są wyraźnie zużyci, a porywających wizji nie spodziewają się po nich nawet ich właśni wyborcy (na PO głosuje się głównie dlatego, że nie jest PiS-em).
czytaj także
Wyjść z tej sytuacji można na dwa sposoby.
Pierwszy: jedna z dwóch stron konfliktu dokona wreszcie uderzenia atomowego i przebije się przez mur obojętności Polaków – aczkolwiek zaatakowany może mieć w zanadrzu arsenał do kontruderzenia, które zamieni sferę publiczną w atomową pustynię.
Drugi sposób: pojawi się trzeci aktor, którego wiarygodność będzie znacząco wyższa dla wyborców i który opowie nam Polskę i nasze podziały na nowo – tylko nie wiadomo, czy na krótką metę nie wzmocni relatywnie strony już dziś najsilniejszej i nie przedłuży jej panowania.
Czy tylko mnie się wydaje, że przeciwnicy rządu stoją dziś przed dylematem: sejf Romana Giertycha czy ruch Robert Biedronia?