Always Active

Necessary cookies are required to enable the basic features of this site, such as providing secure log-in or adjusting your consent preferences. These cookies do not store any personally identifiable data.

Functional cookies help perform certain functionalities like sharing the content of the website on social media platforms, collecting feedback, and other third-party features.

Analytical cookies are used to understand how visitors interact with the website. These cookies help provide information on metrics such as the number of visitors, bounce rate, traffic source, etc.

Performance cookies are used to understand and analyze the key performance indexes of the website which helps in delivering a better user experience for the visitors.

Advertisement cookies are used to provide visitors with customized advertisements based on the pages you visited previously and to analyze the effectiveness of the ad campaigns.

Kultura

Hakujemy korporacyjne technologie, żeby tworzyć performans

O cyberszamanizmie, o tym, jak wirtualna rzeczywistość zmienia życie artystów, i o przywracaniu technologii ludziom z Krzysztofem Garbaczewskim, reżyserem „Nietoty”, rozmawia Jolanta Nabiałek.

Nietota – spektakl kolektywu Dream Adoption Society w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego, na podstawie prozy Tadeusza Micińskiego – miał swoją premierę 6 października 2018 roku w warszawskim Teatrze Powszechnym. Spektakl odbywa się w rzeczywistości wirtualnej mitycznych Tatr, po której widzów oprowadzają awatary aktorów i aktorek. Przeniesienie dokonuje się za pomocą specjalnych gogli. Osoby, które nie zdecydują się założyć okularów, mogą obserwować występujących, którzy cały czas poruszają się zgodnie z choreografią, oraz pogrążoną w świecie VR publiczność.

Jolanta Nabiałek: Skąd pomysł, żeby wprowadzić do teatru wirtualną rzeczywistość?

Krzysztof Garbaczewski: Po kryzysie w latach 90. technologia wirtualnej rzeczywistości znowu zaczęła podbijać serca konsumentów i twórców. Wejście w ten świat było dla mnie naturalnym kierunkiem rozwoju artystycznego, ale wymaga ono nowego dla teatru rodzaju wiedzy – technologicznej, programistycznej. Teatr jako medium jest bardziej „ludzki” niż VR, połączenie tych mediów skłania do poszukiwania nowych środków wyrazu. Razem z kolektywem Dream Adoption Society rozwijamy wykorzystanie tej technologii w dwóch kierunkach. Jeden to instalacje takie jak Locus Solus, zrealizowane w wysokiej rozdzielczości za pomocą potężnych maszyn, a drugi to właśnie na przykład Nietota, czyli instalacje performatywne, multiplayer VR, zbiorowe doświadczenie w wirtualnej rzeczywistości.

Kiedy tylko pojawiły się w Warszawie firmy oferujące zabawę z wirtualną rzeczywistością, wspólnie z partnerem spędziliśmy wieczór w magicznych okularach. Mogliśmy w tym czasie iść do teatru. A nie poszliśmy. Czy VR i teatr nie są konkurencyjnymi wobec siebie mediami?

I tak, i nie. To tak jak z kinem czy telewizją – ich pojawienie się oznaczało dostępność nowych środków wyrazu. Teatr jednak mimo wszystko się utrzymał. Ma coś, co go wyróżnia i sprawia, że ludzie nigdy z niego nie zrezygnują. Zastanawiam się oczywiście nad przyszłością w teatrze, ale nie chodzi mi o to, żeby znieść teatr wirtualną rzeczywistością. Raczej szukamy z zespołem punktów wspólnych, albo tego rozszerzenia, które następuje, kiedy widz teatralny ma dostęp do nowych środków wizualnych, jakimi są np. hologramy. Nagle aktorzy mogą grać ze swoimi hologramami! To daje wyobraźni szersze pole, pozwala jeszcze raz odkryć nienowe już teksty kultury. Taka postawa jest mi bliższa niż traktowanie tych mediów na zasadzie albo-albo.

Nietota w wirtualnej rzeczywistości była aberracją czy taka będzie przyszłość teatru? Nowe technologie go zmienią?

Na pewno mogę powiedzieć, że, jak to ciekawie ujął w jednej z rozmów ze mną Edwin Bendyk, my usiłujemy te nowe technologie wyrwać z rąk wielkiego kapitału. Nie jest to oczywiście łatwe zadanie, robimy to we własnym, małym zakresie. Hakujemy korporacyjne technologie, żeby tworzyć performans. Spektakl buduje społeczność, więź wśród uczestników, a więc działa wbrew tej technologii, która wydaje się przecież bardzo izolująca, odcinająca nas od rzeczywistości. W teatrze próbujemy przywracać tę technologię ludziom, budować jej ludzki wymiar.

Czyj jest teatr narodowy? [rozmowa z Oliverem Frljiciem]

czytaj także

Dzięki Nietocie udaje się tworzyć wspólnotę?

Najpierw powiem więcej o Dream Adoption Society – to ma być nie tylko kolektyw, ale też miejsce-przestrzeń-galeria, służące spotkaniom, dyskusjom, panelom, ale też cyberfeministycznym imprezom. Te działania mają służyć budowie nowej wspólnoty wokół Teatru Powszechnego. I rzeczywiście, udaje się dzięki niemu zawiązać rodzaj mikrowspólnoty. Ludzie zostają po spektaklu, chcą rozmawiać. Czują, że to doświadczenie próbuje być czymś więcej niż tylko spektaklem teatralnym, że staramy się tworzyć pole otwartej rozmowy z widzem o wartościach, które nas bardziej jednoczą, niż dzielą.

Spytam prowokacyjnie – czy to jeszcze jest teatr? I od razu, w kontrze do tego pytania – czy czasem teatr nie był wirtualną rzeczywistością, zanim stała się modna?

Posłużę się instytucjonalną definicją teatru – pracujemy w teatrze, więc to, co robimy, jest teatrem. Na wyjście z teatru można spojrzeć przez pryzmat Grotowskiego. Stworzone przez niego pojęcie „sztuki jako wehikułu” jest bardzo przydatne do analizy wirtualnej rzeczywistości, jej statusu ontologicznego dla performera i sceny. Jest to więc wyjście z teatru, ale ku rejonowi, w który teatr zawsze próbował zajrzeć. A scena sama w sobie jest przecież polem dla wyobraźni, która kreuje wirtualne zjawiska. My wykorzystujemy i scenę i wirtualną rzeczywistość. Daje to bardzo ciekawe efekty. Możemy jednocześnie być tu i gdzie indziej, zabrać widza w podróż zupełnie realną dla umysłu.

A czemu akurat Nietota? Przecież to straszny, modernistyczny bełkot… Co chcieliście tym tekstem przekazać widzom? Domyślam się, że nie chodziło o to, żeby wzbudzić zachwyt Tatrami.

Gdybym chciał opisać nasz punkt wyjścia, użyłbym słów „cyfrowy szamanizm”. Dużo się ostatnio mówi o rytuale i o przekraczaniu możliwości ciała w kontekście internetu, istotnym tłem do tego jest cyberfeminizm, np. spod znaku Manifestu cyborga Donny Haraway, czy manifestu ksenofeministycznego. Materiał Nietoty jest pod tym kątem bardzo ciekawy. Daje możliwość przyjrzenia się polskim rytuałom, zainfekowanym wyobraźnią Micińskiego, która miksuje je z Indiami i hinduizmem, myli Tatry z Himalajami, tworzy fantasmagorię jakiejś zupełnie innej polskości, wyłaniającej się z bełkotu, ale z drugiej strony niezwykle wolnej, muzycznej. Ten tekst jest dla nas silnikiem do tworzenia rytuału. Szukamy cyberrytuału naznaczonego lokalną kulturą.

Dla mnie Nietota była doświadczeniem na pograniczu transgresji i gry komputerowej. Szukaliśmy totemów, ścigaliśmy się, wygrywali ci, którzy szybciej opanowali technikę przemieszczania się. Świadomie oscylujecie wokół tego pogranicza?

Próbujemy to wypośrodkować. Nie chciałem, żeby to było tylko multiplayerem ani tylko spektaklem teatralnym. Ciekawa jest dla mnie realność przekroczenia formy. Widz po założeniu gogli w ułamku sekundy akceptuje tę inną rzeczywistość. Znika w dziecięcym, radosnym wydarzeniu. Lekkość tego doświadczenia sprawia, że cały czas poruszamy się na granicy blefu. Ja nie chcę nikomu wciskać żadnej myśli, chcę podzielić się odkryciem możliwości wspólnoty i radości z niej. Grupowa gra komputerowa w VR daje nam tę radość.

Pośrednio już o tym rozmawialiśmy, ale teraz zapytam wprost – jak czuje się reżyser teatralny pośród tych wszystkich nowinek technologicznych? To ogrom narzędzi, o których Deymek nawet nie mógł marzyć, ale żeby je sensownie wykorzystać, trzeba być z nimi na bieżąco, co wcale nie musi być łatwe.

Praca na polach skupionych wokół przedmiotów ścisłych jest dużą zmianą, bo w teatrze najczęściej posługujemy się literaturą, tekstem, relacjami międzyludzkimi, a tutaj dochodzą maszyny. W dodatku te maszyny stają się po trosze aktorami, członkami zespołu. Jeśli o mnie chodzi – zawsze lubiłem zaglądać w komputer, w system operacyjny, chciałem zrozumieć, jak działa. Nie tylko, jak mogę tego używać, ale właśnie – jak to działa. Odkrywanie kodów stojących za wykreowanymi wirtualnymi rzeczywistościami to także próba zrozumienia świata i samych siebie.

Czeka pan na pojawienie się sztucznej inteligencji, która zagra w pańskim spektaklu?

(Śmiech) U nas w różnych spektaklach pojawiały się już roboty. Te światy już się przenikają.

Mówiąc sztuczna inteligencja, mam na myśli samoświadomy system operacyjny.

Sądzę, że do tego rodzaju technologii dojdziemy raczej nieprędko. Natomiast mnie ciekawi nadzieja, która za tym stoi. No i w teatrze te elementy przewidywań, np. dotyczące samoświadomych maszyn, możemy po prostu odegrać.

Czy poza śledzeniem nowinek technologicznych przysłuchuje się pan też popkulturze? Jeszcze nie tak dawno filmy SF skupiały się na problemie spotkania z obcymi. Dzisiaj to z jednej strony kolonizacja Marsa, co wynika zapewne z lęku przed katastrofą ekologiczną na Ziemi, z drugiej – właśnie zagadnienia związane ze sztuczną inteligencją.

Ten aspekt jest bardzo istotny dla Dream Adoption Society. Chcemy zwracać uwagę na kryzys ekologiczny i tworzyć na polu bioartu. Nie da się oderwać maszyn od zagadnienia ekologii. One korzystają z energii, którą jako ludzie czerpiemy z naszej planety w sposób totalnie zachłanny. Z tego powodu technologia jest naznaczona etycznie, często niespecjalnie pozytywnie. Bo przecież nierzadko żeruje na niewolniczej pracy, ubóstwie i nędzy niektórych rejonów świata.

Cyber Black Friday, czyli jak przestałem kochać technologię

Coraz bardziej zaawansowane technologie, z założenia neutralne, nie mają szansy takimi być. To też jest temat Nietoty? Mityczne Tatry jak ze snu o nieskażonej cywilizacją przyrodzie, do których wchodzimy przez wirtualne drzwi.

Nasz projekt został zainaugurowany w czerwcu instalacją na Dzień Uchodźcy. Tematyka migracji bardzo szybko doprowadziła nas do tematu migracji śmieci. Śmieci podróżują po morzach tak jak ludzie. Zarówno tych ludzi na tratwach, jak i śmieci nie chcemy widzieć. Wypijamy pepsi, wyrzucamy puszkę i nie chcemy wiedzieć, że ona ostatecznie ląduje gdzieś na dnie Rowu Mariańskiego.

W samej Nietocie skupiamy się natomiast na tym, czym mógłby być futurystyczny cyberszamanizm tatrzański z cyfrowymi góralami. Te góry służyły też jako kontynuacja sytuacji uchodźczej, w takim nieco humorystycznym wydaniu, jako ten świat, do którego powinniśmy się zacząć przyzwyczajać, bo wszyscy wylądujemy w górach, kiedy już lodowce stopnieją i oceany się podniosą.

Bińczyk: Ludzkość jest dziś jednocześnie supersprawcza i bezradna!

Jakie jeszcze pomysły ma Dream Adoption Society na mierzenie się ze współczesnymi problemami?

Chcemy m.in. prowadzić badania przy współudziale widzów. Instalacje, które projektujemy, będą zawierać elementy haptyczne, czyli takie, które np. zbierają informacje z mięśni i przekazują je do wirtualnej rzeczywistości, dzięki czemu można inaczej zanurzać się w tym doświadczeniu. Jesteśmy różni. Używamy różnych gestów, nasze ciała inaczej nas aktywują. Chcemy współpracować z ekologią organizmu i świata; czy, znowu za Grotowskim, ekologią międzyludzkiego. Jesteśmy my, jest świat i to jest rodzaj symbiozy, pertraktacji, gry pomiędzy nami a światem. Bardzo ciekawie jest na nowo odkrywać pojęcia wprowadzone przez Grotowskiego.

Często pada tutaj jego nazwisko. Ale to niejedyna inspiracja.

Oczywiście. Bardzo ciekawe jest doświadczenie teatru amerykańskiego, tam w dużej mierze społeczeństwo opiera się na communities, krótkotrwałych społecznościach powoływanych w konkretnym celu. Trudno jest tam robić teatr bez myślenia o mikrospołecznościach, związanych z danym miejscem. U mnie takie myślenie narodziło się mniej więcej w czasie krakowskiego Hamleta, kiedy zobaczyłem, że ludzie zaczynają przychodzić na spektakl po raz kolejny i kolejny. Wytworzył on taką specyficzną publiczność. Dostrzegłem w niej ogromną siłę. Dla tych osób teatr staje się czymś więcej niż tylko rozrywką czy miejscem, gdzie można sobie przyjemnie spędzić wieczór. Staje się miejscem, o które warto walczyć. Wystarczy wspomnieć publiczność Teatru Polskiego we Wrocławiu. Etos tego teatru istnieje dzięki niej.

Wśród publiczności Nietoty pojawiają się osoby, które boją się nowych technologii? Macie dla nich jakąś propozycję? Chcecie ich oswajać z tą rzeczywistością?

Żadna korporacja nie płaci nam za to, żebyśmy oswajali… (śmiech). Oferujemy fascynującą przygodę i to jest naszą główną motywacją. Oczywiście staramy się to programować w sposób jak najbardziej dostępny. Tutaj naszym nauczycielem był Michał Staniszewski, który jest związany ze światem gier komputerowych. Uczył nas, żeby tworzyć wirtualną rzeczywistość dostępną dla wszystkich.

Zdarzają się nam jednak widzowie, którzy nie chcą wchodzić w VR. Pozostają obserwatorami tego wydarzenia. Oni również świetnie się bawią. Ten element spektaklu jest bardzo humorystyczny. Ciekawe jest obserwowanie grupy trzydziestu podskakujących osób, z których każda ma własny rytm ciała. Aktorzy też nie przerywają performansu, swojej choreografii. Tańczą wokół osób zanurzonych w VR, tworzą spontaniczne układy choreograficzne. W pewnym momencie widzowie „odtańcowują” układy tworzone przez awatary wewnątrz aplikacji. To jest bardzo spontaniczny algorytm choreograficzny, którego nie sposób wymyślić, siedząc w domu – on stwarza się w praktyce. Iza Szostak bardzo odkrywczo prowadzi swoją sztukę choreografii w kierunku posthumanistycznym, bez Izy nasze doświadczenia nie byłyby tak cielesne.

Krótko mówiąc – warto zobaczyć ten spektakl dwa razy, w goglach i bez gogli?

Warto przyjść osiem razy. Tylu spektakli wymaga od nas wypowiedzenie całej Nietoty. Na każdym przedstawieniu jest mówiony inny fragment.

Czy spektakl, który dzieje się w wirtualnej rzeczywistości, potrzebuje „nowego aktora”? Jak zespół Teatru Powszechnego poradził sobie z tym wyzwaniem?

Zespół Teatru Powszechnego to są wspaniali aktorzy, bardzo otwarci na poszukiwania i alternatywy. Przychodzą z różnych kontekstów, mają różne zainteresowania, także artystyczne. Podczas pracy nad spektaklem wychodziły nieraz ciekawe fakty z ich życiorysów, np. że ktoś studiował programistykę. Praca z wirtualną rzeczywistością przypomina nieco pracę w teatrze lalek, chodzi w niej o to, żeby „przełożyć” emocje na lalkę / awatara. Bardzo mnie ciekawi dostrzeganie w nowych technologiach tradycyjnych form. Zresztą, młodym aktorom zdarza się po szkole występować w grach komputerowych. Ktoś w końcu, z zastosowaniem technologii motion capture, zagrał tego Geralta w Wiedźminie 3. Można powiedzieć, że to jest teraz najsłynniejszy polski aktor.

W ogóle w Polsce mamy bardzo dużo ciekawego kontentu cyfrowego. Są studia, które robią gry komputerowe, o których ciężko powiedzieć, że to po prostu gry. To raczej interaktywne narracje, jak Observer krakowskiego studia Bloober Team. Akcja tej gry dzieje się w cyberpunkowym Krakowie. Tak samo w Wiedźminie 3 są kilometry narracji, gra jest dłuższa niż Gra o tron!

Teatr, który ma się w co wtrącać

Ten ruch wyrasta, moim zdaniem, z jednego pnia i ma swoje źródło w przełomie lat 80. i 90., w czasach pisma „Secret Service”. Tworzy go pokolenie, które dorastało wraz z nowymi technologiami, dla którego przełomem był Windows. Nagle pojawiły się okienka i nie trzeba było wpisywać komend. Wśród użytkowników są dwa nurty – są tacy, którzy do tych urządzeń nie zaglądają, i tacy, których to ciekawi, chcą rozbierać te urządzenia i budować własne, uniezależnić się od korporacji. Trzeba ich wspierać, to jest forma nowej kontrkultury.

Czy gdyby mógł pan za pomocą wirtualnej rzeczywistości wykreować sobie idealne życie, zrobiłby to pan? Czy pozostałby pan jednak w tej dobrze znanej rzeczywistości z PiS-em, Trumpem, nierównościami i globalnym ociepleniem?

(Długie milczenie) Wirtualna rzeczywistość zabiera tylko umysł, nie zabiera nigdzie ciała. Bycie w realnym świecie pozostaje pełniejszym doświadczeniem. Za potrzebą ucieczki w VR stoi jakiś mechanizm. Pożądanie, także pożądanie tego medium, skądś wypływa. Skoro lokuje mnie pani w wizji z Matrixa, z niebieską i czerwoną pigułką, mógłbym powiedzieć za Žižkiem – I want a third pill.

Kiedy na Wiejskiej zasiądą awatary?

**
Krzysztof Garbaczewski (1983) – reżyser teatralny. Ukończył wydział reżyserii w PWST w Krakowie. Autor adaptacji wykorzystywanych w performansach wizualnych i muzycznych. Łączy współczesne i klasyczne narzędzia artystyczne, eksperymentuje i poszukuje. Laureat wielu nagród w tym „Paszportu Polityki”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jolanta Nabiałek
Jolanta Nabiałek
Filolożka i kulturoznawczyni
Absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim, słuchaczka podyplomowych gender studies w IBL PAN w roku 2017/2018. Publikowała w Internetowym Magazynie Teatralnym „Teatralia” i w Dzienniku Teatralnym. Obecnie zajmuje się promocją w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Prowadzi fanpage „Nie więcej niż pięć linijek”, na którym publikuje mikrorecenzje książek.
Zamknij