W ciągu 42 lat członkostwa w Unii Europejskiej Brytyjczycy pozostawali niezręcznym, eurosceptycznym partnerem. Gdyby referendum brexitowe przeprowadzono po kryzysie ekonomicznym, prawdopodobnie jeszcze wyraźniejsza większość moich rodaków opowiedziałaby się za wyjściem. Mimo tego... żałuję Brexitu. Komentarz Roberta Skidelsky'ego.
Debata na temat Brexitu rozdziera brytyjską opinię publiczną od 23 czerwca 2016 roku – dnia, w którym 52 proc. wyborców poparło wystąpienie kraju z Unii Europejskiej. Chociaż referendum to nie było wiążące, to rząd ówczesnego premiera Davida Camerona – samemu spodziewającego się po głosujących decyzji o pozostaniu w Unii – obiecał uszanować wynik. W ten sposób Wielka Brytania, choć dołączyła do UE stosunkowo późno, będzie pierwszym państwem członkowskim, które ją opuści. Datę wystąpienia wyznaczono na marzec 2019 roku.
Zwolennicy pozostania w Unii Europejskiej za wynik referendum winią na przemian Camerona, jego lekkomyślność i niekompetencję zarządczą, oraz zwolenników Brexitu za zalewanie wyborców kłamstwami na temat członkostwa w Unii. Inni z kolei skłaniają się, by uznać demokratyczny wybór Brexitu za konsekwencję transatlantyckiego buntu ludu, który daje się również zaobserwować we Francji, Włoszech, Polsce, Austrii, na Węgrzech i oczywiście w Stanach Zjednoczonych Donalda Trumpa. Każde z tych wyjaśnień ma swoją wartość, ale żadne z nich nie bierze pod uwagę specyficznie brytyjskich przyczyn Brexitu.
W roku 1940 Wielka Brytania stawiła czoła Hitlerowi, gdy ten zdominował Europę kontynentalną. Ten epizod najnowszej historii wspomina się na Wyspach z największą dumą. Wiele lat później ze swoją zwyczajową emfazą Margaret Thatcher wyraziła powszechne wśród Brytyjczyków przekonanie. – Widzi pan – powiedziała kiedyś do mnie – my na kontynencie bywamy, a oni tam są.
Mimo deklarowanych intencji politycznych premiera Tony’ego Blaira, Wielka Brytania nigdy nie znajdowała się „w sercu” Europy. W ciągu 42 lat w Unii Brytyjczycy pozostawali niezręcznym, eurosceptycznym partnerem. Aprobata społeczeństwa dla członkostwa w Unii tylko przez krótki czas przekraczała 50 proc., a w roku 2010 zaczęła już spadać poniżej 30 proc. Gdyby wówczas przeprowadzono referendum, prawdopodobnie jeszcze wyraźniejsza większość moich rodaków opowiedziałaby się za wyjściem.
Zjednoczone Królestwo nie podpisało traktatów rzymskich w 1957 roku, zawiązujących Europejską Wspólnotę Gospodarczą pomiędzy pierwszą szóstką członków UE: Niemcami, Francją, Włochami, Holandią, Belgią oraz Luksemburgiem. W zgodzie z własną zasadą „dziel i rządź” w 1960 roku w ramach przeciwwagi ustanowiło własne Europejskie Stowarzyszenie Wolnego Handlu.
Wielka Brytania gospodarczo stała w miejscu, a EWG prosperowała świetnie, więc w 1963 roku UK zaczęło starać się o przystąpienie do Wspólnoty. Motywacja była głównie ekonomiczna; chodziło o uwolnienie się od ceł EWG na produkty brytyjskie i dołączenie do bardziej dynamicznego obszaru wolnego handlu. Pomimo tego chęć zapobieżenia formowaniu się europejskiego bloku nigdy nie zniknęła, pozostając oczywiście w sprzeczności z marzeniem europejskich ojców założycieli o unii politycznej. W końcu prezydent Francji Charles de Gaulle odrzucił prośbę Wielkiej Brytanii, uważając ją za konia trojańskiego Amerykanów.
czytaj także
Dzisiejszym zwolennikom pozostania w Unii wygodnie jest zapomnieć, że kiedy w 1975 roku Wielka Brytania zagłosowała za pozostaniem w EWG – do której ostatecznie dołączyła dwa lata wcześniej – referendum także oparto na kłamstwie. Mówiono wówczas, że członkostwo nie ma żadnych konsekwencji politycznych. Tymczasem założyciele Unii, zwłaszcza Jean Monnet, uważali zacieśnianie unii gospodarczej za sposób zawiązywania unii politycznej. W 1986 roku Thatcher podpisała Jednolity Akt Europejski (mający na celu utworzenie jednolitego rynku), wierząc chyba, że jedynie rozszerza wolny rynek towarów na usługi, kapitał i pracę.
Jednak częściowe oderwanie Wielkiej Brytanii potwierdziło się w 1992 roku w Traktacie z Maastricht. Następca Thatcher, John Major, otrzymał (tak jak Dania) zwolnienie z traktatowego zobowiązania do dążenia do dołączenia do strefy euro. Wspólna waluta zadziałała jak probierz chęci rozwijania unii politycznej bardziej skuteczny niż cokolwiek wcześniej. A że wspólna waluta bez wspólnego rządu nie może działać, dobitnie pokazały wydarzenia lat 2008/2009.
czytaj także
W efekcie referendum brexitowego nieszczęsna następczyni Camerona, Theresa May, tkwi w pułapce pomiędzy żądaniami „pilnowania granic” wysuwanymi przez brexitowców takich jak jej niegdysiejszy minister spraw zagranicznych Boris Johnson a obawami remainersów przed gospodarczymi i politycznymi konsekwencjami wystąpienia. May ma nadzieję, że uda jej się tak wyjść z Unii, że UK zachowa korzyści członkostwa, a uniknie jego kosztów.
To oczekiwanie zostało wyrażone w niedawno opublikowanym przez rząd dokumencie strategicznym The Future Relationship Between the United Kingdom and the European Union (Przyszły związek między Zjednoczonym Królestwem a Unią Europejską). Brytyjski rząd deklaruje, że stara się o taką umowę stowarzyszeniową z UE, która pozostawiłaby Wielką Brytanię i wszystkie produkty wyprodukowane w UK i UE w obszarze ceł zewnętrznych Unii, a jednocześnie pozwalałaby UK zawierać własne umowy o wolnym handlu z pozostałymi państwami. Jednolity rynek usług zostałby zastąpiony specjalną umową umożliwiającą klientom z UE nieograniczony dostęp do usług finansowych w Londynie, przy jednoczesnym wyłączeniu tych usług spod wspólnego systemu regulacji. Nowy „program mobilności” miałby dalej „przyciągać najbystrzejszych i najlepszych z UE i spoza niej”, jednocześnie jednak (na nieokreślone sposoby) ograniczając wolność obywateli UE do pracy w Wielkiej Brytanii.
Jedno jest pewne: zawarte w dokumencie naiwne wyobrażenia, że można zjeść ciastko i mieć ciastko, rozbiją się o każdą poważną analizę po obu stronach kanału La Manche. A to oznacza, że Wielka Brytania wyjdzie z UE w marcu 2019 roku bez sensownej ugody rozwodowej. Pozostaje pytanie, czy będzie to katastrofą, której obawia się większość obserwatorów.
Osobiście nie przekonuje mnie argument remainerów, że opuszczenie Unii będzie dla Wielkiej Brytanii gospodarczym kataklizmem. Utrata stałych umów z UE zostanie zrównoważona przez szansę odkrycia własnej drogi, również w ramach polityki podatkowej i przemysłowej. Doświadczenie sugeruje, że Brytyjczycy okazują się prężni, kreatywni i ukontentowani, kiedy czują, że sami panują nad swoją przyszłością. Nie są gotowi zrezygnować z niezależności.
Unia nie jest gotowa na niekontrolowany przepływ ludzi [Skidelsky o Brexit]
czytaj także
Najbardziej martwi mnie zaś to, że Zjednoczone Królestwo traci możliwość udziału w kształtowaniu politycznej przyszłości Europy. Organizacja, którą opuści, bynajmniej nie rozpoczyna pewnego marszu w stronę unii politycznej. Jest podzielona. Kanclerz Niemiec Angela Merkel może zrobić w Europie niewiele więcej niż Theresa May. W kilku europejskich krajach rządzą, współrządzą albo będą zaraz rządzić neofaszyści. Niemal cały ciężar projektu europejskiego opiera się dziś na ramionach prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Dobrze by było, gdyby Wielka Brytania stała u jego boku, zamiast odpływać z prądami Atlantyku.