Świat

Premierka na macierzyńskim, czyli Jacinda Ardern zmienia oblicze zawodowej polityki

Jacinda-Ardern

Urodziła w publicznym szpitalu, do którego pojechała własnym samochodem, nie rządową limuzyną. Jest premierką Nowej Zelandii i drugą w historii pochodzącą z wyborów głową państwa, która urodziła dziecko w trakcie sprawowania funkcji. Oto, jak Jacinda Ardern zmienia oblicze zawodowej polityki.

Premierka Nowej Zelandii Jacinda Ardern urodziła córkę. Na dziecko czekało 4,2 miliona rodziców chrzestnych. Informacja o narodzinach dziewczynki trafiła na okładki wszystkich lokalnych gazet. Poetka Selina Tusitala Marsh napisała okolicznościowy wiersz pod wiele mówiącym tytułem „Jacinda i Clarke, i dziecko, i my”. Narodziny małej Neve Te Aroha Ardern Gayford nie są tylko szczęśliwym dniem w historii Nowej Zelandii. Jacinda Ardern pokazuje, że kariera polityczna i macierzyństwo nie wykluczają się, i robi to w stylu dalekim od celebrytek, które kreując się na seksimamy, raczej wpędzają kobiety w kompleksy, niż komukolwiek w czymkolwiek pomagają.

Czy Jacinda Ardern tchnie nowe życie w centrolewicę?

„Jestem w ciąży, a nie ubezwłasnowolniona”

Jacinda Ardern i prezenter telewizyjny Clarke Gayford to wyluzowana para trzydziestoparolatków. Podczas spotkania z dziennikarzami, na którym podzielili się informacją o ciąży, śmieją się i żartują. Ardern zapewnia, że jest bardzo podekscytowana czekającą ją rolą mamy, ale jest też zaangażowana w swoją pracę i nie widzi przeszkód w łączeniu jednego z drugim. Szczególnie, że ma już doświadczenie w rządzeniu krajem w okresie porannych nudności. Powtarza, że nie jest pierwszą kobietą, która chce pogodzić macierzyństwo z pracą. Jest tylko trochę bardziej uprzywilejowana, jak mówi, bo może liczyć na wsparcie partnera, który zostanie z dzieckiem po jej krótkim sześciotygodniowym macierzyńskim, oraz ma wyrozumiałych współpracowników, gotowych zastąpić ją podczas nieobecności, w czasie której ma zresztą zamiar być dostępna i dyspozycyjna.

Helen Clark, premierka Nowej Zelandii w latach 1999-2008, na łamach „The Guardian” pisze, że Ardern pokazuje w ten sposób, że żadne drzwi nie są zamknięte przed kobietą. Dodaje, że dla Nowej Zelandii nie jest to jednak rewolucja, a ewolucja – w końcu w sprawie przyznania praw wyborczych kobietom również byli krajem pionierskim. Można dodać, że Polska także i co z tego – poszliśmy zupełnie inną drogą w kwestii praw kobiet.

Pionierki zwyczajności

Robię to, co wszystkie kobiety, które przede mną odkryły, że są w ciąży: idę dalej – mówi Ardern. Trudno odmówić jej słuszności, gdy przekonuje, że bycie w ciąży nie jest niczym spektakularnym – przecież ludzkość nie opracowała jeszcze alternatywnej formy przychodzenia na świat. Jednocześnie jednak Ardern to druga w historii pochodząca z wyborów głowa państwa, która urodziła dziecko w trakcie sprawowania funkcji. Pierwszą była Benazir Bhutto, premiera Pakistanu, w 1988 roku. Trudno o lepszy dowód na to, że polityka nie była i nie jest środowiskiem sprzyjającym kobietom. Jest ich wciąż bardzo mało, a gdy już zdobywają wysokie stanowiska – zmuszone są do grania na zasadach przewidzianych dla mężczyzn.

Van Badham, australijska publicystka „The Guardian”, przekonuje, że Ardern jest bohaterką, której potrzebuje współczesna lewica na całym świecie. Przywołuje też amerykańską polityczkę – Alexandrię Ocasio-Cortes, by podkreślić, że te dwie kobiety najlepiej pokazują, iż polityka jest wciąż domeną białych mężczyzn, a współczesna lewica jest zbyt melancholijna i ospała by forsować postęp. Kilka dni temu przewodnicząca szkockiego rządu Nicola Sturgeon poprowadziła marsz równości w Glasgow, rezygnując przy tej okazji ze spotkania z Donaldem Trumpem. Kolejna kobieta, kolejny ważny krok. Wciąż jest ich w skali świata bardzo mało i dlatego budzą takie zainteresowanie zachowaniami, które w zasadzie powinny być normą.

Efekt Jacindy

Jacindamania lub „efekt Jacindy” polegają na tym, że jedna osoba zmieniła nudne wybory w interesujące dla mediów i społeczeństwa zjawisko. Nie tylko jednak wybory, które przyniosły Partii Pracy i Ardern władzę, okazały się ciekawe.

Jacinda Ardern jest trzecią kobietą na stanowisku premiera Nowej Zelandii i najmłodszą osobą sprawującą tę funkcję od 1856 roku. Nikt z jej poprzedników i poprzedniczek nie zdecydował się na udział w Paradzie Równości. Dla Ardern wsparcie dla osób i związków nieheteronormatywnych to nie tylko udział w corocznym marszu, ale też osobista decyzja o wycofaniu się z kościoła dyskryminującego mniejszości. Jest feministką, a jej priorytetem są inwestycje w zdrowie, edukację, działania na rzecz klimatu, mieszkalnictwo publiczne i sprawiedliwość społeczną. Mówi, że zależy jej na zbudowaniu narodu, w którym dzieci się rozwijają, a miarą sukcesu kraju jest nie PKB, a lepsze życie, jakie mają jego mieszkańcy. Ardern stanęła na czele rządu w październiku 2017 roku i zaledwie trzy miesiące później ogłosiła, że jest w ciąży. Od początku cieszyła się zainteresowaniem i sympatią rodaków, jednak coraz bardziej widoczna ciąża i nieprzerwana aktywność zawodowa przyniosły jej znaczący wzrost popularności i zaufania społecznego – wskaźnik poparcia poszybował do 76%.

Polityczny cool kid

Gdy rodzice ujawnili, jak nazwali dziecko: Neve Te Aroha Ardern Gayford, Nowozelandczycy pokochali ich jeszcze bardziej. „Każdy wie, co oznacza Aroha” – mówiła Ardern. „Każdy” oznacza tu jej rodaków, dla których Aroha to „miłość” w języku Māori. Te Aroha to też góra, w pobliżu której wychowała się Ardern. Miasteczko Te Aroha zaplanowało już huczne świętowanie połączone z pomalowaniem budynków na różowo.

Ardern zachwyca obserwatorów z jednej strony przywiązaniem do swojego kraju i jego mieszkańców, z drugiej zaś zwyczajnym życiem dziewczyny z sąsiedztwa. Na swoim instagramowym profilu dziękuje za pomoc położnej z publicznego szpitala, w którym rodziła. Pojechała do niego własnym samochodem, nie rządową limuzyną czy ambulansem. Gdy dzieli się informacją o ciąży, ujawnia, że powiedziała o niej partnerowi za pośrednictwem Facebooka, dla uczczenia chwili wybierając wyjątkowo rozmowę video. Mówi, że dziecko było dla nich zaskoczeniem. Pozytywnym zaskoczeniem – szybko jednak dodaje, wiedząc, że dziecko ma spore szanse zobaczyć kiedyś to nagranie. Na pierwszym spotkaniu z dziennikarzami po porodzie żartuje z „tatusiowatego” swetra swojego partnera, informując przy okazji, że pochodzi on ze sklepu z używaną odzieżą. Wszystko to odnotowują media, niejako przy okazji dokumentując jej działania polityczne i spotkania z najważniejszymi politykami świata. Wizerunkowo ciąża i „zwyczajność” Ardern są jej ogromnym zwycięstwem, pozwalającym na ugruntowanie pozycji politycznej.

Skandalistki?

Ardern przykuwa uwagę mediów, bo jest premierką, ale pamiętamy podobne zainteresowanie polityczkami, które pracę łączą z macierzyństwem.

Burmistrzyni Barcelony Ada Colau była w czasie sprawowania funkcji na 16-tygodniowym urlopie macierzyńskim.

Larissa Waters zasiadała w australijskim senacie w latach 2011-2017. W sieci bardzo łatwo jest znaleźć nagranie z posiedzenia senatu, w czasie którego zabrała głos karmiąc piersią swoją trzymiesięczną córkę. Wydarzenie to było oceniane przede wszystkim dobrze, jednak było sensacją.

Nagranie z posiedzenia kanadyjskiego rządu, którego główną bohaterką powinna być ministra zdrowia Ginette Petitpas Taylor, stało się viralem z uwagi na siedzącą w drugim rzędzie ministrę instytucji demokratycznych Karinę Gould, która w trakcie wystąpienia koleżanki karmiła piersią syna. Karina Gould jest pierwszą ministrą w kanadyjskim rządzie, która w czasie sprawowania funkcji urodziła dziecko, a potem zaczęła się z nim pojawiać na spotkaniach i posiedzeniach. Jak powiedziała: „Nie ma nic wstydliwego w karmieniu piersią! Dziecko musi jeść, a ja muszę głosować”. W mediach społecznościowych pojawiło się bardzo wiele pozytywnych wpisów, dziękujących jej za przekroczenie tej granicy. Jeśli pojawiały się negatywne opinie, to często o konstruktywnym charakterze: zwracające na przykład uwagę na to, że nie każda kobieta ma tak elastyczną pracę, by móc sobie pozwolić na utrzymanie aktywności zawodowej.

Chłopy do garów, a praca tylko w pracy. Oto dlaczego warto trzymać kciuki za UE

Bez taryfy ulgowej

Wbrew pozorom praca polityczek najwyższego nawet szczebla nie jest szczególnie uprzywilejowana pod tym względem. Nawet w postępowym kanadyjskim rządzie ministrowie i ministry nie są „normalnymi” pracownikami opłacającymi składki ubezpieczeniowe, a więc z prawem do urlopu macierzyńskiego. W szczególnym wypadku mogą uzyskać zgodę na 21 dni zwolnienia lekarskiego. Nieobecność powyżej 21 dni skutkuje zmniejszaniem pensji.

Podobnie swoją aktywność zawodową po urodzeniu dziecka tłumaczyła Agnieszka Pomaska, o której Piotr Duda, szef „Solidarności”, powiedział w 2012 roku, że kobieta, która ma trzytygodniowe dziecko powinna być na macierzyńskim, a nie w Sejmie. Pomaska dwukrotnie rodziła i dwukrotnie już kilka tygodni po porodzie wróciła do pracy: „Bycie posłem to specyficzna praca. Nie mamy umowy o pracę, nie mamy więc prawa do urlopów macierzyńskich. Jeśli kobieta, która niedawno urodziła dziecko, czuje się na siłach, by wziąć udział w posiedzeniu Sejmu, w głosowaniu, co jest obowiązkiem każdego posła, to powinna iść do pracy”. Powrót posłanki PO do pracy wiązał się ze znaczącym przejęciem obowiązków rodzicielskich przez jej męża i wsparciem ze strony rodziny.

Więcej miejsc w żłobkach. Ale jakim kosztem?

Na początku 2018 roku posłanka Nowoczesnej Kornelia Wróblewska zaczęła pojawiać się na posiedzeniach sejmu z kilkumiesięczną córeczką. Opinie? Różne. „Nie rozumiem wpisów, w których zarzucają mi: dostała dobrą fuchę, zaciążyła i zaraz kolejne dziecko będzie. Takie głosy też czytałam. Nie, ja naprawdę pracuję. Mimo ciąży i macierzyństwa. To wszystko można ze sobą pogodzić” – mówiła Wróblewska w rozmowie z NaTemat.

Matki polityczki

Zdjęcia polityczek karmiących piersią, czy przychodzących na posiedzenia z dzieckiem nadal wywołują zaciekawienie, bo wciąż pokazują sytuacje niecodzienną. Polityczka na tak wysokim stanowisku jak Jacinda Ardern, która idzie na urlop macierzyński, to bez wątpienia duża sprawa.

Ardern mogła zajść wysoko, godzi pracę z macierzyństwem, ale ma świadomość, że otrzymuje duże wsparcie od partnera i współpracowników. Zdaje sobie też sprawę z przepaści między sytuacją w której jest, w której są nawet wspomniane wcześniej polityczki, a sytuacją milionów kobiet, które do swoich firm i instytucji nie mogą przyjść z dzieckiem. Tych kobiet, którym praca nie zapewnia pokoju z przewijakiem i swobody wyjścia z zebrania, gdy dziecko zacznie marudzić. Tych kobiet, których pełne frustracji komentarze znajdziemy pod publikacjami o Wróblewskiej czy Pomaskiej.

**
Nina Olszewska, doktora nauk humanistycznych, geodetka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Pracuje nad literackim debiutem.

Do kogo należy rodzina i dlaczego do prawicy?

Wspólna opieka rodziców nad dzieckiem to ideał, na który zasługuje każda rodzina

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Nina Olszewska
Nina Olszewska
Dziennikarka
Doktora nauk humanistycznych i geodetka, zawodowo związana z komunikacją i PR. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Publikowała na łamach m.in. „Dużego Formatu”, magazynu „Non/fiction” i Krytyki Politycznej. Autorka książki „Pudło. Opowieści z polskich więzień”.
Zamknij