To nie jest muzeum prowokacyjne, tylko refleksyjne – Muzeum II Wojny Światowej zostało otwarte 23 marca. 5 kwietnia o jego losach zdecyduje Naczelny Sąd Administracyjny w Warszawie. Zobaczyliśmy je, zanim zamkną, i piszemy, jak jest.
Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku reklamują plakaty z hasłem „Zobacz zanim…”. Bilety wyprzedają się na pniu. W dniu, w którym je odwiedzaliśmy, kartka informująca o tym, że nie ma biletów, wisiała przy wejściu już w połowie dnia. Kontrowersje wokół placówki i narzekania Prawa i Sprawiedliwości na to, że wystawa jest za mało heroiczno-patriotyczna, bardzo pomagają w jej promowaniu.
Zobacz, zanim spolonizują wystawę
Muzeum II Wojny Światowej zostało otwarte 23 marca. 5 kwietnia o jego losach zdecyduje Naczelny Sąd Administracyjny w Warszawie. Ministerstwo kultury chciałoby połączenia Muzeum II Wojny Światowej z Muzeum Westerplatte – byłoby to okazją do wymiany kierownictwa placówki i przerobienia wystawy stałej. Na jaką? Bardziej patriotyczną, prezentującą „polski punkt widzenia”, głoszącą chwałę oręża polskiego. Dziś wystawa jest raczej „cywilna” i nie tak polonocentryczna, jak życzyliby sobie ideolodzy dzisiejszego obozu władzy. Warto ją zobaczyć, zanim zostanie „spolonizowana” na modłę PiS, ewentualnie „wzięta głodem” przez obcięcie publicznego finansowania.
Dziś wystawa jest raczej „cywilna” i nie tak polonocentryczna, jak życzyliby sobie ideolodzy dzisiejszego obozu władzy.
Zaraz po przekroczeniu bramek i wejściu na wystawę Muzeum II Wojny Światowej widzimy znak informujący, że możemy zwiedzić wystawę dla dzieci. Z własnej młodości pamiętamy, jak byliśmy wychowywani na obrazach wojny, wierszach o obrońcach Westerplatte, piosenkach o wojaczce, pomniku małego powstańca reprodukowanym w książkach i zabawkowymi żołnierzykami, pistoletami czy innymi militariami. Wystawa dla dzieci to pierwsze miejsce, które pokazuje, że narracja w Muzeum II Wojny Światowej jest nieco inna.
Nie ma tu zabawkowego visa na tygrysa, nie ma wielkich hełmów na małych dzieciach. Trzy sale pokazują, jak wojna zmienia codzienne życie rodziny małej dziewczynki, która 1 września 1939 roku miała iść do szkoły. Marysia już uprasowała jej mundurek – dziewczynka pochodzi z wyraźnie zamożniejszego domu – ale okoliczności sprawiły, że na swoją pierwszą w życiu lekcję nie poszła. Zabawki pojawią się też później – w obrazoburczym dla wielu kontekście wychowywania młodych Niemców do militaryzmu, mundurków Hitlerjugend i Związku Niemieckich Dziewcząt.
„Patrz synku, byliśmy drudzy”
Muzeum wyraźnie nie idzie w narrację heroiczno-militarną i polonocentryczną, co jest główną jego zaletą i największą zagwozdką dla prawicowych władz. Ekspozycję otwiera krótki film o źródłach II wojny, a konkretnie o następstwach poprzedniej. Wielką wojnę narodów, której horror się w Polsce bagatelizuje, a często wręcz traktuje jako niosące nam niepodległość błogosławieństwo, tutaj oglądamy przez pryzmat masowej rzezi w okopach, bezsensownej śmierci milionów żołnierzy i ładunku wzajemnej nienawiści, którego pokój z 1918 roku ani późniejszy traktat wersalski nie rozbroiły.
Gdy po serii ekspozycji poświęconych międzywojennym totalitaryzmom (ale też państwom autorytarnym, do których od 1926 zaliczona zostaje II Rzeczpospolita) i nieudanej polityce appeasementu przechodzimy do kampanii wrześniowej, skupiamy się nie tyle na tym, gdzie i kogo zaatakował który oddział, ile jak w warunkach wojny radzili sobie, cierpieli i ginęli cywile. Nad „wrześniową” częścią wystawy nie dominują mapy sztabowe, nazwiska generałów-dowódców armii ani kolumny czołgów 7TP, lecz legendarne zdjęcie 12-letniej Kazimiery Miki nad zwłokami zabitej w nalocie siostry, którym Julien Bryan ukazał czytelnikom amerykańskim prawdę o agresji III Rzeszy na Polskę.
I w ogóle dużo jest tu nazwisk, zdjęć, rozpisanych na wojnę i pokój życiorysów, losów urwanych tragicznie, ale zawsze spersonalizowanych – obok Karskiego, Bartoszewskiego czy Pileckiego cywile polscy, żydowscy czy holenderscy mają w Muzeum swoje miejsce, jako jednostki z biografiami właśnie, a nie „fakty statystyczne”. Co równie ważne, przyzwyczajonym do opowieści o Polsce jako „pierwszej ofierze” (dla wielu nie tylko w sensie chronologicznym) zwiedzającym autorzy wystaw zawsze pokazują, że lokalny polski los bywa często egzemplifikacją ogólnego dramatu: niedaleko zdjęć zbombardowanego Wielunia i kadrów z zabitymi na mazowieckich drogach uchodźcami wojennymi znajdziemy zrekonstruowane wnętrze londyńskiego schronu przeciwlotniczego i historię głodujących w oblężonym Leningradzie. Los jeńców wojennych ukazują obrazy wziętych do niewoli żołnierzy Armii Czerwonej. Ofiarami czystek etnicznych padają Polacy na Wołyniu, ale także Serbowie w Niezależnym Państwie Chorwackim, a księdze nazwisk zamordowanych przez UPA w Woli Ostrowieckiej towarzyszy wykaz ofiar ustaszów z obozu w Jasenovacu; z kolei pogrom w Jedwabnem wpisany jest w ciąg podobnych – choć zorganizowanych na większą skalę, do tego z udziałem lokalnych formacji kolaboracyjnych, których nie było w Polsce – zbrodni w rumuńskich Jassach czy litewskim Kownie.
Po Noblu dla Swiatłany Aleksijewicz chyba nie trzeba już przypominać, że w wojnie brały też udział kobiety. Te lekcję odrobiono i wystawa mówi zarówno o udziale kobiet w walkach, ale też o wojennym dramacie kobiet zmuszonych do prostytucji w obozach koncentracyjnych – warto o tym powiedzieć, bo dotychczas wiele badaczek tego tematu spotykało się z niechęcią i oporem kustoszy i archiwistów, wrogich idei podejmowania stabuizowanego tematu.
Choć to muzeum wojny, ekspozycji nie przytłaczają artefakty militarne – są dwa czołgi (po bożemu: jeden od Maczka, jeden ze wschodu…) plus trochę karabinów i umundurowania, ciekawego zresztą, bo pokazującego np. jak bardzo różniło się zaopatrzenie, a więc i warunki życia żołnierza na froncie wschodnim i zachodnim.
Nerdom i historycznym freakom, do których zaliczał się kiedyś współautor tekstu może tu brakować choćby rozważań krytycznych np. o strategii obrony Polski we Wrześniu, refleksji nt. postawy Naczelnego Wodza orz historii alternatywnych, w rodzaju „a co by było, gdybyśmy bronili się na linii Wisły”, względnie „czy generał Kutrzeba mógł ruszyć na pomoc armii «Łódź» – brak ten nie wynika jednak z apologetycznego przekazu znanego choćby z Muzeum Powstania Warszawskiego, lecz z chęci wyprowadzenia narracji z kolein „polskich sporów” w kierunku bardziej uniwersalnym.
Rodzimą prawicę – obok ogólnych proporcji tematu i nacisku na historię cywilną, niechęci autorów do polonocentryzmu, dowartościowania ofiar narodów ZSRR, wyróżnienia Zagłady – wzburzy zapewne jeszcze kilka szczegółów. Narodowe Siły Zbrojne potraktowane zostały wyjątkowo chłodno na tle Polskiego Państwa Podziemnego, w jednym worku „ekstrema” razem z komunistami, choć tym ostatnim oddano przynajmniej, że walczyli w powstaniu warszawskim – przy opisie NSZ, skądinąd rzetelnym, podkreślono, że narodowcy sprzeciwiali się demokracji parlamentarnej i prawom obywatelskim mniejszości narodowych. Patriotów katolickich zirytuje zapewne fakt, że wśród państw sprzyjających ukrywającym się po wojnie nazistom wymieniony został, a jakże, Watykan.
To nie jest jednak muzeum prowokacyjne, tylko refleksyjne. Choć dla niektórych przekaz wydaje się momentami nazbyt subtelny. Mijany przez nas w Muzeum ojciec rodziny pokazując synkowi informację o tym, jakie ofiary poniosły poszczególne narody, z dumą podkreślił: „Patrz synku, jesteśmy drudzy”.
Muzeum pełne gadżetów
Muzeum II Wojny Światowej to nowoczesne muzeum. Powoli do takich przywykamy. O ile Muzeum Powstania Warszawskiego robiło początkowo ogromne wrażenie, bo było jednym z pierwszych tego typu placówek w Polsce, to po otwarciu chociażby POLIN czy Europejskiego Centrum Solidarności widzimy, że pewien format muzealny upowszechnił się. Format ten jest atrakcyjny wizualnie – nowoczesny budynek współgra z ekspozycją, bryła staje się organicznie związana z wystawą stałą, przypomina wnętrze fortyfikacji albo bunkra. Ekspozycja przybliża codzienność odległego czasu nie tylko poprzez pokazanie w gablotkach starych kubków, menażek i grzebieni. Sale imitują ulice miast (podobnie jak w POLIN), multimedia pozwalają posłuchać relacji, obejrzeć materiały wideo (ECF jest tym przepełniony). Na szczęście w Muzeum II Wojny udało się nie przeładować tym wystawy.
Jeśli mamy 3 godziny – możemy skupić się na tych największych opisach, jeśli więcej, na mniejszych. Nie jesteśmy zostawieni sami sobie z poczuciem przytłoczenia opisami, podpisami, nagraniami, multimediami, gadżetami.
Wojna jest cały czas
Mam nadzieję, że wielu z państwa będzie miało okazję zwiedzić muzeum, ale pozwolimy sobie na mały spojler.
Ekspozycję kończy instalacja – wysoką salę przedziela mur zakończony drutem kolczastym, w murze są przejścia, możemy więc swobodnie stać albo po jednej albo po drugiej stronie muru i obejrzeć wideo, które wyświetlane jest na ścianie ponad murem. Obraz podzielony jest na dwie części – po jednej mamy więc Elvisa, Ku-Klux-Klan, zabójstwo Kennedy’ego, aż po zamach na WTC i aresztowanie Saddama Husajna, po drugiej pochody, przemówienie pierwszego sekretarza KC, Wałęsę i JPII. Archiwaliom towarzyszy muzyka – najpierw kawałek Elvisa a później House of Rising Sun Animalsów. To, co na wschodzie i zachodzie muru początkowo tak odległe, pod koniec zlewa się w jeden obraz – obraz uchodźców dobijających do brzegów Europy i obraz wojny w Syrii. Proste przejście od popkulturowo znanych i opatrzonych obrazów symbolizujących zachód i wschód do pogrążonego w wojnie Aleppo robi piorunujące wrażenie.