Miasto

Czy w ogóle potrzebujemy prezydentów miast?

Wśród zapowiadanych przez PiS zmian w ordynacji wyborczej do samorządów jest ograniczenie liczby kadencji prezydentów miast, burmistrzów i wójtów do dwóch.

Dla wielu miast i gmin wiejskich w Polsce może oznaczać to małe trzęsienie ziemi. Brak limitu dotyczącego liczby kadencji, jak ma to miejsce obecnie, oznacza, że niektórzy prezydenci mogą pełnić swój urząd niemal dożywotnio. Oczywiście co cztery lata przeprowadzane są wybory. Jeżeli jednak prezydent nie popełni wielu rażących błędów i nie da się nadzwyczaj we znaki mieszkańcom i mieszkankom, to jego lub jej pozycja w mieście jest w zasadzie niezagrożona. Dla przykładu w Trójmieście wszyscy prezydenci sprawują swój urząd już kilkanaście lat.

Czy to źle? Jeżeli prezydent wsłuchuje się w potrzeby mieszkańców i mieszkanek, jeżeli rzeczywiście dba o dobro wspólne, nie widzę w tym problemu. Tyle tylko, że w wielu miastach czy w gminach wiejskich tak nie jest. Prezydent może odnosić się do mieszkańców i mieszkanek w sposób arogancki, traktować ich z góry. Do tego jeszcze może realizować projekty, które nijak się mają do rzeczywistych potrzeb mieszkańców i mieszkanek czy do założeń zrównoważonego rozwoju. Jak to więc możliwe, że taka osoba jest wybierana na prezydenta lub burmistrza ponownie?

W dużym mieście kluczowa jest rozpoznawalność. Na starcie szanse kandydatów i kandydatek w wyborach nie są dziś równe. Wielu mieszkańców i mieszkanek może nieszczególnie interesować się na co dzień sprawami swojego miasta i może nie zdawać sobie sprawy z tego, co dzieje się w urzędzie lub jakie jest uzasadnienie poszczególnych inwestycji. Jeśli lokalne media sprzyjają prezydentowi czy burmistrzowi, niekorzystne informacje nie przedostają się szerzej do lokalnej społeczności. A gdy przychodzą wybory, mieszkańcy i mieszkanki nie czują silnej potrzeby zmiany, więc głosują na osobę, którą znają chociaż z nazwiska. Innych kandydatów i kandydatek mogą nie znać w ogóle lub nie mieć do nich zaufania, bo nie wiedzą, czy się sprawdzą. W przypadku osoby, która urząd prezydenta już pełniła, przynajmniej wiadomo, czego się spodziewać.

Zdarza się również, że osoby mające kompetencje do zarządzania miastem czy gminą wiejską nie kandydują, bo zdają sobie sprawę z wyzwań, z jakimi wiąże się kampania i z nikłych szans na zwycięstwo. Efekt jest taki, że wyborcy patrzą na kartę do głosowania i stwierdzają, że właściwie nie mają na kogo głosować. Stawiają więc krzyżyk przy nazwisku dotychczasowego prezydenta. I tak leci kadencja za kadencją.

Z kolei w małej gminie wójt może być znaczącym pracodawcą. Może także uzależnić od siebie organizacje pozarządowe przyznawaniem im grantów, a lokalne media – zamawianiem ogłoszeń w prasie. Wygranie z taką osobą może być bardzo trudne (choć jest możliwe).

Wprowadzenie kadencyjności przecina wiele lokalnych powiązań i stwarza szansę na to, że wójtem czy prezydentem miasta będzie mogła zostać osoba nowa, lepiej nadająca się do tej roli. Z drugiej jednak strony tak wcale być nie musi. Na miejsce słabego prezydenta może przyjść jeszcze gorszy. Sama kadencyjność nie przekłada się bowiem na kompetencje, troskę o dobro wspólne, szanowanie demokracji. Kadencyjność mamy w przypadku prezydenta Polski czy Stanów Zjednoczonych. No i?

Sama kadencyjność nie przekłada się na kompetencje, troskę o dobro wspólne, szanowanie demokracji.

Z perspektywy mieszkańców i mieszkanek istotniejsze jest coś innego – możliwość kontrolowania działalności prezydenta miasta, wójta czy burmistrza na bieżąco, nie tylko co cztery lata w wyborach. Do tego z kolei przydatna jest możliwość organizowania panelu obywatelskiego na wniosek mieszkańców, w dowolnej sprawie, po zebraniu odpowiedniej liczby podpisów. Ważne jest, aby po zebraniu dostatecznie dużej liczby podpisów zorganizowanie panelu obywatelskiego było obowiązkowe, tak aby nie mógł go zablokować prezydent lub rada miasta. Na poziomie lokalnym takie rozwiązanie ma obecnie Gdańsk. Prezydent Gdańska nie może odmówić zorganizowania panelu obywatelskiego, jeżeli wniosek w tej sprawie został złożony z podpisami 5 tysięcy mieszkańców i mieszkanek.

Dobrze by było, gdyby zostało to zagwarantowane w ustawie, aby mogli korzystać z tego mieszkańcy i mieszkanki także innych miast i gmin wiejskich. Wówczas, gdy pojawi się jakaś kontrowersyjna sprawa, mieszkańcy i mieszkanki będą mogli się w tej kwestii wypowiedzieć w sposób bezpośredni, po zapoznaniu się z opiniami ekspertów, ekspertek i wszystkich zainteresowanych tematem stron.

Gdańsk w pigułce

Drugim rozwiązaniem jest zmiana sposobu funkcjonowania komisji rewizyjnej, która rozpatruje skargi na działalność prezydenta oraz przygląda się ewentualnym nieprawidłowościom w urzędzie. Obecnie zdarza się, że działalność takiej komisji jest całkowicie fikcyjna, gdyż większość w niej ma ugrupowanie wspierające urzędującego prezydenta. Gdyby jednak komisję rewizyjną zorganizować inaczej, można by tę funkcję kontrolną urealnić. Inaczej, czyli jak?

W skład komisji rewizyjnej może wchodzić nie grupa radnych, lecz losowo wyłaniania grupa mieszkańców i mieszkanek, z uwzględnieniem kryteriów demograficznych, tak samo, jak w panelu obywatelskim. Komisja mogłaby mieć wówczas na przykład roczną kadencję, a rozpoczęcie jej prac poprzedzałoby szkolenie z podstawowych przepisów dotyczących funkcjonowania miasta. Z udziałem w niej związane byłyby diety, tak samo jak w radzie miasta. Podstawowa różnica polega na tym, że nie byłoby do niej wyborów, a zatem prezydent czy inne osoby nie mogłyby wstawiać do niej „swoich ludzi”.

Losowanie przeprowadzane byłoby wśród mieszkańców i mieszkanek całego miasta, z uwzględnieniem takich kryteriów, jak grupa wiekowa czy płeć. Można zakładać, że już sama zmiana sposobu wyłaniania komisji rewizyjnej miałaby istotny wpływ na jakość jej prac. Do tego można by przyznać komisji prawo do ogłaszania referendum odwoławczego, gdyby stwierdziła rażące nieprawidłowości w urzędzie. Wówczas mogłoby to zacząć działać na serio.

Do rozważenia jest także kwestia, czy funkcja prezydenta miasta jest w ogóle potrzebna. Pracami urzędu może bowiem kierować Rada Urzędu, w skład której wchodziliby dyrektorzy wszystkich wydziałów, na podobnej zasadzie, jak działa obecnie Rada Federacyjna w Szwajcarii. Zamiast prezydenta miasta funkcję reprezentacyjną pełniłby przewodniczący rady, zmieniany co roku. Idealnie byłoby również, gdyby dyrektorzy wydziałów wybierani byli przez duży panel obywatelski, po rozmowie kwalifikacyjnej, której bardzo brakuje w wyborach powszechnych.

Można się domyślać, że proponując wprowadzenie ograniczenia liczby kadencji prezydentów miast czy wójtów, politycy PiS widzą w tym przede wszystkim szansę na wyeliminowanie z wyborów osób, z którymi kandydaci czy kandydatki z ich partii nie wygraliby na obecnych zasadach. Mimo to dostrzegam w tej propozycji pewne plusy. Co tu dużo mówić: wizja Sopotu, w którym prezydentem zostaje ktoś inny niż Jacek Karnowski, napawa optymizmem. Może zmieniłby się wreszcie kierunek rozwoju miasta oraz podejście do mieszkańców i mieszkanek.

Prawdziwą zmianą na plus byłoby jednak to, aby zacząć myśleć w kategoriach dobra wspólnego mieszkańców i mieszkanek, a nie swojego ugrupowania politycznego. W niektórych miastach kadencyjność może być ratunkiem, w innych natomiast problemem. Tym natomiast, na co warto postawić przede wszystkim, jest zwiększanie wpływu mieszkańców i mieszkanek na sprawy miasta, także poprzez kontrolowanie działalności prezydenta.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Marcin Gerwin
Marcin Gerwin
Specjalista ds. zrównoważonego rozwoju i partycypacji
Specjalista ds. zrównoważonego rozwoju i demokracji deliberacyjnej. Z wykształcenia politolog, autor przewodnika po panelach obywatelskich oraz książki „Żywność przyjazna dla klimatu”. Współzałożyciel Sopockiej Inicjatywy Rozwojowej, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij