„We Włoszech nas tak nie przyjęto”. Reportaż Michała Kucharskiego z obozu przejściowego dla uchodźców w Chorwacji.
Mija rok od pojawienia się największej fali uchodźców na południu Europy. Prawie rok zajęło mi też ubranie w słowa obrazów i rozmów odbytych wówczas we wschodniej Chorwacji, w jednym z obozów przejściowych. Powróćmy więc do wydarzeń z ubiegłego roku…
Wrzesień, październik 2015 roku. Szczyt fali uchodźców. Przez tak zwany korytarz bałkański przedostają się tysiące uciekinierów z ogarniętych wojną Afganistanu, Iranu, Turcji, Iraku, Syrii i krajów afrykańskich jak Erytrea, Etiopia, Libia czy Sudan Południowy, gdzie nie mogą się czuć bezpiecznie. Jednak zdecydowaną większość stanowią ci, którzy nie chcą zginąć w zrujnowanej Syrii, czy to od bomby, czy z głodu. Chorwacki rząd organizuje pomoc – buduje namiotowe obozy przejściowe. Przewozi ludzi między serbską i słoweńską granicą. Karmi, bada i ubiera, a tych, którzy chcą złożyć wniosek o azyl, zatrzymuje. Rząd jest lewicowy, to socjaldemokraci, ale żadna poważna partia nie neguje tej pomocy. Zbliżają się jednak wybory parlamentarne, które maja się odbyć 8 listopada. Pod koniec października, w szczytowym momencie kampanii, główny kandydat na premiera z partii prawicowej (HDZ), która prowadzi nieznacznie w sondażach, wypala, że armia powinna selekcjonować uchodźców na granicy i ograniczyć ich dzienny. W części mediów wybucha burza. Socjaliści (SDP), do których obywateli zniechęcił brak wyraźnych sukcesów gospodarczych, atakują prawicę. Prawicowe media z kolei próbują wypowiedź tłumaczyć, ale nie mają szerokiego pola manewru, zwłaszcza, że jeszcze niedawno atakowały za brak dobrej, zorganizowanej pomocy sąsiednią Serbię – „odwiecznego wroga”. Tam uchodźcy śpią na polach. Pomoc państwa jest śladowa. Organizacje pozarządowe, starające się tę pomoc zapewnić, donoszą o licznych odmrożeniach – zwłaszcza, że październikowe noce są coraz chłodniejsze. Potrzeba każdej ilości koców. Burza trwa zaledwie kilka dni, w końcu swojego dawnego partyjnego kolegę z HDZ próbuje ratować prezydent kraju, Kolinda Grabar-Kitarović. Mówi, że wojsko powinno wesprzeć pozostałe służby w pomocy uchodźcom i że słowa Tomislava Karamarko zostały źle zrozumiane. On tłumaczy się podobnie i sprawa przycicha. Media centrowe i lewicowe zdążyły już jednak zaatakować kandydata na premiera za brak ludzkich odruchów.
Na granicy Węgier i Chorwacji kończy się ostatecznie budowa ogrodzenia. Przy przejściu widać uzbrojonych żołnierzy węgierskich. Teraz jedyna droga wiedzie przez Słowenię do Austrii.
**
Do obozu dojeżdżamy około godziny 7 rano. Jest wilgotno, na polach zalega mgła. Dostajemy kamizelki odblaskowe i zostajemy skierowani do przygotowywania jedzenia. Mamy na to kilkanaście minut zanim uchodźcy zostaną obudzeni i skierowani do namiotu po żywność. Wydawanie jedzenia potrwa znacznie dłużej, ale to najprostsza praca, do której jesteśmy wyznaczeni jako nowicjusze. W kartonach po konserwach układamy pierwsze porcje.
Wszyscy karnie i cierpliwie stoją w kolejce po jedzenie. Przez cały poranek przygotowywania porcji – czyli prawie 3 godziny, od 8 do 11 rano – może trzy osoby pytają się, czy jedzenie jest halal. Wiara nie ma tu znaczenia. Przez ten czas przewija się prawie tysiąc osób – tyle przybyło tutaj w dniu poprzednim. Na porcję składają się jabłka, kilka kromek chleba, ryby w puszkach (tuńczyk, sardynki). Wszystko przysłane przez chorwackie firmy. Jabłka najchętniej biorą dzieci. Jest jeszcze herbata. Po tę wszyscy przychodzą poza kolejką. I jej najszybciej brakuje – w namiocie można wymarznąć. Niektórzy przychodzą tylko po chleb – mają jeszcze swój prowiant. Inni tylko po wrzątek – na drogę zaopatrzyli się w herbatę. Większość mówi po angielsku. Można się z nimi porozumieć bez problemów. Jeśli jest problem, to zawsze ktoś w kolejce tuż przed, albo tuż za przetłumaczy. Może dwa razy podchodzi ktoś, kto już swoją porcję odebrał. Wszystko pakujemy w foliowe torby. To najbardziej praktyczne rozwiązanie. Cały proces odbywa się w porządku, kolejka jest karna i spokojna. Niemal każdy mówi „Thank you” odbierając swoją rację żywnościową. Czasem ktoś wschodnim zwyczajem kłania się nisko i odchodzi z uśmiechem.
Chorwaci narzekają, że po serbskiej stronie o przybyszów nie dba się w ogóle. Miały być darmowe busy, ale kierowcy podobno zmuszają i tak do płacenia. Potem kiedy uchodźcy wsiadają do autobusu w Chorwacji, dziwią się, że nie muszą płacić.
Na ile to prawda trudno zweryfikować – Serbowie nie dostają jednak międzynarodowego wsparcia w takim wymiarze jak Chorwaci. Potem usłyszymy od znajomych, którzy postanowili pojechać na serbską stronę, że tam namioty uchodźcy rozbijają sobie sami. Każdy koc jest na wagę złota, bo od ziemi ciągnie chłód i wilgoć. Tam też koncentrują się organizacje pozarządowe. W Chorwacji pomoc organizuje państwo i miejscowe organizacje, przez które najłatwiej załapać się na wolontariat. Obecny jest także Czerwony Krzyż i UNICEF – do tej ostatniej organizacji trafiają przede wszystkim matki z najmniejszymi dziećmi.
**
Wyniki wyborów w listopadzie 2015 roku okazują się zaskakujące. Prawica wcale nie zwyciężyła tak jednoznacznie, jak się spodziewała. Socjaldemokraci zachowują silną pozycję, mając zaledwie kilka miejsc mniej w nowym parlamencie (Saborze). Języczkiem u wagi okazuje się powstała tuż przed wyborami partia MOST, skupiająca głównie przedsiębiorców i samorządowców, o centroprawicowych poglądach. Zajmuje w wyborach trzecie miejsce i to ona desygnuje na stanowisko premiera swojego kandydata.
Prawica wchodzi do koalicji rządowej, ale nikt nie neguje już tego, że uchodźcom trzeba pomóc, cokolwiek by się działo.
Niezależnie od tego wkrótce trasa bałkańska zostaje zamknięta.
**
– Pomóżcie mi znaleźć najbliższych – prosi pan w zniszczonym, choć pewnie kiedyś cennym wełnianym płaszczu. – Skierowano ich do innego namiotu. Córka ma różową kurtkę. Syn zieloną – dodaje. Szukamy. Teoretycznie nowa grupa uchodźców powinna pozostać w namiotach. Ma panować porządek, ale po przybyciu nowych panuje chaos. Jeśli jednak idziesz z osobą w kamizelce (pracownikiem organizacji pozarządowej albo wolontariuszem) to dostać możesz się wszędzie.
Pierwsza tura tego dnia już wyjechała. Dociera kolejna. Uwagę przyciąga wysoki mężczyzna, z siwymi włosami i brodą. Na nosie ma okulary w cienkiej oprawce, w ustach żuje drewnianą fajkę. Ma piękny wełniany, szary płaszcz. Wokół szyi z klasą zawiązany szal, też wełniany. Tylko sportowe buty są całkiem zdezelowane.
Problem pojawia się, kiedy masz do czynienia z kimś, kto angielskiego nie zna. Jest kilku tłumaczy arabskiego, którzy w stopniu umiarkowanym znają farsi (perski). A to podstawowe języki. Więc uchodźcy tłumaczą siebie nawzajem. Innym problemem są uciekinierzy z Afryki – Erytrei, Somalii, Czadu. Trudno znaleźć w ich przypadku tłumacza, jeśli nie znają angielskiego.
Szesnaście lat, skejterskie spodnie, na głowie czapka z daszkiem, w ręku telefon. I zniszczone buty. Kilka minut wcześniej opowiadał skąd i dlaczego uciekli. Chcą się z starą matką dostać do jego brata w Holandii. Mieszka tam od kilku lat i wysyła im pieniądze. Uciekają z północnego-wschodu Iranu (Kurdowie) z powodu biedy, głodu. – U nas ćwiczyłem piłkę nożną. Grałem w młodzieżowym zespole. Teraz mija trzeci miesiąc, od kiedy ją kopałem. Bardzo chciałbym znów móc grać – uśmiecha się szeroko.
Podchodzi do nas mieszkaniec Afganistanu. Ma odmrożone nogi. Ale o tym dowiadujemy się po chwili, kiedy chłopak z Iranu tłumaczy słowa Afgańczyka na angielski. Chłopak potrzebuje butów i lekarza. – Znajdźcie mu nowe buty! – krzyczy z namiotu w naszą stronę lekarz. Właściwie mamy do czynienia nie z Afgańczykiem, ale z Turkmenem z Afganistanu. Chłopak z Iranu mówi, że trochę zna ich język, bo mieli sąsiadów Turkmenów. Chłopak uciekł z Afganistanu przed przemocą. Jako jedyny z rodziny, która wysłała go do Europy. – Co on tutaj robi? – pyta stanowczo policjant o chłopaka z Iranu, który stoi z nami pod namiotem lekarskim – Tylko chorzy – mówi łamaną angielszczyzną pilnujący porządku. Odpowiadam po chorwacku, że jego matka jest chora i nie może chodzić. Policjant odchodzi. Noga ropieje. Kobieta nie ma siły nic mówić. Syn słucha jej szeptów i mówi do nas po angielsku, my tłumaczymy lekarzowi. W końcu jest opinia – tutaj jej nie pomogą. Lekarz wzywa policjanta. Trzeba będzie ją zabrać do szpitala, z nogą jest bardzo źle. Syn przeprowadza matkę w stronę wskazaną przez policjanta. Krzyczy na odchodnym „Thank you! Thank you”. Po odprowadzeniu matki wraca jednak pod lekarski namiot, żeby pomagać tłumaczyć – po prostu chciał czuć się potrzebny i chciał pomóc innym.
**
Chorwacja i Serbia są jedynymi krajami, które nie stawiają na swoich granicach płotów.
Robią to najpierw Węgry, potem Słowenia, a na końcu Macedonia. Władze Chorwacji płoty krytykują i oczekują usunięcia, zwłaszcza tego na granicy słoweńsko-chorwackiej. Tuż przed Bożym Narodzeniem chorwaccy i słoweńscy olimpijczycy umawiają się na mecz – będą grali przez płot w siatkówkę. Na znak protestu przeciw wymysłowi polityków. W końcu w lutym, chorwacki premier uzyskuje zapewnienie, że płot w przyszłości zniknie. Tylko, że fali uchodźców nie ma tam już od dawna. Wcześniej płotem zamknęli swoją granicę Macedończycy, nie radząc sobie z napływem uchodźców.
**
Wszyscy z nich mają zniszczone buty. Niektórzy idą o kulach. Nieliczni starsi są pchani na wózkach. Tysiące kilometrów z Grecji do granicy Chorwacji wyraźnie nadwątliły ich siły. Wreszcie pod wieczór ustawiają się kolumny, które trafią do autobusów, a następnie pociągami pojadą oni w kierunku Słowenii. Wiele dziewczyn w chustach, ładnie umalowane, z kolczykami – to po to, by poczuć się godniej i nie dać sobie samemu zapomnieć o tym, że przed wojną miało się normalne życie. Na wszystkich nogach zniszczone sportowe buty. Choć niektóre rodziny zapobiegawczo wzięły dla dzieci 2-3 pary. Co i tak nie rozwiązuje problemu, bo nierozchodzone obuwie uwiera w stopy.
Kiedy indziej ktoś pyta, gdzie można zgłosić się po status uchodźcy w Chorwacji. Starsza Chorwatka z Czerwonego Krzyża burczy pod nosem: „A po co ci azyl w Chorwacji? Stąd i tak wszyscy chcą wyjechać.”. W końcu jednak policjant odprowadza całą rodzinę na bok. Z czwartego miasta kraju, Osijeka, w ostatnich 4 latach z powodu biedy i braku perspektyw wyjechało 12 tysięcy osób. Z całego regionu Slawonii, gdzie znajdują się obozy przejściowe, 40 tysięcy ludzi.
Z punktu rozdawania żywności oraz pomagania chorym zostajemy skierowani do rozdawania ubrań. Tutaj jest znacznie ciężej – z jednej strony napierający tłum potrzebujących, z drugiej wolontariusze, których zachowanie budzi niesmak. Ci z Czerwonego Krzyża odkładają dla siebie co lepsze, zgromadzone dla uchodźców ubrania – to od nich pobieramy ciepłe płaszcze, a przede wszystkim buty. Przenosimy to, co dostaniemy do namiotu, w którym następnie przystępujemy do rozdawania. Tłum napiera na wolontariuszy, jedna z pomagających dziewczyn krzyczy, że „nasze życie jest zagrożone i trzeba zamknąć namiot”. Ucieka. Pozostaje Polka i siwiejący Włoch, którzy dalej rozdają niezbędne ubrania i przeglądają to, co pozostało. Butów jest wyraźnie za mało, każda para krąży między potrzebującymi.
**
Chorwatom udało się wszystko zorganizować. Jeszcze na jesieni 2015 roku ruszył duży obóz przejściowy w Slavonskim Brodzie. W dawnej stacji przeładunkowej rafinerii ropy naftowej stawiane są kontenery. Jesteśmy więc w Opatovcu w ostatnim momencie – obóz zostaje kilka dni później zamknięty. Tylko że decyzja Macedonii stawia pod znakiem zapytania sens tego nowego. Macedonii nie stać na tak sprawną obsługę, jak Chorwatów. Dodatkowo wydaje się, że decyzja o zamknięciu granicy to element wewnętrznej gry politycznej, bo w byłej jugosłowiańskiej republice trwają protesty antyrządowe. Unia pomaga Chorwacji, Macedonia członkiem Wspólnoty jednak nie jest.
Pomagają jednak Bośniacy, przez terytorium których szlak nie przechodzi – zebrali tysiące euro, choć sami mają niewiele.
**
Chorwatka, która już jakiś czas jeździ do obozu i pomaga, młoda dziewczyna, opowiada o profesorze angielskiego, który kilka lat mieszkał w Stanach i studiował tam, a dziś ucieka przed wojną. Z obozu wraca z nami także chłopak, którego ojciec pochodzi z Syrii – najpewniej kiedyś trafił do Chorwacji na studia. Chłopak jest dwujęzyczny, pomaga w punkcie przyjęcia uchodźców jako tłumacz.
Byłam w tamtym obozie. Regularnie jeździłam też do Slavonskiego Brodu – opowiada poznana kilka miesięcy później Chorwatka. – Każdy musi pomagać drugiemu człowiekowi według swoich możliwości. To nasz ludzki obowiązek – podkreśla Tanja. Na pytanie o to, jak widzi organizację pomocy ze strony chorwackiego rządu, mówi, że Republika Chorwacji pomagała tak, jak mogła najlepiej. Przewóz był bezpłatny i choć pierwsze tygodnie w organizacji obozu nie wyglądały idealnie, to błędy szybko naprawiano, a problemy rozwiązywano. Ona pomagała nie w ramach pomocy rządowej, a jednej z licznych organizacji pozarządowych. Poza takimi, które pomocą humanitarną zajmują się na co dzień, pojawili się też anarchiści gotujący wegańskie jedzenie.
– No wiesz – mówi mi znajomy na kawie – przecież ci ludzie uciekają przed wojną. Przed śmiercią. Więc dlaczego miałbym ich nienawidzić? Ja im współczuję. Sami mieliśmy wojnę 20 lat temu. Wtedy ludzie uciekali, bo ich zabijano. Także Chorwaci uciekali. I także Chorwaci strzelali. To samo mówi pół-Serbka, pół-Chorwatka, która co kilka miesięcy jeździ do babci w Belgradzie. – Może nie mamy dla nich pracy i zbyt wiele miejsca, ale przecież oni uciekają przed wojną – powie też wykładowca akademicki podczas zajęć.
**
Setki osób obładowanych nielicznym dobytkiem. Po zdecydowanej większości widać, że to ci, których było stać na podróż tylko dlatego, że przed wojną było ich stać na jakieś życie. Niezależnie, która to wojna – syryjska, turecko-kurdyjska, irańsko-kurdyjska czy afgańska. Są też ci, którzy uciekają przed dyktaturą i nieustanną wojną, np. z Afryki. Ci często oszczędności całego życia i rodziny przeznaczyli na ucieczkę, by choć jedno z wielopokoleniowego domu miało szansę na trochę europejskiej godności.
To, co dostrzegam dopiero po wielu miesiącach, kiedy już wróciłem do kraju, to ile wdzięczności było wśród tamtych ludzi za jakąkolwiek okazaną pomoc.
**
1 lipca 2016 roku do Chorwacji przybywają pierwsi uchodźcy z tak zwanego unijnego rozdzielnika. Wita ich minister spraw wewnętrznych, Vlaho Orepić, słowami „Salam alejkum. Witajcie w Chorwacji”. Punktem przejściowym jest azyl w hotelu Porin w Zagrzebiu. Tutaj mają czekać na załatwienie spraw formalnych, uczyć się języka, zdobywać wiedzę o kraju, do którego przybyli. Chorwacka gazeta Jutarnji List publikuje wówczas apel organizacji pozarządowych do uczniów i studentów, którzy znają angielski i mogliby pomóc młodym uchodźcom w trakcie wakacji w nauce. Wkrótce odzywają się chętni. Co ważne, ośrodek nie znajduje się pod albo za miastem, ale na niezbyt dalekich przedmieściach. Obok jest dworzec kolejowy, park – cała codzienna infrastruktura. Część azylantów przybyła z Włoch – po angielsku odpowiadają na pytania chorwackich mediów – „We Włoszech nas tak nie przyjęto”. Niektórzy zapytani o plany mówią, że chcą wrócić do domu jak tylko nastanie pokój.
Część azylantów jest zaś w obozie w Kutini, który prowadzi chorwacki Czerwony Krzyż. Tam czekają na rozpatrzenie wniosków o status uchodźcy albo czekają na możliwość wyjazdu do Niemiec – jeśli są na tyle cierpliwi. Są też dzieci, które trafiły do Chorwacji albo same, albo z rodzicami i zgubiły ich po drodze. Co najmniej sześcioro dzieci urodziło się zresztą już w Chorwacji, o każdym z nich media pisały szeroko, matką chrzestną jednego z nich została wolontariuszka w obozie w Slavonskim Brodzie, Chorwatka. Inne dziecko, z wdzięczności za pomoc, rodzice nazwali Kroatija.
Nie wszystko wygląda jednak tak różowo – organizacje humanitarne krytykują chorwackich polityków. Przede wszystkim dlatego, że kryzys rządowy i przedterminowe wybory uniemożliwiły przygotowanie ostatecznego i spójnego programu dla uchodźców. Pewien plan wsparcia i integracji jest, ale ich zdaniem dalece niewystarczający. Apelują też, by większą odpowiedzialność wzięły na siebie instytucje państwa, zamiast przerzucać ją na pozarządowe organizacje. Wciąż jednak spójnej polityki brakuje też w Unii Europejskiej – w końcu część krajów, w tym Polska, politykę unijnej solidarności odrzuca.
**
Pamięć, wspomnienie o własnym doświadczeniu okrucieństwa w latach 1991-1995 wydają się tak żywe, że nikt nie mówi o potrzebie bohaterskiej śmierci z bronią w ręku, tylko pyta jakiej tragedii ktoś musiał doświadczyć, żeby uciekać przez morze, ryzykując śmierć przez utonięcie?
To retoryczne pytanie pada, kiedy z Chorwatką, od której wynajmujemy mieszkanie, wieszamy pranie w jej patio.
Podziękowania dla Katarzyny Dylewskiej za zabranie do obozu i współpracę przy tekście.
***
Michał Kucharski (ur. 1988) – działacz społeczny z Poznania, radny osiedla Naramowice. Absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i doktorant w tamtejszym Instytucie Filologii Słowiańskiej.
***
W sobotę 15 października będziemy obchodzić Dzień solidarności z uchodźcami. W Warszawie spotykamy się na Placu Defilad o godz 16, by wyrazić swój sprzeciw wobec narastającej w Polsce przemocy na tle narodowościowym, rasowym i wyznaniowym. Chodźcie z nami!