21 lat po wymordowaniu ponad 8 tys. Bośniaków w Srebrenicy Radovan Karadzić usłyszał wyrok.
W lipcu 1995 roku Srebrenica, mała wioska w Bośni nieopodal serbskiej granicy, miała być bezpieczną przystanią dla kilkudziesięciu tysięcy Bośniaków. Uchodźcy z całego kraju szukali tam protekcji ONZ przed niekryjącymi swoich morderczych zamiarów Serbami.
Miała być, ale nie była. Niewielki i bez prawa do użycia broni w obronie cywilów kontyngent holenderskich żołnierzy ONZ nie miał nic do powiedzenia, gdy Serbowie zignorowali międzynarodowe ustalenia.
Młyny sprawiedliwości mielą powoli
Do dziś trwają dyskusje, także w sądach, czy Holendrzy wiedzieli, że Serbowie domagają się oddzielenia mężczyzn i chłopców od kobiet w celu ich wymordowania i czy mogli temu jakoś zapobiec. Oficjalnie chodziło o ich rozbrojenie. Skończyło się tym, że w lasach strzałem w tył głowy zabito ponad 8 tysięcy Bośniaków. Do dziś nie udało się ustalić dokładnej liczby.
Od zakończenia wojny co roku w lipcu bośniacki rząd zwozi kilkadziesiąt tysięcy ludzi do Srebrenicy na obchody rocznicy największego europejskiego ludobójstwa od czasu Hitlera. Przy ruinach zakładu przemysłowego w Potočari, który 21 lat temu stał się obozem koncentracyjnym, stoi ufundowany przez Billa Clintona cmentarz.
Na sporym terenie rozmieszczono tam kilka tysięcy nagrobków – w większości symbolicznych, bo wciąż odnaleziono ciała tylko części ofiar. Serbowie, chcąc ukryć swoją zbrodnię, buldożerami rozkopywali leśne mogiły i wyrzucali szczątki ofiar gdzie popadło.
W tym roku obchody będą wyjątkowe, bo Międzynarodowy Trybunał Karny ds. byłej Jugosławii (ICTY) wreszcie wskazał osobę politycznie odpowiedzialną za ludobójstwo. Radovan Karadzić, przywódca bośniackich Serbów z czasu wojny, spędzi 40 lat za kratkami – dla niego to dożywocie. W ubiegły czwartek sędziowie uznali go winnym ludobójstwa w Srebrenicy, pięciu zbrodni przeciwko ludzkości i czterech pogwałceń prawa wojennego.
Rosły Czarnogórzec o wyglądzie szalonego naukowca z wiecznie zwichrzoną czupryną (nic dziwnego, że przed aresztowaniem ukrywał się w przebraniu zarośniętego znachora) do końca przekonywał, że nie wydał żadnych rozkazów, a mordowanie każdego napotkanego Bośniaka przez podległą mu armię to była samowolka żołdaków. Jego prawnicy zapowiadają apelację od wyroku w związku ze wszystkimi zarzutami.
To pierwszy wyrok na tak wysoko postawionego polityka z czasów wojny jugosłowiańskiej, jaki zapadł w Hadze. Zapadł 23 lata po ustanowieniu Trybunału i 21 lat po zbrodni.
Z pierwszym serbskim przywódcą najwyższego szczebla ICTY nie uwinął się na czas. Aresztowany w 2001 roku były prezydent Serbii i Jugosławii Slobodan Milošević zmarł w 2006 roku w więzieniu w Scheveningen jeszcze w trakcie swojego procesu.
Karadzić, przywódca bośniackich Serbów z czasów wojny, był drugi – aresztowano go w 2008 roku w Belgradzie. Prokuraturzy i sędziowie ICTY nie spieszyli się, ale Karadzićowi udało się dożyć wyroku.
Z nieświętej trójcy serbskich zbrodniarzy wojennych pozostał jeszcze Ratko Mladić – szef armii bośniackich Serbów, podległy Karadzića i bezpośredni wykonawca ludobójstwa Srebrenicy, aresztowany w 2011 roku.
Proces Mladića i zawieszony ze względu na stan zdrowia oskarżonego proces Gorana Hadzića, przywódcy chorwackich Serbów to ostatnie sprawy w ICTY. Po wyroku w sprawie Mladića, spodziewanym w listopadzie 2017 r., i wszystkich apelacjach (które mogą potrwać kolejnych kilka lat) Trybunał zakończy działalność.
Dla niektórych wyrok na Karadzića to dowód na niespiesznie, ale nieubłaganie mielące koło międzynarodowego prawa. Daje on nadzieję, że może uda się jeszcze ukarać Omara al-Baszira, ludobójcę z Darfuru, czy prezydenta Syrii Baszszara al-Asada. Dla ONZ-etowskiego systemu sprawiedliwości to faktycznie sukces, choć raczej teoretyczny, bo przecież Karadzić dla wielu Serbów, w tym polityków najwyższego szczebla, pozostaje wciąż bohaterem.
Serbia patrzy na Chorwację
Kilka dni przed wyrokiem ICTY Milorad Dodik, obecny prezydent Republiki Srpskiej, czyli serbskiej części Bośni i Hercegowiny, nazwał imieniem zbrodniarza nowo otwartą szkołę i otwarcie go chwalił. Sam Dodik to zresztą postać wielce kontrowersyjna – jeszcze parę lat temu pupilek Zachodu dający nadzieję na ułożenie ludzkich stosunków między bośniackimi Serbami i Bośniakami, teraz nacjonalista i ksenofob w retoryce niewiele odbiegający od ludobójców sprzed 25 lat.
W samej Serbii jest tylko niewiele lepiej. Prezydentem wywodzącym się z Serbskiej Partii Progresywnej, pewnie zmierzającej po samodzielną większośc parlamentarną w przedterminowych wyborach zaplanowanych na 24 kwietnia, jest Tomislav Nikolić. Pod koniec zeszłego wieku był on wicepremierem za prezydentury Miloševića i jeszcze do 2007 roku członkiem ultranacjonalistycznej Serbskiej Partii Radykalnej. Ugrupowania dziś niszowego, ale wciąż dowodzonego przez Vojislava Šešelja, kolejnego oskarżonego przez ICTY, który wyrok w swojej sprawie usłyszy 31 marca 2016.
Nikolić co prawda Karadzića nie chwali, ale też nie potępia. Po wyroku w lakonicznym oświadczeniu powiedział tylko, że wyrok nie powinien mieć wpływu na to, co dzieje się w Republice Srpskiej, a politycy tego regionu powinni nadal pracować dla dobra „narodu” (serbskiego, rzecz jasna).
Nie brakuje głosów, że stonowane wypowiedzi serbskich polityków to nic innego jak tylko taktyczny wybór.
Kraj od dawna stara się flirtować z jednej strony z Brukselą, a z drugiej z Moskwą. Nikolić przewodzi skrzydłu proeuropejskiemu (przez różnicę zdań na temat Unii odszedł z partii Šešelja) i nie wypada mu bronić ludobójcy. Od czarnej roboty ma Dodika oraz sporo rodzimych nacjonalistów, których w ostatni weekend parę tysięcy wyszło na ulice protestować przeciwko NATO z okazji siedemnastej rocznicy bombardowania Serbii przez natowskie siły.
Unijni dyplomaci od dawna podkreślają, że całkowite zaakceptowanie wyroków ICTY i odżegnanie się od zbrodniarzy wojennych to warunek rozmów akcesyjnych z krajami bałkańskimi. Nikolić to rozumie, ale widzi też, na ile może sobie pozwolić Chorwacja.
W 2011 roku ICTY skazał Ante Gotovinę, dla Chorwatów bohaterskiego generała, dla Serbów zbrodniarza, na 24 lata więzienia za przymusowe wypędzenie Serbów z odzyskanej przez Chorwację Krajiny. Przez chwilę wydawało się, że przez ten wyrok Chorwacja nie wstąpi do Unii, bo sondaże przed referendum akcesyjnym przechyliły się po nim na stronę „nie”. Sprawę rozstrzygnął sam Gotovina, który z więzienia zaapelował o głosowanie na „tak”. Półtora roku później w apelacji został uniewinniony i powitany w Zagrzebiu z pełnymi honorami. Nikt wtedy nie przejmował się, że Trybunał potwierdził, że w kierowanej przez niego operacji zginęły setki serbskich cywilów, a tylko uznał to za niecelowe i nieuniknione działanie w czasie wojny.
Dlatego Serbowie doskonale wiedzą, że jeśli nie będą zbyt głośno chwalić ludobójców w stylu Karadzića i Mladića, to nikt nie będzie wtrącał się w wyznawaną przez nich niewiele łagodniejszą ideologię. Tym bardziej, że zapunktowali w Brukseli dzięki aresztowaniu obydwu – choć nikt nie jest na tyle naiwny, by zakładać, że i jeden i drugi ukrywali się w Serbii przez kilkanaście lat bez rozbudowanych struktur wsparcia.
Wyrok nie cieszy nikogo
Wyrok nie cieszy serbskich weteranów, którzy uważają, że Karadzić robił po prostu to, co na wojnie trzeba – wyrzynał wroga, zanim ten zastrzeliłby Serba. Ale wyrok nie satysfakcjonuje również Bośniaków. Zamiast ulgi, że Karadzić już nigdy nie wyjdzie na wolność, czują raczej rozgoryczenie. 40 lat to dużo – ale to tylko niecałe dwa dni za każdego zamordowanego w Srebrenicy Bośniaka. I do tego to wcale nie najwyższa kara wymierzona przez ICTY.
Trybunał dziesięciokrotnie do tej pory skazywał na dożywocie, po raz ostatni niecały rok temu. Zdravko Tolimir, szef wywiadu bośniackich Serbów, w kwietniu 2015 r. usłyszał taki wyrok za… odpowiedzialnośc za Srebrenicę. Sędziowie tym samym uznali, że niższy rangą Tolimir zasługuje na wyższą karę niż Karadzić, choć obydwoje za ludobójstwo odpowiadali pośrednio (w przeciwieństwie do Mladića, który osobiście nakazywał Holendrom z ONZ oddzielenie mężczyzn od kobiet w Srebrenicy).
Do tego Trybunał oczyścił Karadzića z jednego, najszerszego zarzutu – odpowiedzialności za systematyczne ludobójstwo na Bośniakach prowadzone od 1992 do 1995 roku, w tym podczas oblężenia Sarajewa. Jeszcze dziś przypominają o nim zalane czerwoną masą leje po bombach na ulicach stolicy Bośni.
Dla Bośniaków uniewinnienie z tego zarzutu to decyzja niezrozumiała, bo każdy z nich doskonale pamięta, jak Karadzić zarzekał się, że po przejściu jego armii na terenie Bośni nie będzie ani jednego muzułmanina.
Mieszkańcy Sarajewa doskonale pamiętają, jakim ryzykiem było stanie w kolejce na targu po niemal nieosiągalny chleb – bo zdarzało się, że w sam środek takiego tłumu spadał serbski pocisk moździerzowy.
Bakir Izetbegović, prezydent Bośni i Hercegowiny (jeden z trzech, obok Serba Mladena Ivanića i Chorwata Dragana Čovića – to dysfunkcjonalna pozostałość po traktacie pokojowym z Dayton), wyraził ostrożny optymizm i powiedział, że ważne, by Bośniacy i Serbowie wiedzieli, kto osobiście odpowiada za zbrodnie.
Tylko że wielu Serbów nie ma wątpliwości, że Karadzić, Mladić i inni ponoszą odpowiedzialność za te czyny – oni po prostu nie uznają tych czynów za zbrodnie.
Sprawa Karadzića jeszcze się nie skończyła. Historia Ante Gotoviny pokazuje, że wyroki apelacyjne ICTY potrafią zaskakiwać. Nikt nie spodziewa się uniewinnienia, ale każda zmiana wywoła falę oburzenia albo z jednej, albo nawet obydwu stron.
Kiedy czytamy komentarze w sprawie Karadzića – podobnie jak wcześniej choćby w sprawie Gotoviny – uderzające jest, że w bałkańskiej polityce zbrodniarze sprzed dwóch dekad wciąż mają dużo do powiedzenia. Jeśli nie osobiście, to poprzez swoich następców, których nieco hamuje jedynie unijna marchewka. Dopóki w Republice Srpskiej rządzą ludzie tacy jak Dodik, a tacy jak Šešelj uczestniczą w serbskich wyborach, choćby z minimalnym poparciem, to wiara w pojednanie narzucone z góry wyrokiem ICTY pozostanie wiarą okrutnie naiwną.
**Dziennik Opinii nr 90/2016 (1240)