Dlaczego niektórzy w Niemczech chcą pomagać Rosji?
Cezary Michalski: Wróciłeś właśnie z misji obserwacyjnej na Ukrainie, kto ją organizował?
Wolfgang Templin: To była międzynarodowa misja organizowana oddolnie przez środowiska wywodzące się z ruchów dysydenckich działających jeszcze przed upadkiem muru. W oparciu o kontakty nawiązane często jeszcze w czasach istnienia obozu radzieckiego tworzymy grupę współpracy, która regularnie przyjeżdża na Ukrainę, do stref, które wcześniej były obszarem działania ATO, czyli operacji antyterrorystycznej ukraińskiej armii. Część tych obszarów była przez dłuższy lub krótszy czas pod kontrolą separatystów i Rosji, a w tej chwili to są tereny położone bezpośrednio przy linii frontu, ale po stronie ukraińskiej. Obserwujemy tam stan przestrzegania praw człowieka i poziom przestrzegania prawa w ogóle. Naszym partnerem ukraińskim jest charkowska grupa obrony praw człowieka, która ma centralę w Kijowie, ale jej współpracownicy funkcjonują właściwie na całym wschodzie Ukrainy. Ta grupa istnieje już 30 lat, powstała jeszcze w czasach ZSRR i wtedy nawiązała swoje pierwsze kontakty zagraniczne z analogicznymi środowiskami w bloku wschodnim. Oni działają na zasadzie podobnej trochę do polskiej „Karty”, oprócz monitoringu przestrzegania praw człowieka mają też bardzo rozbudowany pion historyczny, posiadają chyba najobszerniejsze na całej Ukrainie archiwum opozycji ukraińskiej. Nie tylko ze wschodu, ale też z zachodniej i centralnej Ukrainy. I wszędzie mają kontakty.
Zatem monitorowali też funkcjonowanie ukraińskiego państwa po odzyskaniu przez to państwo niepodległości?
Charkowska grupa pracuje bardzo intensywnie przez cały okres istnienia niepodległej Ukrainy, na polu historycznym i nadal na polu praw człowieka. Monitoruje sytuację wewnętrzną na Ukrainie, dzięki swojej rozbudowanej strukturze zarówno w największych miastach, jak też na ukraińskiej prowincji obserwując przestrzeganie prawa, zachowanie policji, korupcję. Starają się być niezależni od każdej rządzącej ekipy, nawet jeśli największy wpływ na politykę ukraińską mieli w okresie Juszczenki, a nawet Kuczmy. Ale przez cały czas pozostali taką recenzującą niezależną instytucją. Lider tej grupy Jewgienij Zacharow jest znany w całej Europie Wschodniej, nie tylko na Ukrainie, ale też w Rosji i w Polsce, a nawet w Niemczech. Ja poznałem jego i jego grupę jeszcze w 1996 roku i to właśnie w Polsce, w Podkowie Leśnej, podczas zorganizowanego z inicjatywy „Karty” spotkania dysydentów z całego dawnego bloku komunistycznego.
Gdzie dokładnie byliście na wschodzie Ukrainy, jak blisko frontu czy też tej linii demarkacyjnej, która się ustaliła po Mińsku 2?
Nocowaliśmy w zabezpieczonych punktach i w miastach nieco bardziej oddalonych od linii frontu, m.in. w Słowiańsku i Artemiwsku. Ale praktycznie każdego dnia jechaliśmy bliżej tej prowizorycznej granicy, byliśmy m.in. w Awdiejewce, Mironowce i innych mniejszych punktach, zabezpieczonych. Na drodze mijaliśmy za każdym razem po kilka, nieraz nawet dziesięć umocnionych blokad obsadzonych przez ukraińskich żołnierzy z różnych formacji. Tam była regularna armia, Gwardia Narodowa, bataliony ochotnicze zintegrowane z tymi oficjalnymi strukturami, ale także bataliony ochotnicze niezintegrowane, skrajnie prawicowe, „nielegalne”, choć przez te bardziej regularne ukraińskie siły niezwalczane. Ale w porównaniu z poprzednimi naszymi wizytami w tym samym regionie, w listopadzie i grudniu ubiegłego roku, wszystko jest po stronie ukraińskiej zdecydowanie lepiej zorganizowane, wygląda bardziej profesjonalnie.
Mówi się, że liczba incydentów zbrojnych zmalała po realizacji przez Ukrainę ustaleń „decentralizacyjnych”, a także po zintensyfikowaniu kontaktów Putina i przywódców Zachodu w kontekście bardziej globalnym, przy okazji Iranu czy Syrii, gdzie Ukraina jest tylko jednym z elementów, traktowanym czasem przez Putina jako coś w rodzaju zakładnika. Czy rzeczywiście było już spokojniej?
1 wrześni był taką kolejną próbą wyznaczenia nieco ściślejszego zawieszenia broni. Ale nie powiedziałbym, że do końca udaną. Każdej nocy był ostrzał z broni maszynowej, czasem nawet słychać było ostrzał artyleryjski, ale lżejszych kalibrów. Ostrzeliwane są przede wszystkim te blokady, przez które przejeżdżaliśmy, tyle że jeśli blokada jest 300 metrów od szkoły albo od osiedla, to dostaje także osiedle czy szkoła. W tym pasie najbliżej frontu normalne życie nie jest w ogóle możliwe. Tam zresztą pozostało niewielu cywilów, z tych terenów pochodzi większość uchodźców przemieszczających się teraz po całej Ukrainie. Jest też drugi pas, nieco bardziej oddalony od frontu. Tam obrona ukraińska jest zorganizowana zdecydowanie lepiej niż przed rokiem, ale normalne życie cywilne też ciągle nie jest tam możliwe. Tym bardziej, że wciąż docierają pogłoski o możliwej ofensywie rebeliantów i Rosjan.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z Berlina, uczestniczyliśmy w wielu debatach ekspertów, z których jedni przekonywali, że ofensywa rosyjska na pewno nastąpi, inni, że Putin się na nią nie zdecyduje. Cywilni Ukraińcy mieszkający blisko linii frontu są dokładnie tak samo zdezorientowani, co skutecznie uniemożliwia powrót do normalnego życia. No i jest trzecia strefa, to już są miasta i miasteczka zabezpieczone, gdzie te zbrojne prowokacje dziś nie docierają. Słowiańsk, Artemiwsk, Kramatorsk… Ale tam również sytuacja zmienia się od miasta do miasta. Słowiańsk jest bardzo zniszczony, tam były walki o każdą ulicę i te zniszczenia widać do dzisiaj. Jest także wyraźna obecność armii ukraińskiej, żołnierzy, pojazdów, także w centrum miasta. Na drugim biegunie jest Artemiwsk, czyste, porządne, niezniszczone miasto. Zaopatrzenie funkcjonuje dużo lepiej. Ale to wynika z faktu, że każde miasto ma inną historię związaną z ostatnimi walkami. Decydujące jest to, kto tam rządzi i jaką wybrał strategię wobec konfliktu. Ukraińska władza to jest dzisiaj bardzo szeroka formuła. W Artemiwsku jest burmistrz, który rządzi od 25 lat. Żaden burmistrz na Ukrainie nie rządził tak długo. On potrafi przeżyć każdego ukraińskiego prezydenta.
Oba miasta przechodziły z rąk do rąk, były pod kontrolą separatystów, a potem pod kontrolą ukraińskiej armii. Rozumiem, że burmistrz Artemiwska potrafił lepiej negocjować.
Tak, walki ominęły miasto. I to tylko częściowo była kwestia przypadku. Kiedy cały ten obszar kontrolowali separatyści, burmistrz oficjalnie nie istniał, był chory. Ale administracja miejska funkcjonowała, a sam burmistrz na zapleczu negocjował z separatystami w taki sposób, że kiedy pojawiła się już armia ukraińska, potrafił ich przekonać, żeby wyszli z miasta bez walki. Artemiwsk jest dziś także ekonomicznie w lepszej sytuacji niż wiele innych miejscowości w Donbasie. Tam jest słynna fabryka ukraińskich szampanów i produkcja nie została przerwana przez cały okres konfliktu. Także inne zakłady pracują, produkty są wywożone do odbiorców, dociera też zaopatrzenie. Burmistrz potrafił nawet ściągnąć nowych inwestorów, co w tym rejonie jest naprawdę wyjątkiem. Cena za to jest taka, że Artemiwsk jest chyba najbardziej zdepolityzowany, nawet nie ma zbyt wielu symboli ukraińskiej państwowości, ludzie starają się w ogóle nie mówić o polityce, żadnych otwartych deklaracji. W Słowiańsku jest więcej ukraińskich flag, symboli państwowych.
Ale także, jak powiedziałeś, żołnierze ukraińscy w centrum miasta.
W Artemiwsku nawet żołnierzy ukraińskich nie widać, stacjonują na przedmieściach. Natomiast jakie są nastroje ludności cywilnej w tych wszystkich miastach, trudno powiedzieć, bo wszędzie ludzie są bardzo ostrożni.
Z kim w ogóle mogliście tam rozmawiać?
Ostatecznie wyglądało to tak, że najlepsze kontakty mieliśmy z miejscowymi aktywistami, dziennikarzami, ludźmi z NGO-sów. To są często autentyczni ukraińscy patrioci, ale to jest mniejszość. Wyraźna mniejszość. Większość jest bardzo ostrożna. Ludzie na ulicy nie mówią nic, żadnych deklaracji. Często powtarzają, że starają się przeżyć.
A co mówili ci przedstawiciele obywatelskich elit o nastrojach społecznych, o proporcjach poparcia dla separatystów i dla władz w Kijowie?
Diagnozą, która mnie zaskoczyła, właśnie ze strony tych ludzi, tamtejszych NGO-sów, działaczy praw człowieka, nieraz jeszcze od czasów radzieckich, było powtarzające się zdanie, że „my potrzebowaliśmy jeszcze tak z pięciu lat, żeby móc konkurować z siłami prorosyjskimi, autorytarnymi, autentycznie, oddolnie, proporcje zmieniały się na naszą korzyść, młodzież była już inna”.
Ostatecznie rozstrzygnęła wojna, a nie polityka?
Tak. Oni teraz są popierani przez oficjalną ukraińską administrację i armię, ale nie czują się w stanie konkurować demokratycznie, w wyborach, z siłami starego porządku. Oficjalnie co prawda dawna Partia Regionów nie istnieje, ale jest Blok Opozycyjny, a przede wszystkim taki network w całym regionie, nieformalna sieć kontaktów ludzi z dawnych układów. Burmistrz, rodziny, sąsiedzi, bardzo długa tradycja sąsiedzka, oni się znają, tam jest korupcja, tam jest nepotyzm, a wszystko opancerzone od zewnątrz, trudne do przeniknięcia czy rozbicia. I ta sieć rządzi na dole, oni stabilizowali sytuację na rzecz Janukowycza, a dziś ich lojalność wobec Ukrainy jest raczej symboliczna. Szansa na to, że ten układ sił zmieni się w najbliższym czasie jest niewielka.
Czy w tej sytuacji reforma decentralizacyjna nie odda tych terenów ponownie pod kontrolę Rosji?
Mam nadzieję, że nie. Nawet nie chodzi mi o to, że reforma decentralizacyjna jest słuszna w pewnym abstrakcyjnym porządku wartości, bo pozwala obywatelom faktycznie wybierać i kontrolować władzę na poziomie lokalnym i regionalnym. I po wyborach realną władzą będą tam przedstawiciele mieszkańców. A nie będzie to już wyłącznie władza urzędników mianowanych przez Kijów i narzucających wszystkie rozstrzygnięcia. Ale są też pewne bezpieczniki. Właśnie na terenach najbliżej frontu, na obszarze prowadzenia operacji antyterrorystycznej pozostanie – jako uzupełnienie nowo wybranych władz samorządowych – tymczasowa administracja specjalna, cywilno-wojskowa. Ona gwarantuje spójność państwa. I ona pozostanie tak długo, jak długo z kolei separatyści i Rosja nie wypełnią swojej części ustaleń Mińska 2. A na to są małe szanse.
Nie zapowiada się, aby separatyści przeprowadzili na kontrolowanych przez siebie terenach prawdziwe wybory, nie tylko prowadząc ludzi do urn, ale zapewniając faktyczny pluralizm i niezależną kontrolę. Nie ma też znaków przekazywania Ukrainie przez Rosję kontroli nad granicą ukraińsko-rosyjską czy wycofywania żołnierzy i sprzętu. A Ukraina przeprowadzi wybory, jednocześnie zachowując administrację specjalną na najbardziej zagrożonych terenach. Oczywiście jest pytanie, jakie władze lokalne wyłonią się z tych wyborów głębiej na Ukrainie, w Charkowie, w Odessie, w Dniepropietrowsku, w Zaporożu. Ale to już jest sytuacja demokracji i pluralizmu, siły prodemokratyczne i proukraińskie muszą politycznie walczyć o zwycięstwo w wyborach. A rosyjska interwencja zmieniła jednak nastroje, patriotyzm ukraiński stał się na tych terenach silniejszy. Kluczowa jest też postawa Zachodu, instytucji unijnych, Berlina, Paryża, Londynu, także Amerykanów.
Kiedy Ukraina przeprowadzi wybory samorządowe, kiedy Kijów wypełni ustalenia Mińska 2, a separatyści i Putin ich nie wypełnią, Zachód musi pozostać zdeterminowany, przede wszystkim przygotowany na utrzymanie sankcji.
To jest jedyny sposób na skuteczne wsparcie konsolidacji ukraińskiego państwa. Niezależnie od pomocy finansowej i reformatorskiej.
Jakiś czas temu mówiłeś w wywiadzie dla Dziennika Opinii o rozkładzie politycznych stanowisk niemieckich partii i opinii publicznej w sprawie Grecji. Jak to dziś wygląda w sprawie Ukrainy? I jak wyglądają w Niemczech „polityczne rezerwy” na rzecz Ukrainy – rezerwy uwagi, zainteresowania, kompetencji, woli politycznej – szczególnie w sytuacji, kiedy po kryzysie greckich teraz kryzys imigracyjny wiąże większą część zainteresowania niemieckiej opinii publicznej i elit?
Zacznijmy od tego, że w niemieckich elitach politycznych i w niemieckiej opinii publicznej istnieje bardzo silny nurt prorosyjski, używający różnych argumentów – historycznych, ideowych, gospodarczych, politycznych. Nie znaczy to wcale, że wszyscy przedstawiciele tego nurtu to automatycznie zwolennicy Putina, w oczach wielu z nich Putin jest nawet problemem, woleliby w Rosji przywódcę, który byłby łatwiejszy do strawienia przez naszą opinię publiczną, łamał prawa człowieka w nieco mniejszym zakresie i nie posuwał się do działań militarnych poza granicami Rosji. To prorosyjskie stanowisko jest szersze niż stanowisko proputinowskie, nawet jeśli one wzajemnie się uzupełniają i wzmacniają. To może być argumentacja gospodarcza – niemieckie firmy mają w Rosji swoje interesy i te interesy są teraz zagrożone. To może być argumentacja ideowa związana z jakimś elementem lewicowego wyboru – Ameryka i NATO są złe, a Putin, ponieważ jest przeciwnikiem lub choćby konkurentem Ameryki i NATO, aż tak zły być nie może. Może być argumentacja „romantyczna” – Rosja jest piękna, tajemnicza, inna, ma fascynującą kulturę. Co jest zresztą prawdą, tylko że trudno powiedzieć, jak to się przekłada na przyzwolenie dla działań Putina wobec Ukrainy. Jest też argumentacja moim zdaniem najgłupsza z możliwych, wciągająca w to wszystko historyczne złe sumienie Niemców.
„Byliśmy tam jako naziści, teraz musimy pomagać” – mówią niektórzy w Niemczech. Tylko dlaczego Putinowi w jego konflikcie z Kijowem?
Znaczną część okupowanych przez Niemców terenów stanowiły przecież ziemie ukraińskie, także znaczną część ofiar tej okupacji stanowili Ukraińcy. Ale rosyjska propaganda wchłonęła cały ten historyczny kapitał. Jest wreszcie argumentacja konserwatywna, związana z pewną teorią polityki międzynarodowej: „tak po prostu funkcjonuje państwo, bywa brutalne po to, aby zapewnić porządek; Amerykanie też mają takie państwo i też je szanujemy; większe państwo ma większą wagę stabilizującą, z tego punktu widzenia Rosja powinna być dla Niemiec partnerem priorytetowym w stosunku do o wiele słabszej Ukrainy”. To są języki, argumenty tej szerokiej koalicji prorosyjskiej w Niemczech, która wciąż wydaje się większościowa. Ale jest też druga strona, mniejszość, jednak przez cały okres kryzysu ukraińskiego rosnąca. Zorientowana na to, czym Niemcy są w Europie, w Unii Europejskiej, w ramach całego Zachodu. Każda rozsądna odpowiedź na to pytanie brzmi: jesteśmy demokracją, mamy nową europejską tożsamość, związane z nią nowe niemieckie success story i wynikające z tego wszystkiego nowe obowiązki. Jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo Europy, jej stabilność, praworządność, równowagę sił. Zachowanie Putina na Ukrainie temu wszystkiemu zagraża. I ta wzmacniająca się nowa niemiecka tożsamość europejska, to nie jest myślenie tylko idealistyczne, ale właśnie realistyczne. Mamy interes – jako Europa, jako europejskie Niemcy – w obronie bezpieczeństwa tej europejskiej przestrzeni. W stabilizowaniu sytuacji na Wschodzie. Wojna na Ukrainie jest dziś największym możliwym zagrożeniem dla bezpieczeństwa UE i Zachodu. Większym niż kryzys imigracyjny czy kryzys grecki. Powinniśmy umieć się politycznie skoncentrować także na Ukrainie, na obronie i konsolidacji tego państwa. To nie są wyłącznie emocjonalne momenty związane z Majdanem.
Ten podział, który przedstawiłeś, jest w zasadzie ponadpartyjny, nawet ponadideologiczny, bo każde z tych stanowisk występuje nie tylko we wszystkich partiach, ale także po obu stronach podziału na prawicę i lewicę. I to nie jest wyłącznie fenomen niemiecki.
Jak najbardziej. Ten sam spór toczy się dzisiaj w Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii, Austrii czy Grecji.
W Wielkiej Brytanii to jest dziś także spór o Corbyna, który wydaje się ideałem, jeśli chodzi o czystość lewicowych idei społecznych i kulturowych, ale w stosunku do Europy Wschodniej był i pozostał skrajnie paternalistyczny. O ile każdy bunt przeciwko imperium brytyjskiemu – w Indiach, w Afryce – był dla niego zawsze czymś autentycznym, to przystąpienie krajów Europy Wschodniej do NATO czy wybór Unii Europejskiej przez Ukraińców są w jego wypowiedziach zawsze „inicjatywą Amerykanów”, w dodatku „prowokującą Putina”. Jakby Polacy, Bałtowie czy Ukraińcy sami nie chcieli się nigdy wydostać z rosyjskiej strefy wpływów i włączyć do instytucji Zachodu. Ja nie chcę snuć typowych dla polskiej prawicy podejrzeń o agenturalność takich postaw, boję się raczej powrotu egoistycznych lokalnych perspektyw rozbijających Unię – na Zachodzie i Wschodzie.
W Niemczech, między tymi skrzydłami – prorosyjskości po prawej i lewej stronie, a także prodemokratycznego realizmu też reprezentowanego na lewicy i prawicy niemieckiej – jest jeszcze większość niemieckiej opinii publicznej. Ta „milcząca większość”, w której oczywiście – nieco inaczej niż w Polsce, ale też trochę analogicznie – każda głupota, każdy rodzaj egoizmu czy lęku mogą się przyjąć, jeśli zostaną skutecznie wstrzyknięte. Nawet jeśli w Niemczech przyjmują się dziś w dość łagodnych formach. To jest stanowisko w rodzaju: „tam na Wschodzie jest jakieś zamieszanie, nie wiadomo, kto jest winien, ale co nam do tego, po co Niemcy mają się w to w ogóle mieszać, gdyby Ukraina pozostała pomiędzy Wschodem i Zachodem, tego kryzysu by nie było, Putin na pewno dałby Ukrainie spokój”. To nie jest prawda, bo kryzys na Ukrainie wszedł w ostrzejszą fazę, kiedy Putin próbował uczynić Ukrainę częścią Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej.
A jak to wygląda w poszczególnych partiach politycznych, zaczynając od rządzącej chadecji?
Mamy dziś w Niemczech sytuację polityczną dość stabilną, z której ja jeszcze jakieś dwa lata temu byłem absolutnie niezadowolony, a dziś jestem z niej relatywnie zadowolony, szczególnie w kontekście Ukrainy i w ogóle całej sytuacji w Europie. Naprawdę mogło być gorzej. Otóż wielka koalicja z silną pozycję Angeli Merkel nie jest najgorszym, co mogliśmy mieć w Niemczech z punktu widzenia naszej polityki wschodniej.
Merkel jest dziś w stanie spacyfikować zwolenników Putina i przeciwników jakiegokolwiek angażowania się we wspieranie Ukrainy.
Zarówno na konserwatywnym skrzydle chadecji, jak też w koalicyjnej SPD, gdzie wciąż silna jest linia Schroedera, ale jest też linia Helmuta Schmidta, są zwolennicy nieżyjącego już Egona Bahra. Merkel ma jednak w tej koalicji największą wagę. Nie jest tak konsekwentna, jakbym chciał, ale wystarczająco, żeby się przeciwstawić zwolennikom zniesienia sankcji i całkowitej normalizacji stosunków niemiecko-rosyjskich, choćby na trupie Ukrainy. Silna pozycja Merkel to dziś najlepsza gwarancja tego, że siły prorosyjskie w Niemczech, łącznie z lobbies gospodarczymi, nie będą mogły przejąć kontroli nad polityką wschodnią niemieckiego państwa. Nawet spośród dwóch centrów niemieckiej polityki zagranicznej – wokół kanclerza i wokół ministra spraw zagranicznych – Angela Merkel jest bardziej konsekwentna i bardziej wobec Putina ostrożna, niż minister Steinmeier. Ona bardzo delikatnie i niezbyt głośno, ale pokazuje jednak Steinmeierowi, że polityka zewnętrzna jest w kompetencji kanclerza. Co jest o tyle ważne, że ze strony Steinmeiera widać pewną miękkość wobec Rosji i niecierpliwość za „normalizacją”. Zieloni są podzieleni, nurt prorosyjski jest w tej partii silny, choć jest też mniejszościowy, ale reprezentowany przez silne osobowości i środowiska nurt proukraiński, rozumiejący konieczność prowadzenie tej aktywnej i realistycznej prodemokratycznej polityki wschodniej. Związana z Zielonymi Fundacja Heinricha Boella odgrywa tu ważną i pozytywną rolę. Die Linke jest proputinowskie, antynatowskie i antyzachodnie.
Ale jeszcze raz powtórzę: ten spór przebiega ponad podziałami partyjnymi i ideowymi. Nostalgie totalitarne po lewej stronie mogą iść w parze z nostalgiami autorytarnymi wśród konserwatystów. „Poroszenko za słaby, Putin silny”. Do tego koncerny, które oddziałują na prorynkowych konserwatystów, żeby już skończyć z tymi sankcjami i znormalizować stosunki z Rosją bez względu na to, co będzie się dalej działo na Ukrainie. Ale interesująca jest też zmiana układu sił w obrębie tego ekonomicznego i gospodarczego lobby. Tam też pojawia się coraz silniejsza argumentacja, że to Ukraina, a nie Rosja jest szansą na gospodarczą współpracę, na inwestowanie, na większą stabilność, która może się opłacać także niemieckim firmom. Rosja tonie gospodarczo, prawna ochrona inwestycji zachodnich jest żadna, każdy biznes może paść ofiarą arbitralnych politycznych decyzji, łamania prawa, wywłaszczeń. Tymczasem na Ukrainie, jeśli nie będzie wojny, jeśli państwo zacznie się konsolidować i będziemy obserwowali dalszą ewolucję w kierunku państwa prawa, jest szansa także na stabilizację ekonomiczną. I na zyskanie przez gospodarkę niemiecką nowego bardzo poważnego partnera na Wschodzie. Zatem ta proukraińska mniejszość w Niemczech zyskuje na sile także wśród ludzi argumentujących w kategoriach gospodarczych.
Wolfgang Templin – działacz społeczny, publicysta. W okresie NRD działacz opozycji demokratycznej. W 1988 roku uwięziony, oskarżony o zdradę państwa i deportowany do RFN. Po upadku Muru wrócił do wschodnich Niemiec, gdzie był uczestnikiem obrad niemieckiego odpowiednika okrągłego stołu i został działaczem wyrosłej z opozycji demokratycznej partii Bündnis ’90. Od 2010 do 2013 roku kierował warszawskim biurem fundacji Heinricha Bölla ideowo zbliżonej do partii niemieckich Zielonych.
Czytaj także:
Marek Cichocki: Putin wywrócił rosyjski-niemiecki stolik
**Dziennik Opinii nr 272/2015 (1056)