Wszystko, co się teraz dzieje – to wojna.
Wszystko, co się teraz dzieje – to wojna. Wszystko, co się dzieje w Banku Narodowym, w Ministerstwie Finansów, w parlamencie – to wojna. Wszystko, co się omawia w programach telewizyjnych – to wojna. Nawet kiedy mówią o dietetycznym żywieniu – to też wojna. Rozmowy o reformach – wojna. Choćby dlatego, że wszystko ogranicza się tylko do rozmów. I rozmowy o reformach – to samo. I kiedy obalają Iljiczów – wojna. I kiedy oglądają rosyjskie wiadomości o ukraińskiej wojnie – wojna. I kiedy o niej wspominają. I kiedy robią wszystko, co się da, żeby nikt jej nie zauważał. Przecież przez to, że jej nie dostrzegasz, że o niej zapominasz – ona się wcale nie kończy, trwa dalej, zabiera nowe życia.
O wojnie nie można zapominać. Zapominać o wojnie jest niewłaściwie, nieuczciwie. Przecież zapominasz wtedy nie o politykach, nie o generałach, nie o jakimś efemerycznym, bezpostaciowym i niezaadresowanym negatywie – zapominasz o zupełnie konkretnych ludziach, tych, z którymi mogłeś się zetknąć, tych, z którymi dopiero się spotkasz. Zapominasz o wojskowych, którzy, w przeciwieństwie do ciebie, tam są – niektórzy z własnej woli, niektórzy spełniając obowiązek (jak patetycznie by to nie brzmiało). Zapominasz o cywilach, którzy zasługują na tę wojnę nie bardziej niż ty, zapominasz o dzieciach, zapominasz o dorosłych, zapominasz, że twój kraj to nie tylko to, co widać przez twoje okno. Tym bardziej, że zawsze ci o niej, o ojczyźnie, przypominają. Spróbują przypomnieć tak, żeby cię wystraszyć, żeby pozbawić cię spokoju, pewności, nadziei. Kiedy jesteś przestraszony, można z tobą robić, co się zechce – bojąc się i nienawidząc najmniej odpowiadasz za swoje uczynki, najmniej możesz myśleć głową i czuć sercem. Twoja głowa i twoje serce, ty, nikomu nie jesteś potrzebny. Potrzebny jest twój strach, twoja agresja, czyli twoja bezradność, bezbronność.
I wszystkie te śmierci, które się zdarzają w Kijowie, wszystkie te samobójstwa i zastrzelenia, krwawa „czystka byłych” – to też wojna.
Oczywista rzecz, że wojna. Nie masz z tym nic wspólnego, dawno zapomniałeś wszystkie te nazwiska i nie chciałbyś ich nigdy wspominać. Ale i tak ci przypomną. I tak spróbują cię wciągnąć w ten wir, pełen krwi i śmierci. Mówią, uwolnij swą złość, swą nienawiść, swą żółć. Powiedz coś, skomentuj, zareaguj na śmierć. Możesz się bać albo złośliwie cieszyć, możesz rozwodzić się na temat sprawiedliwości i kary boskiej – tak czy inaczej nie zostawią cię w spokoju, tak samo, jak nie zostawiają w spokoju nas wszystkich, całego kraju, dalej go krusząc, dalej nim kołysząc, dalej strasząc i płosząc.
Czasy są mętne, okoliczności niewesołe, śmierci robi się coraz więcej, coraz bardziej dziwaczne stają się jej zachowania, coraz bardziej niespodziewane adresy, pod które przychodzi. Przychodzi, pozostawiając bez odpowiedzi pytania – kto będzie następny, kiedy, jak? Kto popełni następne samobójstwo, kto stanie się kolejną „ofiarą reżimu”, czy uda się tę łódź rozbujać do tego stopnia, by całkowicie i bezpowrotnie poszła na dno? Jaką falę nienawiści i złośliwej satysfakcji wywoła następny cel, jak daleko zajdziemy w ten mrok po kolejnym wystrzale?
Ani trochę nie staram się udawać większego humanisty, niż jestem. Wcale nie chcę popadać w demagogię, że o martwych albo dobrze, albo wcale. Po prostu wojna, tak jak ją rozumiem, wymaga opanowania i zdrowego rozsądku nie mniej niż odwagi i zapiekłości. Brak odwagi można kompensować sumieniem i poczuciem obowiązku. A czym można kompensować brak zdrowego rozsądku? Patrząc na śmierć, myślisz przede wszystkim o poległych. Choć nie mniej ważne jest myślenie o żywych.
przeł. Michał Petryk
Oryginalny tekst ukazał się na stronie TSN.
**Dziennik Opinii 125/2015 (909)