Mieszkańcy widzą, jak w praktyce działają „republiki ludowe”. Albo raczej: jak nic tam nie działa.
Perspektywa wojny wisi nad Artemiwskiem od dawna. – Schrony są gotowe. My też, ale jesteśmy już zmęczeni strachem. Po prostu czekamy – mówi lokalna dziennikarka Jelyzaweta Honczarowa. Po lutowej stracie Debalcewe, Artemiwsk znowu stał się potencjalnym celem ataku.
W samym mieście rzadko słychać odgłosy walk, dlatego w porównaniu z zeszłym rokiem czy początkiem bieżącego wydaje się być dużo bardziej spokojnie. To tylko pozory. Walki trwają wokół miasta, tylko że po porozumieniach z Mińska częściej słychać karabiny niż artylerię. Pod Artemiwskiem ukraińskie pozycje są regularnie ostrzeliwane.
Słychać pojedyncze głośne wystrzały. – To bojowy wóz piechoty separatystów – mówi wojskowy o pseudonimie „Boa”. Pod Artemiwskiem stacjonuje od października, więc dobrze rozpoznaje okolicę. Jak twierdzi, po niedawnej rotacji ukraińskich sił na pierwszej linii w okolicach Majorska, bojownicy sprawdzają jak reagują ich nowi „koledzy”. Ostrzał jest głównie prowadzony z granatników, karabinów snajperskich, maszynowych, a czasem moździerzy.
Długa droga do domu
Jeden posterunek bliżej Artemiwska i zaczyna się ogromna kolejka samochodów – jedna w stronę miasta, a druga w stronę Horliwki, która jest kontrolowana przez separatystów. Chociaż kolejki są tam zawsze, to w okolicach Wielkanocy są znacznie większe. Razem stoi tam około dwustu samochodów. Zanim przejadą, muszą dostać specjalną przepustkę, która umożliwia przemieszczanie się między terytoriami kontrolowanymi przez Kijów a „republikami ludowymi” w obwodach donieckim i ługańskim.
Ludzie stojący w kolejce w stronę Artemiwska głównie jadą po pieniądze. Na terytoriach kontrolowanych przez separatystów nie działają bankomaty, terminale ani banki. Dlatego pobliski Artemiwsk jest jedynym miejscem, w którym można wypłacić pieniądze. Natomiast osoby udające się do Horliwki albo już załatwiły swoje sprawy w Artemiwsku, albo jadą odwiedzić swoich bliskich, którzy nagle znaleźli się po drugiej stronie „granicy”.
Puste bankomaty
Od samego rana przy działających bankomatach i przed oddziałami banków ustawiają się sznury ludzi. Znikają około godziny piętnastej, aby odstać swoje w kolejce na posterunku i wrócić do domu przez zmrokiem.
– Ile wy tam macie kart? – denerwuje się kobieta na parę stojącą przy bankomacie, gdy po raz któryś wyciągają pieniądze. – Ci z Horliwki zabierają wszystkie pieniądze – żali się. W mieście większość bankomatów jest pustych. Jak wyjaśnia kobieta, to dlatego, że bankomaty nie są przygotowane na taką liczbę ludzi. W Artemiwsku, zgodnie z danymi z początku zeszłego roku, mieszkało do niedawna siedemdziesiąt siedem tysięcy osób. W Horliwce ponad trzy razy tyle, dwieście pięćdziesiąt cztery tysiące. Nawet zakładając, że ponad połowa mieszkańców wyjechała z miasta, to są oni liczniejsi niż wszyscy mieszkańcy Artemiwska. Do tego nie tylko Horliwka się tam zaopatruje, a także inne miejscowości, które znajdują się w okolicy.
Mieszkańcy z miast kontrolowanych przez separatystów poza pieniędzmi zaopatrują się także w jedzenie i wszystkie inne niezbędne produkty. Dlatego, że w tak zwanej Donieckiej Republice Ludowej z dostępem do nich jest coraz gorzej. Wykorzystują to lokalne sklepy, które podnoszą ceny.
Szwankująca prohibicja
Po tym, jak 18 lutego ukraińskie siły wyrwały się z okrążonego Debalcewe, miasto znacznie się zmilitaryzowało. Po ich odwrocie w mieście zaroiło się od żołnierzy. Wielu z nich widziało wojnę w jej bardzo brutalnej i drastycznej odsłonie, większość straciła kogoś z kolegów z oddziału. Bez zorganizowanego wsparcia zapomnienia szukali przeważnie w kieliszkach. Sytuacja stała się na tyle napięta, że zostało wydane polecenie, aby zamykać sklepy i restauracje przed zmrokiem – ze względu na pijaństwo, a także bezpieczeństwo.
Wielu z nich chodziło po mieście z karabinami.
Teraz sytuację udało się uspokoić. Żołnierzy umieszczono w bazach, mogą z nich wyjść tylko na przepustkę, co oznacza, że muszą być bez broni. W sklepach i restauracjach zaś wywieszono kartki z informacją o tym, że zabrania się sprzedaży alkoholu „osobom mającym znaki wskazujące na przynależność do jakiejkolwiek formacji wojskowej”.
Chociaż już nie widać na ulicy pijanych żołnierzy, to nowe prawo jednak nie działa jak powinno. Gdy wczytuję się w kartkę o zakazie sprzedaży alkoholu, do kasy pizzerii podchodzi żołnierz i prosi o piwo. Bez problemu je dostaje, idzie do stolika, gdzie siedzi kilku jego umundurowanych kolegów. Wszyscy mają przed sobą po kuflu piwa.
Od teraz Bachmut
Artemiwsk coraz częściej jest wymieniany jako kolejny cel separatystów. Perspektywa wojny dla mieszkańców Artemiwska jest coraz bardziej męcząca. Gdy w lipcu ukraińskie siły wyparły separatystów z miasta, nie używano jeszcze takiej ilości artylerii. Jednak wokół miasta przez wiele miesięcy słychać było odgłosy toczących się walk. Dlatego jak większość mieszkańców Donbasu, tak i tutejsi czekają przede wszystkim na pokój.
Nawet jeśli wielu z nich nieszczególnie kibicuje ukraińskiej armii, a do działań Kijowa odnosi się sceptycznie, to dzięki przyjezdnym z Horliwki i innych miast zdają sobie sprawę jak wygląda życie w Donieckiej Republice Ludowej. Do tego Artemiwsk opiera się głównie na dużych zakładach przemysłowych, które często należą do kapitału zagranicznego. – Jeśli przyjdą tu separatyści, to wszystko to zniknie. Ludzie zostaną bez pracy – mówi Honczarowa.
Dziennikarka twierdzi, że przez ostatnie miesiące dmuchali na zimne i w zasadzie nie dochodziło tam do żadnych demonstracji wymierzonych w Kijów, ale punktem zapalnym może być niedawno przegłosowana przez Radę Najwyższą ustawa o zakazie propagandy reżimów totalitarnych. Zgodnie z jej założeniami wszystkie nazwy i symbole związane ze Związkiem Radzieckim będą musiały być usunięte.
Artemiwsk, którego nazwa pochodzi od jednego z działaczy bolszewickich – Artioma – ma na szczęście starą nazwę, Bachmut, która wciąż często jest wykorzystywana i silnie zakorzenia wśród miejscowej ludności. Ale dla mieszkańców związanych z tradycją radziecką będzie to policzek. Podobnie jak to, że z centralnego placu będą musiały zniknąć pomniki Lenina i Artioma.
Ten ostatni był już raz zniszczony. W trakcie drugiej wojny światowej zburzyli go naziści, którzy przez dwadzieścia dwa miesiące okupowali miasto. – To jest idealne do wykorzystania przez propagandę – zauważa Honczarenko. Mimo wszystko zachowuje optymizm i wierzy, że uda się utrzymać spokój w mieście.
Czy ukraińska armia będzie w stanie obronić miasto? W tej kwestii optymistów jest mniej.
**Dziennik Opinii nr 104/2015 (888)