Świat

Pieniążek z Ukrainy: Nikłe szanse na pokój

W porównaniu do ostatnich dni jest spokojniej, ale nie można tego nazwać zawieszeniem broni – mówi „Grzywa” ze specjalnego oddziału milicji.

Mrok, straszna mgła, widoczność tylko na kilka metrów i przenikliwa cisza – tak wygląda trasa na Debalcewe tuż przed samą północą. Dawno tu tak nie było. Jeszcze kilka godzin temu można było usłyszeć odgłosy artylerii – wystrzałów i wybuchów.

Piętnaście minut po północy na posterunku ukraińskich wojsk oddalonym o niecałe trzydzieści kilometrów od Debalcewe panuje spokój, chociaż znajduje się on w zasięgu artylerii separatystów. – Czy tak już będzie? Zobaczymy. Raczej nie ma co wierzyć Rosji – mówi Danyło z 54. batalionu Zbrojnych Sił Ukrainy.

Trzy dni ciężkich walk

Porozumienie podpisane w Mińsku 12 lutego, między innymi o zawieszeniu broni, spowodowało zaostrzenie sytuacji na froncie. Szczególnie ciężka sytuacja panuje wokół Debalcewe. Jest ono kontrolowane przez siły ukraińskie, jednak na odcinek trasy dojazdowej do miasta wdarli się separatyści. W ostatnich dniach robili oni wszystko, aby utrzymać pozycje w okolicach miejscowości Łonhinowe i to tam toczyły się jedne z najbardziej zaciętych walk, przez co do miasta nie da się dojechać żadną z dróg.

– Czołgi i transportery są tam dobrze okopane, a część drogi jest zaminowana – mówi żołnierz Ołeksij w Łuhanskim, które leży blisko pozycji separatystów. Odradza jechanie dalej, bo łatwo wjechać na minę albo zostać ostrzelanym. Zresztą już w Łuhanskim nie jest bezpiecznie. Stojący na posterunku transporter opancerzony ma dziurę nad gąsienicą, a krajobraz w dużej części składa się z lejów po pociskach i rakietach.

Po drodze na Debalcewe widać spalone, przeważnie niemal doszczętnie, ciężarówki wojskowe. Przy trasie stoi też zniszczona karetka. Pułkownik medycznego pułku „Petrowycz” mówi, że ostrzały na medyków nie ustają i ich pojazdy regularnie trafiają pod ogień. – Chcemy się zwrócić do organizacji międzynarodowych, żeby coś z tym zrobiły – mówi. Jak dotąd wszystkie próby porozumienia między Kijowem a separatystami spełzły na niczym.

Otoczeni

Przez odcięcie wszystkich dróg najbardziej cierpią mieszkańcy, którzy chcieliby uciec z miasta. Przed porozumieniem w Mińsku kilkukrotnie przeprowadzono akcje ewakuacyjne, w rezultacie czego udało się wywieźć z Debalcewe kilkuset mieszkańców. Jednak nie bez problemów – wielokrotnie sygnalizowano, że kolumny z mieszkańcami były ostrzeliwane.

To wciąż nieduża grupa, jeśli weźmiemy pod uwagę, że miesiąc temu w mieście znajdowało się 5-7 tysięcy mieszkańców. Teraz wyjazd jest jednak niemożliwy. Nawet wojskowi z trudnością przedostają się do Debalcewe. Przeprawiają się przez pola, rzeki. Normalny autobus nie pokona takiej drogi. – Jeepem? No co wy? Nie przejedziecie – śmieje się Serhij z 55. batalionu „Czarny las”, gdy jeden z dziennikarzy pokazuje swój samochód. On do miasta jeździ często, pod ostrzałem. Dzisiaj udało mu się pierwszy raz od czterech dni. Wcześniej ostrzał był zbyt silny.

– W mieście cały czas są mieszkańcy, głównie w starszym wieku. Nie da się ich ewakuować – przyznaje. Już miesiąc temu żyli bez gazu, wody i prądu, z coraz większymi problemami zaopatrując się w jedzenie. W takiej sytuacji są już zdani wyłącznie na to, co mogą przywieźć wojskowi.

To nie zawieszenie broni

Mniej więcej godzinę i piętnaście minut po tym jak Danyło mówi, że nie ma co wierzyć Rosji, pojawiają się pierwsze informacje o naruszeniach. Najpierw o jednym, potem – kolejnych. Z każdą godziną pojawiają się nowe doniesienia. Szczególnie napięta jest sytuacja w okolicach Debalcewe, gdzie od 6 rano wznowiono ostrzał.

Około południa do szpitala przywieziono pierwszych rannych, od razu sześciu. – Jeden w stanie ciężkim, pięciu w średnim – mówi Andrij z plutonu medycznego. Pocisk moździerzowy spadł na jedną z pozycji.

Siedem kilometrów od miejscowości Łohwinowe kontrolowanej przez separatystów co jakiś czas słychać wybuchy pocisków. Lecą na ukraińskie pozycje. – W porównaniu do tego, co było w ostatnich dniach, jest spokojniej, ale nie można tego nazwać zawieszeniem broni – mówi „Grzywa” ze specjalnego oddziału milicji. – Chwilę tu postoisz i sam zobaczysz, jak wygląda pokój – dodaje. Kilkanaście minut później jeden z pocisków spada kilometr od miejsca, w którym rozmawiamy. Nad polem unosi się kłąb czarnego dymu.

Fot. Paweł Pieniążek

Czytaj także:
Paweł Pieniążek, Debalcewe wciąż walczy

***

Już w księgarniach: Pozdrowienia z Noworosji Pawła Pieniążka!

Wojna na Ukrainie zaskoczyła Europę, która przywykła do „odwiecznego” pokoju w pobliżu swoich granic. Jak się okazało, niesłusznie. Po dramatycznych wydarzeniach na kijowskim Majdanie i rosyjskiej aneksji Krymu akcja przeniosła się do Donbasu, gdzie prorosyjscy separatyści zamarzyli o nowym regionie Rosji – Noworosji. Nieliczne początkowo demonstracje przeistoczyły się w otwarty konflikt zbrojny podsycany i wspierany przez władze w Moskwie.

Paweł Pieniążek na bieżąco relacjonował te wydarzenia dla polskiej prasy, radia i telewizji. Był pierwszym dziennikarzem, który dotarł do wraku zestrzelonego przez separatystów samolotu malezyjskich linii lotniczych. W Pozdrowieniach z Noworosji opisuje tragikomiczne narodziny konfliktu i jego tragiczne konsekwencje – katastrofę humanitarną, zniszczone miasta i zdruzgotane marzenia ludzi o normalnym życiu.

Paweł Pieniążek (1989) – dziennikarz specjalizujący się w tematyce Europy Wschodniej. Relacjonował wydarzenia na Majdanie i konflikt zbrojny we wschodniej Ukrainie. Współpracuje z „Dziennikiem Opinii”, „Nową Europą Wschodnią”, „New Eastern Europe”,  Informacyjną Agencją Radiową Polskiego Radia S.A. i „Tygodnikiem Powszechnym”. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku”, „Polityce” i „Wprost”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij